18 listopada 2013, godzina 15:45 – to moment, na który czekało wielu z tych, którzy swojej znajomości z Polonią 1 nie ograniczali jedynie do Yattamana i Tsubasy. „Drużyna A” wraca na antenę. Oczywiście po tylu latach z pewnością inaczej (z takim jakby zażenowaniem?) będzie się patrzyło na przygody czterech bohaterów z dzieciństwa, ale nie sądzę, by ktoś z tego powodu odmówił sobie przyjemności obejrzenia przynajmniej charakterystycznej czołówki na ekranie telewizora.

Co prawda telewizory są już dużo nowocześniejsze, ekrany większe, obraz ostry jak żyletka (ciekawe, jaką jakość zaserwuje nam Jedynka – na HD jednak nie ma co liczyć), ale o popularności serialu nie decydowały technologiczne fajerwerki, ale świetnie wykreowani główni bohaterowie z czterema różnymi charakterami. Wrażenie robiła też ich pomysłowość kiedy to, niczym MacGyver, konstruowali coś z niczego. Podobnie działali scenarzyści, bo schemat każdego odcinka był prosty jak konstrukcja cepa, jednak czy komuś to przeszkadzało?

Dziewięćdziesiąt osiem odcinków „Drużyny A” powstało w latach 1984-1987. Mimo że był to serial sensacyjny, to przemocy (takiej naprawdę krwawej) było w nim stosunkowo mało, rzadko kiedy też ktoś ginął. Dwuczęściowy odcinek pilotowy, wyemitowany został 23 stycznia 1984 roku, jednak najlepszym, co mogło spotkać serial był rozegrany tydzień później Super Bowl. Kolejny odcinek „Drużyny A” widzowie NBC obejrzeć mogli zaraz po finałowym meczu ligi futbolu amerykańskiego, co nabiło jej oglądalność. Pierwsze dwa sezony (było ich w sumie pięć) miały całkiem sporą widownię, jednak nic nie trwa wiecznie. Straszna schematyczność w końcu zaczęła wychodzić serialowi bokiem, a oglądalność finałowej serii była dwa razy mniejsza niż średnia z trzech pierwszych sezonów. Czterech weteranów z Wietnamu oskarżonych o zbrodnię, której nie popełnili, musiało zwinąć interes, zapakować tyłki do charakterystycznego vana i odjechać w niebyt. „Drużyna A” nad Wisłą znalazła się dzięki Polonii 1, później jej przygody pokazywał Polsat, a teraz, po kilkunastu latach przerwy, wróci do nas za sprawą TVP 1. Co w międzyczasie porabiali aktorzy grający główne role?

George Peppard (John „Hannibal” Smith)

Mimo, że bohaterowie tworzyli zgraną grupę, to na planie już tak dobrze to nie funkcjonowało. Wszystko za sprawą Pepparda, który oględnie mówiąc, wkurwiał wszystkich wokoło i uważał się za gwiazdę co najmniej pokroju Marlona Brando. Zupełnie na wyrost, bowiem przez całą karierę zagrał w jedynie dwóch głośnych filmach – „Śniadaniu u Tiffany’ego” (dowód na to, że nie był siwy od zawsze) i „Jak zdobywano Dziki Zachód”. Oba ponad dwadzieścia lat przed „Drużyną A”, przy czym w tym pierwszym wystąpił tylko dlatego, że rolę odrzucił Steve McQueen. Trudny charakter aktora sprawił też, że został wykopany z planu „Dynastii” po pilotowym odcinku, w którym grał nikogo innego jak Blake’a Carringtona. Rolę przejął John Forsythe, a sceny Pepparda nakręcono od nowa. To przed „Drużyną A”, a co było potem? Niewiele – trzy filmy telewizyjne, dwie niemieckie produkcje (nie, nie spod znaku Teresy Orlowski) i gościnny występ w serialu „Matlock”. W 1992 roku u niespełna 64-letniego aktora wykryto raka płuc (palił po trzy paczki dziennie, rzucił dopiero po diagnozie), jednak zmarł dwa lata później nie z powodu nowotworu, a na zapalenie płuc.

Dirk Benedict (Templeton „Buźka” Peck)

A tak właściwie, to Dirk Niewoehner. Tyle tylko, że ani jednego, ani drugiego nazwiska nie uświadczymy w pierwszych dwóch odcinkach „Drużyny A”. Z bardzo prostej przyczyny – w pilocie Buźkę grał inny aktor – Tim Dunigan. Wyglądał on jednak zbyt młodo, jak na weterana z Wietnamu, wobec czego szybko nastąpiła podmiana. Benedict grał wcześniej w kilkunastu filmach (głównie telewizyjnych) i kilku serialach (głównie gościnne role). Najbardziej znane produkcje z jego udziałem, powstałe przed „Drużyną A” to horror „Wążżżż” i oryginalna seria „Battlestar Galactica”. Po pięciu latach grania Buźki, Dirk Benedict powrócił do epizodów w serialach i występach w filmach klasy B. Jeszcze w trakcie kręcenia ostatnich serii znalazł czas na udział w filmie „Trzaskające się ciała” (do tego Orlowski również nie przyłożyła ręki, ani innej części ciała), natomiast później podobne arcydzieła o nic nie mówiących tytułach pojawiały się w jego filmografii taśmowo. Jedynym nieanonimowym filmem, w którym od tego czasu zagrał, była… „Drużyna A”. Jednak w powstałej trzy lata temu wersji kinowej zagrał tylko epizod.

Dwight Schultz (H. M. Murdock)

Jego filmografię poniekąd również zamyka epizod w filmowej „Drużynie A”. Dlaczego „poniekąd”? Ano dlatego, że Schultz przez te trzy lata podłożył głos w kilkunastu grach oraz filmach i serialach animowanych. Zresztą w XXI wieku nie robi praktycznie niczego innego, a jego aktorskie występy można policzyć na palcach jednej ręki. I to takiej należącej do stolarza z długim stażem. Między rolą Murdocka, a karierą w dubbingu Schultz wystąpił rzecz jasna w kilku filmach (i serialach oczywiście), jednak poza Star Trekami i „Projektem Manhattan” żadna produkcja jakoś szumu nie zrobiła. W filmie o powstaniu bomby atomowej grał Roberta Oppenheimera, czyli jedną z szych tytułowego projektu. Dziwnie ogląda się Murdocka, który zachowuje się normalnie i niczego nie odpierdala, ale film jest całkiem udany. Tym bardziej dziwne, że po udziale w popularnym serialu i filmie o ważnym wydarzeniu z historii świata, Dwight Schultz nie zrobił większej kariery. Debiutował raptem dwa lata przed „Drużyną A”, zatem praktycznie już na starcie pokazał spory talent, bowiem świry, takie jak Murdock, to wbrew pozorom duże wyzwanie dla aktora.

Mr. T (Bosco „B. A.” Baracus)

Najmłodszy z obsady Lawrence Tureaud (tak brzmi jego prawdziwe nazwisko) najlepiej wykorzystał sławę jaką dał mu udział w serialu. Chociaż przysłużył mu się również ekscentryczny wygląd i rola w trzeciej części „Rocky’ego”. No dobra, może udział w durnych reality show, telezakupach, reklamach, itede, itepe… nie jest czymś szczególnie wartym wpisania do CV, ale jednak Mr. T utrzymuje się w zbiorowej świadomości widzów i nie przepadł jak Dirk Benedict, ani też nie zaszył się w świecie dubbingu jak Dwight Schultz. Jeszcze w trakcie grania w „Drużynie A” aktor nagrał rapowy album z muzyką dla dzieci i został profesjonalnym wrestlerem (wygrał wszystkie cztery walki). Brzmi mało poważnie? A dlaczego niby miałoby takie być? Mr. T wbił się szturmem w popkulturę lat osiemdziesiątych, a więc doskonale wpisuje się w jej ducha. Poza tym, mimo kiczowatości swojego image’u, aktor jest mu wierny, przez co można się zastanawiać czy on tak na poważnie, czy to tylko konsekwentne robienie sobie jaj. Tak czy inaczej, Mr. T nie daje o sobie zapomnieć, pomimo tego, że od 12 lat nie wystąpił w żadnym filmie.

W 2006 roku Justin Lee Collins, brytyjski komik i prezenter telewizyjny, dotarł do żyjących członków obsady „Drużyny A”, czego efektem jest poniższy, nieco pokręcony film dokumentalny.