„Cześć, mam na imię Asia i chętnie popiszę na priv” – tak właśnie przedstawiłem się na czacie portalu Wirtualnej Polski na ogólnodostępnym kanale dla nastolatków. Mój nick wskazywał na to, że mam 13 lat.

I co taka biedna mała Asia może robić na czacie dla rówieśników? Chętnie porozmawiałaby o serialach, przedmiotach w szkole i muzyce. Ale nie, takiego wała. Zamiast tego w ciągu pół godziny pobytu, jej rozmowy prywatne zalewały zboczone pytania oraz niemoralne propozycje, dając do zrozumienia Asi, że żyjemy w chorym i popierdolonym świecie. Okazuje się, że wpuścić dziecko na jakikolwiek czat, gdzie może zawrzeć internetową znajomość, to tak jakby zostawić je po północy na niemonitorowanym Dworcu PKP, pośród bezdomnych i narkomanów nafaszerowanych Viagrą. I nawet ochrona w postaci moderatorów nie pomoże, ponieważ na priv może dziać się co chce. A dzieje się wiele rzeczy, których jako przyszły lub obecny rodzic wolałbyś nie wiedzieć.

 

W głównym oknie czatu same wyzwiska i dwuznaczne zachęty. W prywatnych oknach natomiast czysta dewiacja bez tabu, która niewtajemniczonej Asi rozsadziłaby mózg. Ale czego można więcej się spodziewać, gdy pośród nicków przebywających w danym momencie na czacie są takie perełki jak: kicia14Lubie_Starszych, dla_niej_teraz, czy może chętną_zapłodnię. To tylko trzy przykłady z długiej listy wynaturzeń, które i tak są ugrzecznione ze względu na rzekomą moderację usuwającą zbyt perwersyjne pseudonimy.

Asia pisała zdawkowo, była niechętna do odpowiadania, popełniała błędy ortograficzne. Przedstawiała się jako szczupła blondynka o prostych włosach, ze wzrostem 165 centymetrów, z piersiami w rozmiarze B oraz nosząca majtki do szkoły  bo o to też ją zapytano. Dziewica, która nie doświadczyła żadnych kontaktów seksualnych, żadnej formy autoerotyzmu, a nawet nie miała nigdy chłopaka, bo przecież w wieku 13 lat jest i na to o wiele za wcześnie. Kogokolwiek to powstrzymało? Nie. Czy po wylogowaniu się chciało mi się rzygać? Tak.

W ciągu dwudziestu minut pobytu do Asi zagadało czternaście osób płci męskiej. Spośród wszystkich, tylko jedna rozmowa była w miarę normalna i nie kierowana natarczywie na temat seksu. Zaledwie trzech było niepełnoletnich ot, zwykłe ciekawskie chłopaki, którym testosteron uszami wypływa, chcące puknąć co popadnie. Pozostała dziesiątka to rasowi zwyrole, których fantazje wykraczają daleko poza dymanie amerykańskiej szarlotki. Od razu na początku rozmowy lecieli z grubej rury, a gdy nie byli zadowoleni z odpowiedzi, kończyli rozmowę lub parli dalej. Bo Asia nie chciała prowokować i udzielać zadowalających odpowiedzi.

Czy Asia mieszka z bratem w pokoju i czy widziała go nago? Czy chciałaby zobaczyć dwudziestoparolatka na Skype wymachującego zmiętoloną gruchą? Czy może przypadkiem nie chce zarobić kilku groszy za pomerdanie cudzą fujarą, na co, według opinii szanownego pana, nie jest za młoda? A może skusi się na lodzika? A to wszystko, i jeszcze więcej, w ciągu niespełna półgodzinnej sesji w tym jakże przyjaznym dla nastolatek miejscu.

Trafiło się nawet dwóch zaślinionych pedofilii po trzydziestce, którzy stali się bohaterami opublikowanych tutaj długich rozmów. Jeden był na tyle ostrożny, że wolał zachować internetową znajomość, ale drugi już na samym początku wyznał,  że szuka kogoś do seksu.

Pan numer jeden o wymownym nicku (pełna treść po kliknięciu na obrazek):

Pan numer dwa o zdolnościach pedagogicznych:

Na całe szczęście nie mam już trzynastu lat, ale po tych dwudziestu minutach eksperymentu miałem ochotę iść pod prysznic i płakać skulony, szorując się przy tym szczotką ryżową. Anonimowość w internecie przemienia ludzi w zwierzęta, które tracą jakiekolwiek poczucie wstydu i odpowiedzialności, przez co wylewają swoje chore fantazje na młodą psychikę, która może zostać skrzywiona do końca życia. I chociaż wirtualna rozmowa jest tylko zbitkiem literek, które nie czynią szkody fizycznej, to jednak warto zastanowić się nad konsekwencjami takiego kontaktu. W końcu nie każdy rodzic potrafi włączyć filtr w przeglądarce internetowej oraz nie każda dziewczynka potrafi zignorować okienko z dziwnym panem zadającym krępujące pytania.

W Polsce przydałby się program na modłę amerykańskiego „Dateline: To Catch A Predator”, w którym prowadzący Chris Hansen zwabiał pedofili na spreparowaną randkę z młodocianą, by następnie oddać ich w ręce policji. Chętnie byłbym prowadzącym takiego programu, tylko że zamiast korzystać z usług organów ścigania, posłużyłbym się niezawodną w takich przypadkach kombinacją gonady-maczeta.