Rozkwit gier niezależnych w ostatnich latach skłonił wielu deweloperów do podążania właśnie tą ścieżką, która jeszcze niedawno była niszowa i całkowicie nieopłacalna. Brak Wielkiego Brata stojącego za plecami i patrzącego na ręce skutkuje świetnymi pomysłami i niecodzienną grywalnością. Jednakże wolność i nieposkromiona kreatywność odbywa się zawsze kosztem budżetu, no bo przecież kto chciałby zainwestować w wydanie symulatora celnika komunistycznego kraju?

Nikt inny, jak sami gracze. Papers, Please początkowo trafiła do Steam Greenlight – usługi pomagającej w promocji, gdzie można głosować na niszowe tytuły, które miałyby być dostępne później na Steamie. Po niecałym miesiącu od pojawienia się otrzymała od głosujących tytułowe zielone światło i autor Lucas Pope mógł ją wydać na tej ogromnej platformie w wersji elektronicznej. I chociaż gra miała premierę w 8 sierpnia 2013 roku, to Papers, Please sławę zyskało całkiem niedawno, za sprawą kilku prestiżowych nagród. Pod koniec marca 2014 roku twórca zgarnął główną nagrodę w najpopularniejszym plebiscycie gier niezależnych – Independent Games Festival – odbywającym się co roku w San Francisco.

Oprócz wspomnianej głównej Seumas McNally Grand Prize, otrzymał także nagrodę w kategorii Excellence in Design oraz Excellence in Narrative. A wraz z nimi pokaźną sumkę do kieszeni. Także brytyjska BAFTA doceniła jego twórczość i obdarowała Papers, Please nagrodą za najlepszą strategię i symulację 2013 roku. A nie jest to byle osiągnięcie biorąc pod uwagę, że w plebiscycie startowały wszystkie gry, z gigantami włącznie.

Tylko o czym może być symulacja celnika? O sprawdzaniu dokumentów i przybijaniu pieczątek. A przynajmniej tego wymaga od was wasz kraj, towarzyszu. Zostaliście powołani do tego zadania nie bez przyczyny. Sprawdzajcie skrupulatnie każdy dokument, albowiem za granicą mieszka diabeł. Do ręki dostajecie krótką instrukcję, uważajcie na fałszerzy, przemytników, szpiegów i innych podejrzanych typków.

Nie ma tutaj aktywnej pauzy, toteż im szybciej pracujesz, tym większa jest premia i twoja żona z dzieckiem najedzona (teściowa również jest, ale u mnie umiera z głodu jako pierwsza). Za każde naruszenie przepisów grozi kara pieniężna, ale na szczęście dwie pierwsze pomyłki skutkują jedynie ostrzeżeniem.

Wszystko jest mozolne i trzeba zwracać uwagę na każdy szczegół (nawet na to, czy płeć się zgadza, a zdarzyło mi się skanować faceta, który okazał się być babą). Interfejs natomiast opiera się na żmudnym klikaniu myszką. Chciałoby się możliwości zwrócenia dokumentów za jednym zamachem, ale trzeba je przeciągać po kolei na obywatela. Chciałoby się również łatwiejszego dokonywania przesłuchań w przypadku nieścisłości, ale trzeba najpierw otworzyć instrukcję i łopatologicznie wskazać na konkretny paragraf, a potem połączyć go z zapisem w dokumencie.

Wydawałoby się, że wieje nudą. Owszem, w grę wkrada się, zapewne nieprzypadkowo, ponura rutyna. Jednakże sedno gry polega na moralnych wyborach, które co rusz się pojawiają. Czy przepuścić kobietę bez zgody na wjazd do kraju, podczas gdy przed chwilą jej mąż przekroczył granicę? Czy przyjąć łapówkę od imigranta z nieważnym paszportem? Czy dać się wkręcić w intrygę tajnego ugrupowania, które walczy z komunistyczną władzą i planuje ją obalić?

Wszystkie postacie są generowane losowo, dzięki czemu grę warto przechodzić wiele razy. Każdy wybór, niby nieznaczny, może nieść za sobą długofalowe skutki. Jeśli wpuścisz dziennikarkę bez wymaganych papierów, może obsmarować niekompetencje urzędu celnego w gazecie, co zaowocuje jeszcze bardziej rygorystyczną weryfikacją imigrantów. Gdy pominiesz przeszukanie o kilka kilogramów cięższego obywatela, może okazać się, że wysadzi się zaraz po przejściu granicy.

Wszystkie wybory składają się na jedno z dwudziestu zakończeń. Papers, Please posiada oszczędną grafikę i nieliczne efekty dźwiękowe, ale to, co można by zapisać jako wadę – tutaj jest zaletą. Minimalizm powoduje niesamowite wczucie się w ponury klimat, który już po kilkunastu minutach każe ci odejść od komputera, a po kolejnych kilkunastu do niego wrócić. I przybijać te cholerne pieczątki, niby bez celu, ale z marzeniem osiągnięcia czegoś. Czy będzie to rewolucja, czy też kolejny dyplom w ramce od szefa – wszystko zależy od was.

Towarzyszu.

8/10