Gdy jego myśli zaczęły brnąć za daleko, z transu wyrwało go nieśmiałe potrząśnięcie ramienia.

– Żyjesz, do cholery? Co ci jest? – w histerycznym tonie rozpoznał Martę.

Strużka śliny zwisała z jego brody. Wytarł ją rękawem, starannie dobierając siłę z jaką musi poruszyć odrętwiałym ramieniem, by wykonać tę czynność. Z początku czuł, że musi własnomyślowo kontrolować wszelkie najmniejsze czynności organizmu. Rozejrzał się pijanym wzrokiem i próbował bicie serca oddać z powrotem naturalnemu rozrusznikowi. Wszelkie docierające do niego bodźce wzrokowe wydawały się być zbitkiem nieznanej informacji, która dociera do nowo zainstalowanego zmysłu w jego ciele. Każdy fragment rzeczywistości musiał oddzielnie i na nowo interpretować oraz trawić własnymi myślami, jak noworodek który pierwszy raz otwiera oczy i gubi się w natłoku nowych nośników doznań.

Całkowity powrót do żywych utrudniało mu upierdliwe szarpanie jego ramienia, którego jeszcze nie potrafił zatrzymać. Przypominało mu to denerwujące poklepywanie po plecach i niepotrzebne rządzenie się jego ciałem w stanie całkowitego upojenia alkoholowego. W takim przypadku jakiś trzeźwy fragmencik mózgu rejestruje dyskomfort, lecz niestety reszta umysłu nie potrafi z tym nic z robić, gdyż jest uwalona w trzy dupy.

– Przestań mną trząść! – W końcu udało mu się doprowadzić mięśnie i wnętrze głowy do posłuszeństwa.

Uniósł wzrok do góry i zobaczył wielkie ślepia Marty wgapione w niego ze strachem.

– A więc to jest twój problem? – zapytała z wyczuwalną ulgą i zarazem dumą. – Jakbyś mi tu wykorkował, to by było na mnie!

– Jak długo to trwało? Jak to wyglądało? Powiedz mi!

– To nie wiesz? Nikt ci nie powiedział?

– Nie. Muszę zrozumieć. Muszę zobaczyć się z perspektywy.

– Trwało z minutę. Nagle cały zbladłeś. Albo nie. Cały zgasłeś! To wyglądało jakbyś siedział i powoli więdnął. Do cholery, wyglądałeś jak robot, któremu wyczerpały się baterie!

– Już wszystko wróciło do normy.

– Przyznaj się, pewnie miałeś niezłego tripa, co? Odleciałeś w kosmos? Takiej zawiechy, jak ćpam, to nie wiedziałam – wypiszczała z delikatnym rumieńcem na twarzy jakby nagle odkryła coś zbereźnego i przyjemnego zarazem.

– Byłem na chwile w galaktyce obok – próbował zażartować by miło i, co najważniejsze, ostatecznie porzucić temat.

Wymienili się nieśmiałymi uśmiechami.

– Opowiadaj!

– Jakbym to komukolwiek opowiedział, to zapewne spędziłbym tutaj o wiele dłużej niż przewidywałem.

– No przecież się nie wygadam!

Marta od czasu jego przebudzenia przeistoczyła się zachowaniem w skaczące niecierpliwie dziecko, które prosi o cukierka. Łukasz dostrzegł, że gdyby odmłodzić w tym momencie jej ciało o piętnaście lat, idealnie pasowałaby behawioralnie do przeciętnego dzieciaka z przedszkola.

– To raczej nie jest wywołane chorobą psychiczną, tylko możliwym uszkodzeniem mózgu. Przez te pierdolone dragi, które łykałem. Chociaż nie wiem jak to możliwe.

– Mlaskałeś żetony na rozluźnienie łydy? – zaśmiała się. – Jak się brało coś nowego z niepewnego źródła, to teraz możesz mieć takie owacje.

– Nie, nie. Dojście było pewne. Mieszanka też po staremu – na jego twarzy pojawił się grymas zwątpienia. – Albo i nie…

– Na twoim miejscu dowiedziałabym się, czy nie zżarłeś czegoś niepewnego. Może miałeś z drugiej albo trzeciej ręki, więc kto wie co za syf łyknąłeś. Znałam kolesia, który wpierdolił jakąś dziwną chemię i przez miesiąc zachowywał się jak upośledzony. Potem się przekręcił…

Łukasz mógłby przysiąc, że w tym momencie, pierwszy raz w jego zasranym życiu, czyjaś rada wydawała mu się słuszna. I co najważniejsze – miał zamiar się do niej zastosować.

– Miałeś już tomografię albo rezonans mózgu robiony?

– Nie.

– No to w tym kraju trochę poczekasz.

Spodziewał się.

– Rejewicz? Jest tutaj Łukasz Rejewicz? – krzyknął w przejściu pielęgniarz.

– Tutaj jestem. Co się stało? – odpowiedział jak najciszej, ponieważ niekoniecznie chciał, by wszyscy dookoła skupili swoją uwagę na nim.

– Telefon.

Pielęgniarz obrócił się na pięcie i nawet nie obejrzał za siebie. By nie stracić go z oczu i dotrzeć bez błądzenia, Łukasz zerwał się jak w wojsku i pognał za zwalistą sylwetką opiekuna. Nie spodziewał się jednak, że kilkanaście kroków dalej pielęgniarz zniknie w swojej kanciapie, by poplotkować z resztą personelu. A Łukasz nawet nie wiedział gdzie jest telefon.

– Co za buc, nawet mi nie pokazał… – mruknął pod nosem, gdy dostrzegł chuderlawego mężczyznę wyłaniającego się zza winkla. – Przepraszam, gdzie tu jest telefon?

– Oh. Na samym końcu tego korytarza. – Wystraszony nagłym pytaniem mężczyzna machnął ręką w nieokreślonym kierunku.

– Halo? – rzucił do słuchawki lekko zdyszany wyścigiem.

Automat był taki sam jak te, które można spotkać w budkach telefonicznych. Ten jednak wydawał się być pozbawiony aktów wandalizmu i brutalnego używania przez dzieciaki, które po szkole dzwonią na darmowe numery by porobić sobie jaja.

– Tu mama – metaliczny głos w słuchawce zadźwięczał nieznacznie głośniej od szeptu. Dzwonił wrak człowieka, który go wydał na świat. Przez przewody telekomunikacyjne brzmiała jeszcze bardziej mizernie i żałośnie niż na żywo. I zdawała się wymagać jeszcze większej opieki psychiatrycznej niż on. Jeżeli miałby wskazać jedną osobę na świecie, która najbardziej nie radzi sobie z życiem, byłaby to jego matka. – Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Martwię się… Wszystko się nagle posypało… Najpierw twój tata, a teraz jeszcze to…

– Nic mi nie jest. Przecież dopiero co tu dotarłem. Nawet nie zdążyłem żadnego leku wziąć, ani nic zjeść! – To nagłe zatroskanie o jego osobę wydawało mu się absurdalne.

– Przyjechała do nas ciocia Krysia. Będzie mnie wspierać w tych trudnych chwilach. Chyba zostanie tutaj, aż do twojego powrotu.

– Dobrze. – Chciał mieć tę niepotrzebną i irytującą rozmowę już dawno za sobą.

„Tak mamo, znalazłaś sobie kolejną ofiarę, która będzie ci pomagać w jakże cholernie trudnym codziennym życiu. Bo pójście do sklepu po żarcie jest tak kurewsko trudne, że potrzeba zwołania kogoś z rodziny. Tak trudne jest siedzenie z dupą przed telewizorem albo gapienie się przez okno, że ktoś musi za rączkę potrzymać i poklepać po pleckach! Oczywiście, jakże by nie było inaczej, przez całe swoje zasrane życie to właśnie ty robiłaś z siebie najbardziej pokrzywdzoną, pomimo że każdy problem dotyczył cię najmniej! Ty tylko sobie egzystowałaś i czasem zapiłaś mordę za pieniądze z zasiłku. Jakbym ci, kurwa, chociaż jeden dzień z mojego życia dał przeżyć, to byś do końca życia siedziała w kącie z traumą i płakała! Dobrze, że nie uczyłem się od ciebie zaradności.”

Krzyczał w zagotowanych myślach. Czuł, że bardziej się spocił z nerwów, od nakręcania się i przeklinania tępoty jedynej pozostałej mu najbliższej osoby, niż od truchtu za barczystym pigułem, który nawet nie raczył mu wskazać telefonu.

Matka dzwoniła pewnie tylko po to, by upewnić się, że ma słuszność w dalszym użalaniu się nad sobą.

– Masz swój pokój? Jest ci tam wygodnie?

– Wszystko jest dobrze.

– Rozmawiałeś już z doktorem? Pomógł ci coś?

– Mamo…

– Ciocia Krysia mówi, żeby mówić doktorowi wszystko i być szczerym, bo tylko wtedy będzie w stanie pomóc. Nie wstydzić się.

– …jestem tu dopiero od paru godzin…

– Cały czas myślę o twoim tacie. Nie rozumiem jak on mógł nam coś takiego zrobić. Teraz mamy przez to tyle problemów. Nie wiem jak my sobie poradzimy…

– Tia.

– Ty musiałeś się bardzo załamać, skoro teraz potrzebna ci jest taka pomoc. Ale nie martw się, to żaden wstyd.

– Tia. – Nie chciało mu się nawet sprostować błędnej opinii.

– Łukaszku, będę dzwonić co kilka dni, trzymaj się tam… I słuchaj pana doktora.

– Tia. Cześć.

Po każdym przepływie nienawistnych myśli o matce, nachodziło go chwilowe ukłucie refleksji. Wszak jedyną jej winą w tym wszystkim było coś, na co nie mogła mieć wpływu. Nigdy jej się nie śniło, że ktokolwiek może ją tak odbierać. Całkowita ignorancja odebrała jej możliwość dostrzeżenia istnienia faktów, które niekoniecznie muszą się zgadzać z jej światopoglądem i tokiem myślenia. Nie potrzeba tego rozumieć czy akceptować. Wystarczy świadomość, że coś takiego może istnieć.

By nie stać jak sierota pod telefonem, porzucił obecne przemyślenia i zaczął poszukiwać sposobu, by zadzwonić do Wióra i zapytać skąd miał towar. Pierwszym problemem mogło być to, że nie zna numeru. Drugim – że nie posiada żadnej karty telefonicznej, ani gotówki, by móc ją wykupić. Nawet jakby automat był na drobne, niczym w starym amerykańskim filmie, to i tak nie posiadał żadnej cholernej monety, nawet na sekundę rozmowy.

Rozejrzał się błagalnie, czekając na cud. Kilka kroków za nim stał podstarzały mężczyzna z długą postrzępioną brodą. Zapewne czekał by zadzwonić.

– Pan już nie korzysta? – starzec zapytał od razu gdy dostrzegł, że został zauważony.

– Niestety nie mam za co – Łukasz odpowiedział z uśmiechem, jednak zorientował się, że brzmiało to jak zażalenie.

Mężczyzna wyminął go i zajął jego miejsce przy automacie. Z kieszeni szpitalnych spodni z namaszczeniem wyciągnął kartę telefoniczną i przetarł ją dłonią z obu stron. Przypominał Łukaszowi bardziej mędrca lub profesora, niż przeciętnego cymbała rzucającego gównem w personel. Był nader wyprostowany jak na swój podeszły wiek. Szpitalne łachy wydawały się wcale nie pozbawiać go godności. Inteligentne spojrzenie dziadka trafiło wprost na niego, jakby przyłapało Łukasza na obserwowaniu.

– Hmm – kąciki ust mężczyzny uniosły się lekko do góry. Nie widział ich, jednak sygnalizowała to siwa broda odkształcająca się w miejscu warg. – Gdy skończę, to dam ci tę kartę, dobrze? Podejrzewam, że zostanie na niej kilka minut. Mam nadzieję, że zaspokoi to twoją potrzebę.

– Bardzo dziękuję, ratuje mi pan dzień – Rejewicz odparł z wdzięcznością.

– Dopiero pierwszy dzień tutaj, a już potrzebujesz ratunku. Oj, niedobrze, niedobrze.

– Dzięki temu telefonowi być może lepiej zrozumiem co mi jest. – Nie chciał zagłębiać się w szczegóły. – Skąd pan wie, że pierwszy dzień, jeśli można zapytać?

– Stacjonuję naprzeciwko twojego pokoju. Widziałem jak tu dotarłeś. – Podrapał się po brodzie z zamyśleniem i przyjrzał się bacznie Łukaszowi. – A nawet jeśli bym nie widział, to i tak to po tobie widać. Bardziej wyprostowana sylwetka, rumieńsze lico, bystre spojrzenie. I jakaś taka większa energia… od tych zombie – potrząsnął głową w dziwnym niezrozumiałym geście.

– Mam nadzieję, że nie będę ich przypominał za kilka dni.

– Oby nie. A teraz pan pozwoli…

Łukasz odsunął się o parę metrów, by zezwolić starcowi na trochę intymności i oparł się o ścianę. Czekał. Czekał i odliczał chwile dzielące go od odpowiedzi.

Ręce wepchnął głęboko do kieszeni i ku swojemu zniesmaczeniu, zamiast szklanej kuleczki, znalazł tam jakieś wilgotne paprochy i trochę piasku. Znajdował się niemal na samym końcu korytarza. Kilka metrów dalej znajdowało się wyjście tylko dla upoważnionych, a przynajmniej tak głosił napis. Z tej perspektywy korytarz wydawał się o wiele dłuższy niż w rzeczywistości. Ściany pomalowane do połowy kolorem jasnobłękitnym przechodzącym w pożółkłą biel jednoznacznie sugerowały PRLowski ośrodek. Nikt już teraz nie maluje w tak bezgustny sposób miejsc, chyba że jest to klatka schodowa lub jakiś stary zapyziały szpital z właścicielem komuchem. Długie świetlówki oblegały w regularnych odstępach sufit, a przykrywający je plastikowy klosz zawierał niezliczone złoża białka w postaci zdechłych much i innych robali. Czerń ich zwłok leżących na dnie blokował dużą ilość światła, tworząc ponury i obleśny klimat.

Po przeciwnej stronie korytarza Łukasz zauważył znajomą postać Mariusza idącą w jego stronę i rozglądającą się ze strachem na boki. Ten co jakiś czas, zapewne w nerwowym tiku, unosił prawe ramię do góry i zbliżał ku niemu swoje ucho. Paranoiczny krok Mariusza zaszedł długi, patyczkowaty, łysy osobnik, który wyłonił się bez uprzedzenia z jednego z pokoi. Mariusz zatrzymał się i panicznie obiegł wzrokiem wysoką postać. Trwał w bezruchu, dopóki patyk, komicznie małymi kroczkami nie poszedł w stronę rozwidlenia korytarzy. Dopiero, gdy zniknął z pola widzenia, Mariusz drgnął i ruszył niemal truchtem w stronę telefonu i Łukasza. Całe zajście przypominało scenkę z kabaretu, w którym aktorzy dziwnymi minami i ruchami próbują rozśmieszyć widza.

– Masz chwilę? – wyłupiaste oczyska nadziały się na Rejewicza. Mariusz przybliżył się perwersyjnie blisko, jakby przekazywał jakąś ogromną tajemnicę.

– No mam, znowu coś z tymi kosmitami? – zapytał z lekkim znużeniem, jednak intonacja miała w sobie coś z dociekliwości. Lecz nie chciał pokazywać, że ciekawi go zawartość głowy Mariusza.

– Wiesz po co oni tu są? – pochylił się i wychrapał.

– Kto? Kosmici?

– Tak, tak. W mojej głowie. Wiesz po co?

– No, dawaj.

– Chcą sprawdzić, czy jesteśmy gotowi. Gotowi na ich oficjalną wizytę. No wiesz, czy nie chwycimy za karabiny i nie zaczniemy wszystkiego rozpierdalać. To znaczy, ich.

– No ale co to ma do tego, że są w twojej głowie?

– Wybrali kilka tysięcy osób i do nich nadają. Ja jestem jedną z nich. Z tych osób. Nie do wszystkich da się przemówić. U większości kończy się na zajobie. Sprawdzają mnie. Lustrują. Obserwują nas z moją pomocą. No wiesz, patrzą moimi oczami i takie tam. Mam zbierać informacje.

– Jakie informacje?

– Fizyka. Prawie głównie sama fizyka. Muszą sprawdzić na jakim etapie rozwoju jesteśmy. Wiesz, lepiej im najpierw sprawdzić, gadając ze mną przez jakieś impulsy, niż lecieć samemu i się grubo zdziwić. Mówią, że jest jakieś stowarzyszenie istot i rozważają naszą kandydaturę. Podobno to bardzo daleko, ale dadzą nam odpowiednią technologię, żeby się porozumiewać. Na razie porozumiewać, potem przemieszczać.

– I co, jesteśmy gotowi?

– A gówno tam! Twierdzą, że prędzej wybijemy się nawzajem technologią atomową niż za jej pomocą coś wartościowego stworzymy. Nie my pierwsi, nie my ostatni. Dla nich jesteśmy prymitywami, którzy dostali wybuchowe zabawki. Pewnie dokończą zbieranie informacji i spadają z tego kurwidołka do innej, bardziej obiecującej cywilizacji.

– I wtedy zostawią cię w spokoju?

– Taak, tak. W końcu tak. Wrócą znowu za kilka pokoleń i zastaną albo pogorzelisko, albo w końcu kogoś z kim można pogadać.

– I kiedy zamierzają z ciebie wyjść?

– Niedługo, niedługo. Mam nadzieję, że niedługo!

Mariusz przykucnął i złapał się za głowę, po czym natychmiast wstał i wyszczerzył oczy jeszcze bardziej. Teraz te dwie kule zdawały się lewitować poza twarzą.

– Wiedzą. Nie mogę nikomu mówić. Miała być tajemnica. Teraz będzie mnie boleć głowa – poklepał się wewnętrzną częścią ręki po skroni.

– A ty co tu robisz? – Drzwi „dla upoważnionych” za nimi uchyliły się i wypluły na zewnątrz otyłą głowę pielęgniary z wyblakłymi włosami, które zapewne w domyśle powinny być rude. – Podobno nie powinieneś się ruszać z pokoju do wieczora. Nie pamiętasz już? – Spojrzała na nich z wymuszonym pseudoaktorskim zatroskaniem. Łukasz przez chwilę zastanawiał się do którego z nich tak naprawdę mówi.

– Tak, tak. Już wracam. Idę. Tylko proszę nie mówić doktorowi. – Zaczął szurać papciami w stronę swojej klitki. – Ty jedyny mnie, kolego, rozumiesz. Widzę to w twoich oczach. To już i tak niedługo się skończy.

Mariusz co chwila oglądał się, czy siostra aby na pewno widzi jak wraca do siebie. Rejewicz również spoglądał na niego i był niemal pewien, że tamten powtarza swoją mantrę:

– Nie zrobię tego, nie zrobię tego, nie zrobię tego. To się niedługo skończy.