„To smutne, że głupcy są tak pewni siebie, a ludzie mądrzy tak pełni wątpliwości” – napisał kiedyś Bertrand Russell, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury. I pomimo że zmarł w 1970 roku, jego słowa z każdym kolejnym pokoleniem nabierają coraz większej mocy. Kontrowersyjnym może wydać się pogląd, że w procesie wychowawczym wpajanie dzieciom poglądów o ich własnej wyjątkowości i wspaniałości może być jedną z największych skaz współczesnej pedagogiki. Twierdzę bowiem, że niska samoocena jest znacznie lepsza dla rozwoju człowieka i zaraz odpowiem dlaczego.

Zacznijmy jednak od stwierdzenia, że ludzkość osiągnęła zbyt wiele w procesie poprawiania poczucia własnej wartości. O swojej racji przekonany jest tak samo pięciolatek, jak i każdy polityk. Terrorysta z karabinem stawia własną wartość ponad hedonizmem przeciętnego Amerykanina. Natomiast ten sam Amerykanin ma się za mentora dla świata, podobnie jak i szary polski gimnazjalista, dodający właśnie komentarz w Internecie. I nigdy, przy żadnej okazji, ani jeden nie ma racji.

Coś zdecydowanie poszło nie tak.

Przyjrzyjmy się jednak cywilizacji zachodu, jako że jest nam kulturowo i poglądowo najbliższa. Za niewielkimi wyjątkami, na granicy błędu statystycznego, lubimy siebie tak bardzo, jak nigdy dotąd. Wyszliśmy z założenia, że samouwielbienie jest naturalnym krokiem w rozwoju, po którym otwiera się ogrom możliwości i okazji. Niską samoocenę przypisujemy nieudacznikom i osobom, które rzeczywiście powinny mieć sobie coś do zarzucenia, podczas gdy my, wspaniali, istniejemy ponad nimi, posiadając jedynie drobne skazy, które wyglądają niczym blizny wojenne i nadają charakteru.

A co najgorsze – niskie poczucie własnej wartości równamy z poczuciem odrazy do własnej osoby, co jest oczywiście prawdą, lecz jedynie w bardzo skrajnych przypadkach, tak samo jak skrajnym przypadkiem jest cywilizacyjna choroba samouwielbienia. Skoro skrajności są złe – dlaczego by nie dążyć do złotego środka i równowagi? Niestety historia potoczyła się nieco inaczej.

Kalifornijski polityk John Vasconcellos w 1986 roku stworzył swego rodzaju stanowy oddział specjalny do promowania poczucia własnej godności. Ówczesny gubernator przyjął pomysł podpisując się pod aktem prawnym i tym samym powstała grupa badająca to zagadnienie. Trzeba zrozumieć, że Ameryka w czasach dobrobytu miała różne ekscentryczne i dziwne pomysły w zakresie polityki. A zwłaszcza stan Kalifornii, co zresztą zostało im do obecnych czasów – bo przecież któż był jeszcze niedawno gubernatorem?

Niemniej jednak, tym właśnie sposobem w Stanach Zjednoczonych rozpoczął się proces wmawiania ludziom, że niskie poczucie własnej wartości powoduje wszelkiego rodzaju nieszczęścia, począwszy od ciąż wśród nastolatek, kończąc na kiepskich ocenach w szkole i wagarowaniu. Nurt ten doprowadził do znacznych zmian w programach szkolnych i technikach wychowawczych, a wszystko miało obracać się wokół hodowania własnej wartości wśród młodych ludzi. Aktywiści twierdzili zgodnie, że wyleczy to kraj ze społecznych nieszczęść i wszystko będzie szczęśliwsze, piękniejsze i bezpieczniejsze.

Efektem kuli śniegowej powstał dochodowy, wielomiliardowy biznes, który powoli zmieniał ludzi w zakochanych w sobie i pewnych siebie dupków, trwających w przekonaniu, że podejmują same dobre decyzje w życiu i wszyscy dookoła stają się szczęśliwsi na sam ich widok.

O tym, w jaki sposób kula śniegowa potoczyła się dalej, wszyscy mamy okazję zaobserwować dzięki globalnej sieci. Selfie, YOLO, SWAG i inne nurty w stylu „patrzcie na mnie” rozpleniły się po świecie niczym kulturowa zaraza przenoszona droga internetową.

To, co widać gołym okiem potwierdzone jest również badaniami, które jasno dowodzą, że obecni studenci myślą o sobie lepiej, niż studenci sprzed kilku dekad. To samo tyczy się niemal każdej młodej grupy wiekowej.

Przykry jest również fakt, że wbrew pierwotnym założeniom, w żaden sposób nie zmniejszyła się przestępczość, liczba uzależnień i inne słabości dorastającej części społeczeństwa. Mało tego – propaganda własnej wartości stworzyła wiele całkiem nowych problemów. Długoterminowe badania wykazały, że studenci są obecnie dwa razy bardziej narcystyczni od studentów z 1982 roku. Inne badania przypisują wysokiej samoocenie agresję, zwierzęcy terytorializm, elitaryzm, rasizm i wiele innych negatywnych cech.

Oczywiście wielka śniegowa kula samouwielbienia nadal się nie zatrzymała. Kolejne badania wykazały, że pokolenie z przełomu tysiąclecia, zwane również Generacją Y, ma w głębokim poważaniu bieżące problemy społeczne, aktualne wydarzenia czy chociażby pojęcie oszczędzania energii. W przeciwieństwie do wcześniejszego pokolenia, znacznie rzadziej imają się pracy, której głównym celem jest pomaganie innym. W ankiecie przyznawali się trzy razy częściej, że nie zrobili zupełnie nic by pomóc środowisku.

O tak, czytelniku, zapewne to właśnie ty jesteś głównym tematem tego wywodu. Zanim jednak uruchomisz swój mechanizm obronny opisany wcześniej, wiedz, że tematem jestem również ja. Gratuję natomiast, że zabrnąłeś tak daleko. Większość twoich rówieśników woli oglądać obrazki z podpisami oraz kilkusekundowe gify. Wspaniałe pokolenie.

A co się stanie, gdy to wspaniałe pokolenie, wychowane w poczuciu bycia wyjątkowym i perfekcyjnym zderzy się z prawdziwym światem? Oczywiście, pojawia się frustracja, rozgoryczenie i poczucie pokrzywdzenia. Zwłaszcza gdy jeszcze przed chwilą mieli prawo do wszystkich wyjątkowych i dobrych rzeczy. Do łakoci tego świata i do wspaniałości, jakie ma do zaoferowania życie.

Jeżeli każdy uczeń dostawałby najlepsze oceny lub też każdy sportowiec otrzymywał medal, to w ostatecznym rozrachunku pasek na świadectwie czy gablota pełna trofeów staje się pospolita, pozbawiona sensu i poczucia dumy. Coś na wzór szkolnej trójki sprzed kilku dekad, zwanej pogardliwie tróją.

Jeżeli każdy jest wyjątkowy, to nikt nie jest wyjątkowy.

Może to zaszokować każdego, kto wierzy w magiczną miksturę pewności siebie. Powyższe fakty prowadzą do oczywistego wniosku, co zresztą wykazały również badania – wysoka samoocena nie gwarantuje szczęścia, a nawet często związana jest z depresją. Ze względu na marne powody do poczucia wspaniałości i wyjątkowości, wszyscy są bardzo podatni na ewentualne oznaki lekceważenia czy zniewagi. Pranie mózgu doprowadziło do tego, że niemal całe pokolenie twierdzi, że zasługuje na wszystko to, co najlepsze i jest idealne w samym swoim istnieniu. Z tego powodu łatwo ich obrazić, szybko wpadają w gniew czy rozczarowanie, a nawet najmniejsza krytyka jest dla nich miażdżąca.

By upewnić się co do tego, wystarczy poczytać losowe komentarze w Internecie i wymiany zdań. Hejterzy, obrażeni królewicze i znawcy wszystkiego zaśmiecają wszystkie popularniejsze portale, a w szczególności te nastawione na młodszych odbiorców (kwejki, demoty i inne fast-foodowe treści). Każdy pewny siebie i swoich racji, gotów poniżyć innych za najmniejsze przewinienie.

Profesorowie wielu renomowanych uniwersytetów stworzyli przegląd wielu badań dotyczących samooceny. Został on opublikowany w 2003 roku w czasopiśmie organizacji „Association for Psychological Science”. Zatytułowany był pytaniem: „Czy wysoka samoocena przyczynia się do lepszych wyników, sukcesu interpersonalnego, szczęścia lub zdrowego trybu życia?”.

Odpowiedzią na każde z tych pytań było oczywiste „nie”. Propozycją rozwiązania problemu było propagowanie wysokiej samooceny nie jako podstawowego przywileju, ale raczej jako celu, do którego należy dojść poprzez osiągnięcia, zasługi i zachowania etyczne. Najprościej mówiąc, dobre samopoczucie powinno wynikać z czynienia dobra.

Czemu nikt wcześniej na to nie wpadł? A nie, zaraz, przecież jeszcze do niedawna właśnie tak funkcjonował cały świat.

Jak tę kulę śniegową teraz zatrzymać? Tego nie wie nikt.

Oczywiście nie twierdzę, że należy siebie nienawidzić i spędzać całe dnie na użalaniu się nad swoim losem. To byłaby druga niezdrowa skrajność, której przejawy oczywiście pojawiają się w wielu grupach i kulturach (na ciebie patrzę, religio). Złoty środek leży gdzieś pomiędzy, ale zanim zaczniemy do niego wracać, może być już za późno.

A może niska samoocena wcale nie jest taka zła? W końcu skłania nas do przemyśleń i introspekcji. Wynikający z niej perfekcjonizm czyni ludzi pracowitymi. Sprawia, że celebrujemy małe przyjemności z myślą, że nie zasługujemy na te większe. Bardziej się staramy na wszystkich płaszczyznach i próbujemy zadowolić innych. Dzięki niskiej samoocenie część z nas staje się bardziej twórcza, ponieważ poszukujemy sensu w odczuwanym bólu. Szanujemy innych, bo wychodzimy z założenia, że wszyscy są lepsi od nas. Jesteśmy delikatni. Jesteśmy zabawni śmiejąc się z samych siebie. Jesteśmy dobrymi słuchaczami, ponieważ nie chcemy słuchać własnego głosu. Jesteśmy empatyczni, bo przecież sami cierpieliśmy, więc wiemy jak to jest.

Ogólnie jakoś tak bardziej… jesteśmy.

A jakie są wasze przemyślenia w tym temacie?

Źródła:
www.nytimes.com/1986/10/11/us/now-the-california-task-force-to-promote-self-esteem.html?sec=health
www.sciencedaily.com/releases/2011/02/110223151945.htm
www.apa.org/pubs/journals/releases/psp-102-5-1045.pdf
www.salon.com
Anneli Rufus, „Unworthy: How to Stop Hating Yourself”