Kilka dni temu Dariusz Szpakowski odniósł się na wizji do krytyki dotyczącej tego, co wyprawia podczas komentowania meczów. Zrobił to jednak w stylu, który pozostawia wiele do życzenia. Krótko mówiąc, między wierszami powiedział, żeby się od niego odpierd…ć. Podczas wczorajszego meczu był już mniej bojowy, a przez pierwszy kwadrans sprawiał nawet wrażenie jakby poduczył się prawidłowej wymowy, jednak później wszystko wróciło do normy.

Zeszłotygodniowe gadanie o jakichś regionalnych dialektach, w których każde nazwisko brzmi inaczej, zasłanianie się rzekomymi rozmowami z belgijskimi dziennikarzami, wreszcie apel „skończmy już tę dyskusję o wymowie nazwisk” to nic innego, jak stwierdzenie „będę mówił po swojemu i nic wam do tego”. Najbardziej kontrowersyjny polski komentator niestety nie zauważa, że problem leży nie tylko w nazwiskach piłkarzy. Potwierdza to każdy mecz komentowany przez niego w ostatnich latach.

Dariusz Szpakowski zatrzymał się w poprzedniej epoce. Tej bez Internetu, telefonów komórkowych, swobodnego przekraczania granic, za to z ograniczonym przepływem informacji. Od momentu wejścia na antenę aż do pierwszego gwizdka meczu Kolumbii z Urugwajem, usłyszeliśmy streszczenie historii pogryzienia Giorgio Chielliniego przez Luisa Suareza. Nie najnowsze wieści z obozu jednych i drugich, nie spostrzeżenia z rozgrzewki czy jakieś ciekawostki z bogatej historii spotkań obu drużyn, tylko coś, co media w Polsce wałkowały na wszystkie sposoby przez kilka ostatnich dni. Ale Dariusz Szpakowski postanowił opowiedzieć o tym wydarzeniu raz jeszcze, zupełnie jakby był jedynym polskim dziennikarzem na tych Mistrzostwach. Bo przecież w kraju ludzie o tym w ogóle nie słyszeli, prawda? Argument o tym, że starsi widzowie mogli nie wiedzieć o urugwajskim gryzoniu jest chybiony, bo przecież Suarez stał się bohaterem wszystkich serwisów informacyjnych, nie tylko sportowych. Od panienek w telewizji śniadaniowej, przez radiowych kołków-wesołków z RMF-u czy innej Zetki, aż po sześćdziesięcioletnie gospodynie domowe, których wiedza o piłce z reguły ogranicza się do „piłka jest okrągła, a bramki są dwie” – o Suarezie mówili wszyscy. Dyskutowali o słuszności kary i o tym, że to wariat, ale oczywiście jeden człowiek myślał, że do Polski historia ta nie dotarła.

Można zaryzykować twierdzenie, że do momentu, w którym padła pierwsza bramka, najczęściej z ust Dariusza Szpakowskiego słychać było nie nazwisko któregokolwiek z dwudziestu dwóch piłkarzy na boisku, czy choćby któregoś z ławki rezerwowych, ale tego, którego już nawet w Brazylii nie ma – Luisa Suareza. Ba! Jak tylko zobaczył sędziego, to zaczął opowiadać o Robercie Lewandowskim i o jego czterech bramkach przeciwko Realowi Madryt ponad rok temu. Tylko dlatego, że mecz prowadził ten sam arbiter. Takie zachowanie jest dobre dla dwunastolatka, który chce się popisać wiedzą piłkarską, a nie dla mężczyzny w słusznym wieku, który chcąc nie chcąc jest najbardziej znanym przedstawicielem swojego fachu i który powinien służyć za wzór dla innych.

Innym gówniarskim zachowaniem jest popisywanie się poprawną wymową. Miał ponad dwudziestu facetów na boisku i o każdym mówił z nazwiska. Poza jednym. – Jamesem (Dżejmsem/Hamesem) Rodriguezem. Tutaj trzeba oddać Szpakowskiemu jedno – Kolumbijczycy stosują wymowę z „H” na początku i taka, mimo że kaleczy nasze przystosowane do angielskiej wersji uszy, teoretycznie powinna być używana. Ok, w porządku – niech mówi „Hames”, ale dlaczego do jasnej cholery za każdym razem z imienia i nazwiska? Zagrywka w stylu „Patrzcie, ja umiem, ja się znam!” Każdy inny piłkarz był tylko Ospiną, Ramosem, Martinezem itp., tylko zdobywca obu bramek Jamesem Rodriguezem. Dlaczego Szpakowski nie poszedł dalej i nie tytułował go per James David Rodríguez Rubio, bo tak brzmi pełne nazwisko dwudziestodwulatka?

W sześćdziesiątej ósmej minucie w drużynie Kolumbii doszło do zmiany – za Gutiérreza wszedł Mejía, natomiast redaktor Szpakowski, jak gdyby nigdy nic oznajmił, że oto na murawie pojawia się Ibarro. Kłopot w tym, że w składzie Kolumbijczyków nie ma takiego piłkarza (wśród Urugwajczyków również), a ewentualnie najbliżej byłoby Victorowi Ibarbo. Tyle że w żadnym dialekcie to „b” nie jest nieme.

I tu pojawia się kolejny problem z Dariuszem Szpakowskim. Ostatnimi czasy to również jego znak firmowy – wymawianie jednego nazwiska na kilka sposobów, podczas jednej transmisji. Gdyby zdecydował się na jedną, nawet i niepoprawną wersję, to nie denerwowałoby to tak, jak ciągłe zmienianie wymowy. Najsłynniejszy przykład – Maszerano, Maszczerano, Maskerano, Masczerano i kilka innych, mniej popularnych wariantów. Jeszcze kilka lat temu Szpakowski stosował pierwszą wersję i mimo, że nie była poprawna, to przynajmniej trzymał się jej przez cały mecz. Inna sprawa, że wymowa najbliższa poprawnej brzmiałaby po prostu „Maczerano”, więc nie groziłaby połamaniem języka, nie sprawiłaby też wielkich problemów w zapamiętaniu jej.

Gdy z boiska schodził bohater sobotniego meczu, piłkarz który zdobył dwie bramki, w tym jedną szczególnej urody, Szpakowski w pół minuty zdążył go nazwać Aguilarem (który, wciąż biegał po boisku) i Ramiresem (który jest Brazylijczykiem). Ramires, Rodriguez – niby brzmi podobnie, ale to tylko jedna z wielu pomyłek tego typu. Kiedyś podczas któregoś meczu reprezentacji Polski można było usłyszeć „Krzynówek! Krzynówek!, A nie, to Smolarek. Przepraszam” (od dawna tego słowa nie słyszeliśmy z jego ust). Pomylić dwóch piłkarzy o skrajnie różniących się urodą, a w przypadku Rodrigueza i Ramiresa nawet narodowością i kolorem skóry to dla Szpakowskiego nic trudnego. Co gorsza, nasz komentator wielokrotnie nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że opowiada bzdury. Żeby daleko nie szukać – wczoraj dowiedzieliśmy się, że o awans na Mundial Urugwaj grał baraż z Jamajką. Dwumecz barażowy owszem grał, ale z Jordanią. Jamajce do barażów było tak blisko jak Hiszpanii do wyjścia z grupy na mundialu.

I tu kolejny przykład niekompetencji. Dariusz Szpakowski bywa strasznie stronniczy. Oczywiście można kibicować jakiejś drużynie i zachwycać się jej grą, ale komentator jarający się podczas meczu jedną z drużyn i wyraźnie załamany gdy ta przegrywa, jest mniej więcej tak samo profesjonalny jak ginekolog zwracający się do pacjentki podczas badania: „Wie pani co? Brałbym aż leciałyby wióry”.

Profesjonaliści wolą również konkrety od plotek. Szpakowski woli opowiadać dyrdymały o tym, że piłkarz X trafi po mistrzostwach do Manchesteru United, a piłkarzem Y interesuje się PSG. Z tym, że łączy nazwiska z klubami na chybił-trafił. W dodatku nikt inny takich informacji nie potwierdza. Gdyby było w tym choćby ziarno prawdy, to jeszcze można by od czasu do czasu rzucić takim newsem, ale na Boga, nie przy każdym zawodniku, który akurat jest przy piłce. Poza tym, nie oszukujmy się – w przypadku faktycznych transferów profesjonalne kluby raczej utrzymują takie informacje w tajemnicy, a już na pewno nie dzielą się nimi z komentatorem sportowym z Polski.

Kolejna sprawa – lekceważenie innych ludzi. Lekceważeniem jest to, że nie poświęca on choćby pięciu minut przed wejściem na antenę na przyswojenie wymowy nazwisk dwudziestu kilku piłkarzy biorących udział w meczu, a później rzuca ich przekręconymi wersjami na prawo i lewo. A już szczytem jest to, że Szpakowski zupełnie olewa eksperta komentującego mecz wraz z nim. Pod koniec meczu Belgia-Rosja pełniący tę rolę Grzegorz Mielcarski stwierdził, że sędzia doliczy jakieś cztery minuty. W momencie, gdy były piłkarz skończył wypowiadać to zdanie, Szpakowski jak gdyby nigdy nic powiedział „Do końca meczu pięć minut, sędzia doliczy dwie-trzy minuty”. Nie akcentował w taki sposób, by brzmiało to jako kontropinia do zdania Mielcarskiego. Po prostu powiedział to tak, jakby Mielcarskiego w ogóle tam nie było. Arbiter drugą połowę przedłużył oczywiście o cztery minuty.

Nikt nie odbiera Szpakowskiemu wielkiego doświadczenia, bardzo dobrego głosu czy wszystkich tych świetnie skomentowanych meczów z dawnych lat. Wiadomo, że „nie myli się tylko ten, kto nic nie robi”, ale nie można tego stawiać na równi z „robi coś tylko ten, kto się myli”. Robotą Szpakowskiego jest komentować to, co dzieje się na boisku, jeśli więc opowiada on, że po boisku biega „Maszczerano”, który za chwilę może być Krzynówkiem, albo że na plac gry wchodzi ktoś, kogo w ogóle nie ma w składzie, do tego rozkminia „co by było gdyby…”, zmienia zawodnikom przynależność klubową czy też reprezentacyjną, a przede wszystkim nie potrafi wymówić tak prostego zwrotu jak „Przepraszam, pomyliłem się”, to znaczy, że nie wykonuje swojej roboty. Nie „nie wykonuje poprawnie”, tylko „nie wykonuje w ogóle”.

I żeby nie było – nie chodzi tu o jakiś jadowity hejt, czy naśmiewanie się z faceta, który osiągnął w życiu dużo więcej niż cała redakcja sportowa TVP, pierwszy lepszy dziennikarz lub bloger czy nasze skromne osoby razem wzięte, tylko o to, by traktował widzów poważnie. Niezależnie od tego ile mają lat, ile w życiu widzieli i jaki mają iloraz inteligencji. Jeśli Dariusz Szpakowski chce by widzowie go szanowali, to niech szanuje też ich samych.