Dobry serial ma ciekawy początek mający zainteresować widzów, trzymające w napięciu rozwinięcie wątków oraz sensowne zakończenie. Niestety nie zawsze szefowie stacji telewizyjnych poznają się na dobrej historii, przez co często widzowie na całym świecie zostają z serialem zakończonym w momencie, w którym opowieść dopiero się rozkręca.

Czasem jednak bywa dokładnie odwrotnie – idealna chwila na zakończenie wszystkich wątków mija, a serial jest ciągnięty za uszy po to, aby wydoić zeń jak najwięcej kasy. Renoma zaczyna podupadać, widownia się wykrusza, a scenarzyści muszą wymyślać coraz bardziej niestworzone historie. Oczywiście każdy widz ma inną tolerancję na idiotyzmy scenariusza, dlatego to co jednych wnerwia, innych zupełnie nie rusza. Zgrabnie się zrymowało, a chodzi o to, że gdyby zapytać kilku fanów seriali o pięć przykładów na nieodpowiednie zakończenie, byliby oni w stanie podać zupełnie inne zestawienie. Myślę jednak, że wielbiciele poniższych pięciu przytakną tej liście.

4400

5. 4400

Serial swoją premierę miał już 9 lat temu i składał się z 44 odcinków zamkniętych w czterech seriach. Opowiadał o ludziach (tytułowych 4400) uprowadzonych przez UFO na przestrzeni prawie sześciu dekad i „zwróconych” Ziemi hurtem pewnego pochmurnego dnia w 2004 roku. Żeby było ciekawiej, ludzie ci nie zestarzeli się ani trochę od momentu porwania, a na dodatek zyskali nadprzyrodzone zdolności. Co wyróżniało ten serial na tle innych produkcji science-fiction opartych na podobnej fabule? Ano to, że bohaterowie (nie wszyscy) nie ukrywali się i chcieli wieść normalne życie. W dużej mierze udawało im się to, ponieważ agenci Departamentu Bezpieczeństwa, którzy zajmowali się całą sprawą, nie byli wobec nich wrogo nastawieni i nie planowali żadnego polowania na przybyszów z przeszłości.

Pierwszy sezon składała się z pięciu odcinków (dobry sposób na wybadanie gruntu pod kolejne serie), pozostałe trzy liczyły po trzynaście epizodów. Wszystkie emitowane były w trakcie wakacji, między tradycyjnymi serialowymi sezonami. W 2007 roku nadszedł jednak trudny czas dla amerykańskich seriali – scenarzyści ogłosili strajk. Nieco ponad trzy miesiące zastoju okazały się zabójcze dla wielu produkcji, w tym też dla „4400”. Serial został przerwany w bardzo ciekawym momencie, którego jednak nie zdradzę, ponieważ od biedy mógłby robić za zakończenie historii. Byłoby to jednak zakończenie z bardzo szeroko otwartą furtką z napisem „kontynuacja”.

4. Heroes („Herosi”)

Heroes

Mimo że wspomniany strajk scenarzystów przypadł akurat na czas realizacji drugiej z czterech serii „Herosów”, to również i tę produkcję można uznać za jej ofiarę. Rzeczony sezon składał się z zaledwie 11 odcinków i jeśli wierzyć zapewnieniom twórców, wydarzenia w nim przedstawione miały wyglądać zupełnie inaczej. Dwadzieścia trzy odcinki pierwszej serii były tak dopracowane, że tygodniowe oczekiwanie na kolejny epizod dłużyło się w nieskończoność. Także pierwotne założenia drugiego sezonu robiły wrażenie, chociaż to co ostatecznie z niego wyszło, również nie było takie złe. Trzeci sezon co prawda był niczego sobie, jednak kolejna (jak się później okazało ostatnia) odsłona to straszna padaka.

O czym w ogóle opowiadał ten serial? Podobnie jak w przypadku „4400”, mieliśmy do czynienia z grupą ludzi o nadprzyrodzonych zdolnościach. Tym razem jednak ani nie było wiadomo skąd owe umiejętności pochodzą, ani też bohaterowie nie chwalili się światu swoimi mocami. Scenarzyści fundowali widzom niezwykłe zwroty akcji, świetnie napisane role (jak choćby główny czarny charakter – Sylar) i zaskakujące zakończenia wątków (oraz żywotów postaci). Ogółem powstało 77 odcinków a produkcja dobiegła końca, gdy wskaźniki oglądalności spadły do poziomu o połowę niższego od tego z pierwszej serii. Początkowo planowano dwugodzinny film na zakończenie historii, jednak sprawa przycichła, a ostatni odcinek zakończył się w miejscu, w którym mogło zacząć się prawdziwe wyzwanie dla scenarzystów.

3. CSI Miami („CSI: Kryminalne zagadki Miami”)

CSIM

Kiedy w 2000 roku swoją premierę miał serial CSI Las Vegas, miliony ludzi zainteresowały się kryminalistyką a seria zaczęła zyskiwać olbrzymią popularność. Dwa lata później powstał spin-off, czyli CSI Miami, a w 2004 zaprezentowano CSI New York. Od tego czasu trwały nieustanne spory o to, które „Kryminalne zagadki” są najlepsze. Spory z wielu względów idiotyczne, bowiem każdy z trzech seriali miał swoje zalety. Z czasem jednak wersja nowojorska zaczynała przypominać mokry sen maniaka science-fiction, wobec czego scenarzyści „CSI Miami” nie musieli robić właściwie nic, bo ich produkt był bardziej wiarygodny i realistyczny. W końcu jednak przyniosło to opłakane skutki, a serial stał się tak drętwy i przewidywalny oraz do wyrzygania uładzony, że oczy pękały od oglądania.

W tym czasie „Kryminalne zagadki Nowego Jorku” zeszły na ziemię, nakręcono kilkanaście naprawdę niezłych odcinków, a serial odskoczył poziomem od historii porucznika Horatio Caine’a i jego ekipy. Dlaczego nie wspominam więcej o „CSI Las Vegas”? Bo to od początku była inna liga, w dodatku wersja ta nigdy nie była zagrożona skasowaniem. Z kolei dwie pozostałe przez kilka ostatnich sezonów krakowskim targiem przedłużały swój żywot. W pewnym momencie zapadła decyzja – „CSI Miami” wypada z ramówki. Mimo wszystko prędzej spodziewano się, że to nowojorczycy pożegnają się z widzami, a harcerzyki z Florydy dostaną jeszcze przynajmniej jeden sezon. Decyzja o anulowaniu serialu zapadła już po nakręceniu ostatniego odcinka dziesiątej serii, wobec czego zakończenie jest doprawdy z dupy, nawet jak na finał sezonu.

W dodatku został jeden niedokończony wątek, planowany pewnie na kolejną serię. Czyli kolejne 22-23, męczące odcinki. „Kryminalne zagadki Miami” powinny zostać zakończone dużo wcześniej, bowiem od dawna już nie było w tym serialu duszy. Najgorsze jest to, że gdy już zdarzały się postacie budzące jakiekolwiek emocje (nawet w ostatnim sezonie), to pojawiały się w raptem kilku odcinkach i kończyły marnie, w rękach drewnianego rudzielca. Zgadza się – drewniany Horatio, niewydarzona Calleigh, Eric Delko, który raz odchodził z ekipy, raz do niej wracał. Jeśli główni bohaterowie robią się dziadowscy, to albo należy ich wymienić, albo zakończyć serial. W końcu tak uczyniono, jednak o wiele za późno.

2. Prison Break („Skazany na śmierć”)

PB

Kolejny przykład na to, że niezarzynanie kury znoszącej złote jajka powoduje, że owa kura zdycha w męczarniach, a jaja zaczynają gnić. Pierwszy sezon – absolutny majstersztyk. Drugi – ok, jak już nawiali, to trzeba to pociągnąć. Trzeci – zaraz, zaraz, o czym to było? Aha, już wiem, wolałbym sobie nie przypominać. No i czwarty – mamy zwrot akcji w połowie, ale ta seria jest dramatycznie słaba. Do tego ten żenujący film pełnometrażowy, opowiadający o wydarzeniach sprzed samej końcówki  finałowego odcinka. O ile koniec serialu jest końcem na amen i jako tako (w minimalnym stopniu, ale jednak) realistycznie się kończy, o tyle pełnometrażówka naciągana niczym stringi na Ryszardzie Kaliszu jest brutalnym kopem w twarz – ile można wałkować to samo?

(W tym momencie zaczynają się SPOILERY. Jeśli mimo wszystko chcesz obejrzeć końcówkę serialu, to nie czytaj dalej.) Chociaż w sumie nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że nagrobek z ostatniego odcinka okazał się tylko podpuchą. Wszak scenarzyści przyszyli już głowę Sarze Tancredi, wskrzesili też Kellermana, dlaczego więc Michael nie miałby wygrzebać się spod ziemi? (Koniec SPOILERÓW.) Coś by się wymyśliło, a widownia na pewno skusiłaby się na kolejne maltretowanie tematu. Tak jak po latach na ekrany kin wchodzą kontynuacje filmowych hitów sprzed lat (Indiana Jones, Rambo, Rocky), tak z pewnością kwestią czasu jest to, kiedy ujrzymy nową serię któregoś z serialowych przebojów.

1. FlashForward („Flash Forward: Przebłysk jutra”)

FF

Na takie rozstrzygnięcie liczą fani tego serialu i z całą pewnością byłoby to interesujące rozwiązanie. W końcu w ostatnim odcinku dowiadujemy się o wydarzeniach z roku 2015. Jako że akcja pierwszego (i jedynego jak dotąd) sezonu toczyła się w tym samym czasie co emisja odcinków w telewizji (chociaż nie tak skrupulatnie jak w „Klanie”), to aż się prosi, aby za kilka-kilkanaście miesięcy skrzyknąć ekipę i nakręcić kolejną serię. Problem jednak polega na tym, że nie tak łatwo jest zebrać wszystkich najważniejszych aktorów. Część z nich ma już nowe zobowiązania kontraktowe, inni stali się na tyle znani, że ich żądania finansowe mogłyby okazać się dla producentów zbyt wysokie. A skoro już o producentach mowa…

Serial był produkowany przez dwie stacje – ABC i Fox. O ile ta druga jeszcze umie obchodzić się z potencjalnymi hitami, a i czasem potrafi przyznać się do błędu (vide dwukrotne wznawianie serialu „Family Guy”), o tyle w portfolio ABC na jeden dobry serial przypada kilka gniotów. Oczywiście  stacja ta stworzyła tak świetne produkcje jak „Gotowe na wszystko”, „Detektyw Monk” czy „LOST” (nie marudzić mi tu, to był naprawdę dobry serial na początku, a że później go spierdolili to już inna sprawa), ale poza tą trójką, udane produkty ABC z ostatnich lat można wymienić na palcach jednej ręki, niekoniecznie kompletnej.

Tytułowy flashforward to wizja jaką w serialu ujrzeli mieszkańcy Ziemi podczas globalnej utraty przytomności, która nastąpiła 6 października 2009 roku. Co ciekawe, niektórzy z nieprzytomnych wizji nie doświadczyli, a wszyscy pozostali zobaczyli swoją przyszłość, konkretnie to, co będą robić 29 kwietnia 2010 roku. Jak to się stało, że taki interesujący pomysł nie sprzedał się? Magiczne słowo – oglądalność. Słupki w pewnym momencie spadły do 4-5 milionów widzów (pierwszy odcinek miał ich niemal 13 milionów), a fabuła okazała się prawdopodobnie zbyt mądra dla amerykańskiej publiczności. A to ona, jak wiadomo, ma wpływ na być albo nie być seriali. Fani spoza „ju-es-end-ej” pisali petycje, robili flashmoby, podczas których „tracili przytomność”, a na koniec liczyli, że któraś z mniejszych stacji odkupi serial od ABC. Wygląda jednak na to, że nic nie wskórali, ponieważ od pewnego czasu cicho w tym temacie. Chociaż nigdy nie mów „nigdy”. Tak jak wspominałem – wrócili Rocky, Indy i Rambo, kiedyś na pewno wróci jakiś serial.