Od poprzedniej części minęło już 2,5 miesiąca, zatem najwyższy czas zakończyć wyliczankę filmowych Matuzalemów. Tym razem będzie o tych, którzy znaleźli się już po drugiej stronie rzeki. Nie oznacza to oczywiście, że ich osiągnięcia są mniej spektakularne niż rekordy wciąż żyjących kolegów po fachu.

Na początek artyści całkiem płodni (o twórczość chodzi), do tego bardzo lubiani w krajach, w których żyli. Poza tym, nie umierali oni w zapomnieniu, a sędziwy wiek nie był przeszkodą ku temu, aby jeszcze kontynuować działalność twórczą. Potem, podobnie jak w części trzeciej, dwie niejasne historie, z których jedna, gdyby okazała się prawdą, wyśrubowałaby rekord długowieczności na długie lata. Chociaż, jeśli pogłoski o nieśmiertelnym Keanu Reeves’ie są prawdziwe…

abbott2

George Abbott (25.06.1887 – 31.01.1995)

Najdłużej żyjący scenarzysta, reżyser i producent w historii. Jego kariera filmowa trwała 40 lat, chociaż niektóre źródła przypisują mu udział w projektach, które jedynie wykorzystywały jego wcześniejsze dzieła. Faktem jednak jest to, że po 1958 roku jedynie raz dał się namówić na napisanie scenariusza do dzieła filmowego, konkretnie odcinka serialu „Jazz Age”, będącego antologią  sztuk teatralnych z lat dwudziestych. To właśnie na scenie Abbott spełniał się o wiele bardziej. Broadwayowski debiut zaliczył w 1913 roku, czyli pięć lat przed pierwszą fuchą na planie filmowym, kiedy to napisał scenariusz do filmu „The Impostor” oraz zagrał jedną z ról. Sztuką, która uczyniła go gwiazdą najsłynniejszego nowojorskiego teatru był wystawiony w 1926 roku „Broadway” (w scenariusz z pewnością włożył więcej inwencji niż w wymyślanie tytułu).

abbott

Sześćdziesiąt jeden lat później, nowa adaptacja tej sztuki stała się ostatnią, jaką Abbott wyreżyserował. Stuletni wówczas reżyser nadal był pełen werwy – urodziny świętował grając w golfa i tańcząc. Z kolei siedem lat później współpracował przy nowej adaptacji musicalu „Czego pragnie Lola”. Po raz pierwszy wystawił go na scenie w 1955 roku, a trzy lata później pożegnał się z kinematografią filmową wersją tego dzieła. W wieku 107 lat pracował jeszcze nad nowa adaptacją innej swojej sztuki „Piżamowa rozgrywka”, niestety nie dane mu było ukończyć prac nad scenariuszem. Zmarł na udar mózgu w wieku 107 lat, 7 miesięcy i 6 dni.

Johannes Heesters (5.12.1903 – 24.12.2011)

heesters1

Holender dzierży tytuły najstarszego aktywnego i najdłużej żyjącego aktora w historii kina – ostatnią rolę zagrał w wieku 105 lat. Z kolei jego sceniczny debiut przypadł na 1920 rok. Oprócz aktorstwa parał się też śpiewem, wydał nawet dwa albumy, w wieku 62 i 100 lat. Debiut filmowy zaliczył w 1924 roku w niemiecko-holenderskim filmie „Cirque hollandais”. Najbardziej związał się właśnie z niemiecką kulturą, w pewnym momencie nawet za bardzo, stając się jednym z ulubionych aktorów niemieckich żołnierzy, dla których często i chętnie występował. Przypadł też do gustu samemu Adolfowi, którego widywano na przedstawieniach z jego udziałem. Jako że Holendrzy z Niemcami nieszczególnie się wtedy lubili (zostało im to zresztą do dziś), to w ojczyźnie nie miał właściwie czego szukać.

W połowie lat 30. przeniósł się więc na stałe do Niemiec. W oczach swoich rodaków na pewno nie zyskiwał też wizytami w obozach koncentracyjnych, gdzie występował dla strażników. Jeśli jednak ktoś myśli, że koniec wojny oznaczał koniec kariery Heestersa, to jest w błędzie. Jego kariera, zarówno w filmie jak i w operetce, miała się świetnie – po 1945 roku wystąpił w 66 filmach, ponadto regularnie pojawiał się w telewizji i na scenie. W 2010 roku powiedział: „Moim sposobem na długie i zdrowe życie jest pasja i miłość, bez względu na różnicę wieku”.  Coś w tym musiało być, ponieważ dla swojej młodszej o 46 lat żony postanowił rzucić wreszcie palenie.

heesters2

W międzyczasie poszedł też po rozum do głowy i w jednym z wywiadów stwierdził, że mówienie o tym, że Hitler to swój chłop było błędem. W listopadzie następnego roku trafił do szpitala, gdzie wszczepiono mu rozrusznik serca. Rekonwalescencja przebiegała na tyle dobrze, że już po tygodniu został wypisany, dzięki czemu mógł sto ósme urodziny świętować w domu. Nie był jednak na tyle zdrowy by uczcić je tradycyjnym występem na scenie. Nie mógł też uczestniczyć w premierze swojego ostatniego filmu, krótkometrażówki „Ten”. Zgadza się, mając prawie 108 lat pojawił się jeszcze na planie filmowym, stając się tym samym najstarszym człowiekiem, który zagrał w filmie fabularnym. W końcu jednak i o niego upomniała się śmierć – zmarł w Wigilię, a przyczyną, podobnie jak w przypadku George’a Abbotta, był udar mózgu.

Carmen Martínez Sierra (3.05.1904 – 6.11.2012)

cms

Najdłużej żyjąca aktorka regularnie grająca w filmach. Skąd taki tytuł? O tym w dalszej części tekstu. Podobnie jak poprzednicy, Carmen Martinez Sierra zaczynała od występów na deskach teatru. Debiut przed kamerą zaliczyła bardzo późno, bo dopiero w wieku 53 lat, występem w filmie „El tigre de Chamberí”. Ostatnią rolą był epizod w jednym z odcinków serialu „Abierto 24 horas”,wyemitowanym w 2000 roku. Już wtedy sędziwa hiszpańska aktorka mieszkała w domu opieki w Madrycie. Była jednak jedną ze żwawszych pensjonariuszek – każdy dzień zaczynała od lektury prasy i pogawędek z ludźmi. Jeden z takich poranków zakończyła drzemką, z której już się nie wybudziła. Zmarła mając 108 lat, 6 miesięcy i 3 dni.

Frederica Sagor Maas (6.07.1900 – 5.01.2012)

fsm

Należy do bardzo wąskiego grona superstulatków (ludzi powyżej sto dziesiątego roku życia) znanych z dokonań innych niż dożycie sędziwego wieku. Córka rosyjskich imigrantów, którzy osiedlili się w Nowym Jorku, jest najdłużej żyjącą scenarzystką w historii kina. Frederica Sagor (Maas to nazwisko po mężu) studiowała dziennikarstwo na uniwersytecie Columbia i dorabiała jako goniec w redakcji New York Globe. W wieku 18 lat podjęła pracę w nowojorskim biurze Universal Studios. Sześć lat później ruszyła na podbój Hollywood. W trakcie swojej krótkiej, zaledwie 22-letniej kariery filmowej pisała scenariusze do filmów, w których gwiazdami były między innymi Greta Garbo i Joan Crawford, o której scenarzystka nie miała najlepszego zdania. W 1927 roku Frederica poślubiła kolegę po fachu, Ernesta Maasa.

fsm2

W erze makkartyzmu, czyli w czasach nagonki na ludzi podejrzewanych o sympatyzowanie z komunistami, oboje byli przesłuchiwani przez FBI. Kilka lat wcześniej oboje porzucili przemysł filmowy, jednak wciąż utrzymywali się z pisania. W 1986 roku, 94-letni Ernest zmarł z powodu powikłań związanych z choroba Parkinsona. Trzynaście lat później Frederica wydała swoją autobiografię, która jednocześnie była świetną kroniką Hollywoodu lat dwudziestych, zmierzchu kina niemego i narodzin filmów dźwiękowych. Mimo postępującej ślepoty, do końca życia zachowała świeżość umysłu i chętnie opowiadała o dawnych czasach. W dniu śmierci znajdowała się na 44. miejscu listy najstarszych żyjących osób na świecie.

Przypadki niepotwierdzone: Germaine Auger (13.06.1889 – 24.08.2001) i Tatzumbie DuPea (26.07.1849 – 26.02.1970)

To właśnie z ich powodu Carmen Martinez Sierra została nazwana najdłużej żyjącą aktorką regularnie grająca w filmach. Produkcje z tymi paniami można policzyć właściwie na palcach jednej ręki. O ile aktorki te w ogóle istnieją. Przypadek Germaine Auger jest o tyle ciekawy, że oprócz dokładnych dat urodzenia i śmierci, na IMDb figurują też przypisane do nich nazwy miejscowości. Jednak żeby było ciekawiej, w Saint-Omer, czyli tam, gdzie rzekomo urodziła się Auger, tego samego dnia miała też (wg IMDb) przyjść na świat inna kobieta o imieniu Germaine. Po małym śledztwie okazuje się, że ta druga, Germaine Acremant faktycznie istniała i była pisarką. Nazwisko to miała jednak po mężu. Jej ojciec zwał się Edward Poulain (mhm, tak jak filmowa Amelia), jednak nie wyklucza to sytuacji, że Auger mogło być nazwiskiem panieńskim matki, a Germaine mogła posługiwać się nim do ślubu.

Oczywiście możliwa jest też ewentualność, że 13 czerwca 1889 roku w Saint-Omer urodziły się dwie dziewczynki, którym rodzice dali na imię Germaine. Przyjmijmy więc, że Auger i Acremant to dwie różne osoby, na co wskazywałyby też różne daty śmierci – ta druga zmarła w 1986 roku. Mało tego, w 1907 roku urodziła się jeszcze inna Germaine Auger. Skupmy się jednak na tym, co można znaleźć na temat tej z dziewiętnastego wieku. IMDb podaje, że wystąpiła w trzech francuskich filmach nakręconych w 1933 roku. Filmy na pewno są autentyczne, ich reżyserzy również, jeśli więc Auger również, będzie to oznaczało, że umierając w wieku 112 lat, 2 miesięcy i 11 dni została najdłużej żyjącą europejską aktorką, która wystąpiła w produkcji fabularnej.

dupeagrave

Wstrzymajcie jednak fanfary, bowiem jeszcze bardziej intrygująca jest historia kobiety o nazwisku Tatzumbie DuPea – możliwe, że to najdłużej żyjąca osoba, która wystąpiła w filmie fabularnym. 120 lat i 7 miesięcy życia wydaje się nieprawdopodobne, jednak na cmentarzu Forest Lawn Memorial Park w Glendale znajduje się nagrobek z tym właśnie nazwiskiem oraz identycznymi rocznymi datami. Wygląda więc na to, że kobieta ta faktycznie istniała. Na jej profilu na portalu findagrave.com możemy wyczytać, że ta pełnej krwi Indianka zagrała w filmie „Buffalo Bill” z 1944 roku oraz w serialu telewizyjnym „Death Valley Days”, będącym adaptacją legend Dzikiego Zachodu. Na IMDb DuPea występuje pod imieniem Tatzumbia, zaś jej rzekomy udział w serialu został pominięty.

Zamiast tego widzimy w jej filmografii western „Across The Wide Missouri”, w którym główna rolę zagrał Clarke Gable. Podobnie jak w „Buffalo Billu”, 102-letnia wówczas staruszka miała grać Indiankę. Chyba dała się zaszufladkować :D. Skoro więc jest nagrobek, są zdjęcia, a filmy w których rzekomo zagrała istnieją, to dlaczego jej przypadek figuruje jako niepotwierdzony? Głównie dlatego, że jej nazwiska (w którymkolwiek zapisie) próżno szukać na liście najstarszych ludzi. A powinna być niewiele niżej niż Jeanne Calment, czyli najdłużej żyjąca osoba w historii, co do wieku której nie ma wątpliwości. Tymczasem DuPea nie znajduje się nawet wśród tych ludzi, których przypadki czekają na potwierdzenie.

old

Z drugiej strony, czy starej Indiance takie pierdoły były potrzebne do szczęścia? Co rusz słyszymy o ludziach, którzy twierdzą, że ponad 122 lata Calment to nic w porównaniu z ich wiekiem. Przecież niejednemu z nas na pytanie o dowód osobisty zdarzało się odpowiadać „Zgubiłem” :).