W niebezpieczeństwo zawodu profesjonalnego muzyka, prócz narkotyków, zwarć we wzmacniaczach i roznoszących choroby weneryczne fanek wliczyć można również ciągoty do nagłego pożegnania się ze światem na własne życzenie.

Dusza artysty ma bowiem do siebie to, że ciągle jest niespełniona. Pieprzyć sławę, pieprzyć łatwe dziewczęta i pieprzyć wszystko, na czym ten świat stoi. A ostatnie, co się czuje, to zawód i rozgoryczenie. Kogo jeszcze wybrał tę samobójczą formę ekspresji?

Nick Drake 1948 – 1974 (26 lat)

Zadebiutował w wieku dwudziestu lat, gdy to jego talent został wygrzebany przez basistę zespołu Fairport Convention, który przypadkiem usłyszał jego występ w jakimś zapyziałym klubie. Postanowiono dać mu szansę i po przedstawieniu Drake’a reszcie ekipy i producentowi, zaoferowano mu kontrakt na trzy albumy studyjne. Udało mu się wypełnić podpisaną umowę, jednakże żadna z jego folkowo-rockowych płyt nie zdobyła większej popularności. Sam Drake grał niewiele koncertów ze względu na swoją chorobliwą nieśmiałość. Nawet podczas nagrywania w studio stał twarzą do ściany, by unikać spojrzeń innych.

Brak sukcesów i wstydliwość wpędziły go w depresję. Wycofał się z grania i porzucił niemal wszystkie kontakty towarzyskie, zaszywając się w domu. W roku swojej śmierci starał się jeszcze pracować nad czwartym albumem, ale przedawkował lek antydepresyjny i zmarł w swoim pokoju. Ciało odnalazła matka, z którą mieszkał. Nie zostawił żadnego listu pożegnalnego, ale obok łóżka leżał niewysłany list do Sophie Ryde, która była jego bliskim odpowiednikiem dziewczyny (nigdy nie skonsumowanym). Na tydzień przed śmiercią Drake’a starała się zakończyć ich znajomość. Jego grób można zobaczyć powyżej, na pierwszym zdjęciu. Na pogrzebie pojawiło się około pięćdziesięciu osób, co dało ponury obraz jego całkowitego braku popularności.

Tę zyskał dopiero w okolicach połowy lat osiemdziesiątych, gdy to stał się inspiracją dla muzyków takich jak R.E.M. czy The Cure. Stopniowo stawało się o nim głośno, powstały biografie i filmy dokumentalne, a do bycia fanem Nicka Drake’a przyznał się sam Brad Pitt, który posłużył za narratora w jednym z dokumentów radiowych. W trzydzieści lat po śmierci jego dwa single „Magic” oraz „River Man” w końcu trafiły na listy przebojów.

Donny Hathaway 1945 – 1979 (34 lata)

Był legendarnym amerykańskim wykonawcą bluesowym i jazzowym. Magazyn Rolling Stone w 1970 roku mianował go nową główną siłą muzyki soulowej. Otrzymał nagrodę Grammy za singiel „Where is the love”, który przez długi czas gościł na listach przebojów. W swoich najlepszych czasach zaczął popadać w depresję. Okazało się, że choruje na schizofrenię paranoidalną i zażywa mocne leki, by utrzymać się przy zmysłach. Nie zawsze jednak trzymał się zaleceń lekarzy i pomijał dawki, a wtedy nie szło się z nim dogadać. Niestabilność umysłowa zniszczyła go wewnętrznie i doprowadziła do kilku hospitalizacji.

Podczas nagrywania jednej z sesji muzycznych zachowanie Hathawaya było przepełnione urojeniami oraz paranoją i musieli przerwać spotkanie. Jeden ze znajomych muzyków, James Mtume, powiedział, że według Hathawaya jacyś biali ludzie próbowali go zabić i podłączyli jego mózg do maszyny, która miała wykraść jego muzykę i charakterystyczne brzmienie. Kilka godzin później Donny Hathaway wyskoczył z piętnastego piętra hotelu w Nowym Jorku.

Paul Clayton 1931 – 1967 (36 lat)

Wykonawca muzyki folkowej, który za życia wydał kilkanaście albumów. Po trzydziestce zaczęły go męczyć problemy osobiste, na które złożyły się frustracje związane z karierą, wątpliwości co do jego orientacji, depresja maniakalna i nadużywanie narkotyków (oraz związane z nimi aresztowania). Paul Clayton wrzucił sobie do wanny grzejnik elektryczny, kończąc tym samym swój żywot. Przyjaźnił się z Bobem Dylanem, który odniósł znacznie większy sukces. Wytwórnie płytowe obu panów pozwały się nawzajem w sprawie plagiatu jednej z piosenek, jaką rzekomo Dylan miał sobie „pożyczyć” od Claytona i przerobić. Okazało się, że sam Clayton zainspirował się starym folkowym utworem, nie objętym prawami autorskimi. Na szczęście afera nie miała wpływu na przyjaźń muzyków.

Zohar Argov 1955 – 1987 (32 lata)

Znany w swoim kraju jako זוהר ארגוב. Izraelski śpiewak tamtejszej muzyki orientalnej znanej jako Mizrahi, łączącej style z trzech światów – europejskiego, północnoafrykańskiego i arabskiego. W swoim kraju został okrzyknięty królem Mizrahi i takim uważany jest do dziś. W trakcie pięcia się po szczeblach kariery, zahaczył o heroinę i crack. Nałóg, z którego nie było już wyjścia, uczynił z Argova wrak człowieka. Ostatecznie został aresztowany za rzekomy gwałt i powiesił się w celi.

Cliff Davies 1948 – 2008 (60 lat)

Rockowy perkusista i autor tekstów, który przewinął się przez takie zespoły jak IF, Roy Young Band, Ted Nugent i Grand Funk Railroad. Gdy wszystkie grupy się rozpadły, zaczął udzielać lekcji pianina i perkusji. Zastrzelił się we własnym domu w Atlancie z bliżej nieokreślonych przyczyn. Najprawdopodobniej przybiły go wysokie rachunki za opiekę medyczną.

Peter Bellamy 1944 – 1991 (47 lat)

Wieloletni członek folkowego zespołu The Young Tradition, który również miał na koncie długą solową karierę. Skończył ze sobą w bliżej nieokreślonych okolicznościach. Przyczyną najprawdopodobniej były problemy ze znalezieniem miejsc do koncertów. Bellamy nie miał managera i nie potrafił sam „wkręcać się” do występów, opierając się wyłącznie na zaproszeniach, co doprowadziło go do bankructwa.

Bob Brozman 1954 – 2013 (59 lat)

Pochodzący z żydowskiej rodziny nowojorczyk zajmował się grą na wiośle. Był również etnomuzykologiem i wykładowcą. Grał zbyt wiele rodzajów muzyki by go jednoznacznie sklasyfikować i nie wiązał się również z żadnymi zespołami. Grywał za to na ulicy, co gromadziło ogromne tłumy. Odebrał sobie życie podobno ze względów zdrowotnych po wypadku samochodowym, ale po jego śmierci pojawiły się zarzuty i oskarżenia o wykorzystywanie seksualne nieletnich, w tym córki jednego z jego managerów.

Roy Buchanan 1939 – 1988 (49 lat)

Amerykański bluesowiec, który zdążył zdobyć dwie złote płyty, nie rozpoczynając jeszcze na dobre kariery. Jego postać nigdy nie była tak sławna, jak jego charakterystyczne brzmienie. Magazyn Rolling Stone umieścił go na 57. miejscu najlepszych gitarzystów wszech czasów. Miał skłonności do popijania, ale ponoć nigdy nie miał problemów z kontrolowaniem nałogu. W końcu jednak został zatrzymany po domowej kłótni, za picie w miejscu publicznym. Powiesił się w celi na własnej koszuli.