Stacje telewizyjne muszą się z czegoś utrzymywać. Najczęściej robią to dzięki reklamom, które stają się przez to złem koniecznym. Niektóre z tych na ogół trzydziestosekundowych filmików potrafią być zabawne, inteligentne a czasem po prostu nieprzeszkadzające – po prostu są, a po chwili ich nie ma. Niestety są i takie, które ryją olbrzymią dziurę w mózgu jeszcze długo później. Jak na złość, te najbardziej irytujące pojawiają się chyba najczęściej.

A nawet jeśli nie, to brawa dla tych, które mimo większej częstotliwości występowania nie wżerają się w pamięć i nie gwałcą uszu kretyńskimi dialogami, wkurwiającymi „aktorami” albo idiotyczną melodią. Statystyczny Polak ogląda telewizję średnio ponad cztery godziny dziennie. Jako że znam sporo ludzi, którzy nie oglądają jej wcale lub bardzo mało, to aż strach pomyśleć ile razy na reklamowe wymioty trafiają ci, którzy wyrabiają za nich normę. Nie żeby było mi ich żal – jak ktoś ogląda byle gówno, o ile tylko pokazywane jest w TV, to kilkadziesiąt sekund sraczki więcej nie jest mu straszne.

shitv

Problem polega na tym, że reklamy te emitowane są na tych mniej popularnych (czyli lepszych i zarazem biedniejszych) stacjach, w trakcie seriali, których nie opłaca się ściągać z powodu szybkiej premiery w Polsce. Ujrzeć je (spoty, rzecz jasna) można też na świetnych kanałach muzycznych, dla których bloki reklamowe są jedynym źródłem utrzymania oraz wszędzie tam, gdzie to co jest przerywane reklamą nie jest od niej głupsze.

5.Cappy/Książęce

Ex aequo sok owocowy i piwo. Ten pierwszy na tyle dobry, że mógłby się samym smakiem reklamować. Niestety, ktoś ważny stwierdził, że nie zostanie nakręcona polska reklama, a wykorzystana będzie ta z zagranicy. Oczywiście po odpowiedniej obróbce, bowiem to co u nas i w innych krajach Europy Środkowej oraz Wschodniej znane jest jako Cappy, na Zachodzie i w innych zakątkach świata funkcjonuje jako Minute Maid. Do tej pory kojarzyłem reklamowany produkt z normalnymi, może i nudnymi ale na pewno nie irytującymi spotami.

Czym ten zasłużył sobie na miejsce na tej liście? Dzieci – nie, nawet nie rzucają się w oczy. Padnięty królik – też nie, nawet jeśli dziewczynka, która o nim mówi ma nieco drażniący głos. Oczywiście wiem, że to dubbing, tym bardziej mogli nad tym popracować. Co w takim razie nie jest OK? Dorosły idiota, który pociera balonami o kłaki na głowie i defibryluje królika. Wyglądający wcześniej na zdechłego futrzak oczywiście ożywa, uszy nawet stają mu na sztorc, a banda dzieciaków zaczyna wiwatować z radości. Wszystko dzięki temu, że facet napił się soku.

Trochę inaczej sprawa wygląda z piwem Książęce. Nie miałem okazji spróbować, więc nie będę oceniać smaku. Przypierdolę się jednak do zwracania się do książęcej głowy „proszę księcia”. Aktor w roli przydupasa wypadł nawet dobrze, ale za te dwa słowa mam ochotę wrzucić go do jednej z piwnych kadzi. Zresztą prawdziwy książę byłby mniej wspaniałomyślny i nakazałby ukatrupić delikwenta w zdecydowanie mniej przyjemny sposób.

Druga sprawa – „nie jedno”. Pod reklamami na YouTube twórcy oczywiście bronią się, że użycie tej formy odnosi się do faktu istnienia nie jednego, a trzech wariantów piwa, jednak internauci wierzą w te bajki tak, jak w zapewnienia, że produkt jest w 100% naturalny. Na szczęście ostatnio coraz rzadziej można nadziać się na spoty Książęcego (Cappy pewnie też długo nie pociągnie), dlatego też nie wzbudzają one we mnie takich emocji jak pozostała czwórka.

4. Saga

Znowu dzieci. Tym razem wkurwiające. Jazgot, którym dziewczynka oznajmia, że torebki mają małe otworki jest nie do zniesienia. A do tego drugi szczyl, niby bardziej odrośnięty od ziemi, ale na tyle niedorozwinięty, że kładzie herbatę na oczy. No i wpierdala się siostrze w co drugie słowo. Ona z kolei mogłaby nic nie mówić, bo jej głos działa na nerwy tysiąc razy bardziej niż dziewczynki dubbingującej reklamę soku. Do tego smarkula tańcuje w kadrze jakby miała ADHD albo przedawkowała syrop na kaszel.

Już lepsze były reklamy ze starym dziadem zmuszającym rodzinę do picia herbaty w środku leśnej głuszy. Tak czy inaczej, nie pomogą tu ani otworki, ani najpiękniejsze nawet okoliczności przyrody – Saga do najsmaczniejszych nie należy. Teoretycznie wygrywa z innymi ceną, ale żeby zrobić trzy herbaty potrzeba co najmniej dwóch torebek, podczas gdy taka sama ilość Liptona daje nawet siedem przyzwoitych filiżanek naparu.

3. Lexus

Co to do cholery jest? Dopiero po kilkunastu podejściach obejrzałem tę reklamę do końca. Za każdym razem kiedy słyszę początek, chwytam za pilota i przełączam na cokolwiek, nawet jeśli to obraz kontrolny albo muzułmański brodacz charczący po arabsku w antyzachodnim amoku. Naprawdę długo trwało zanim domyśliłem się, że to reklama samochodu. Nie pomagało jej nawet to, że jest on właściwie cały czas widoczny.

Jakaś baba wydaje z siebie uszojebne dźwięki, którym najbliżej do „miau miau miau miau” (na samą myśl mam ochotę wsadzić ją do takiego Lexusa i wepchnąć pod pociąg). Czy to, wraz z walącymi po oczach błyskami ma zachęcić kogoś do kupna samochodu? Do tego w spocie, który wygląda jak pseudoartystyczny teledysk, widzimy sobowtóra Lady Gagi, konie w negatywie (WTF!?) i całą masę cięć montażowych, które mają chyba na celu wyeliminowanie z grona potencjalnych kupców wszystkich chorych na padaczkę światłoczułą.

2. Tiger

Na przemian leci kilka reklam tego napoju energetycznego. Chyba trzy, z czego dwie nawet ujdą – zwłaszcza ta z tekstem o „kierowniku wodopoju”. Niestety, jest jeszcze reklama z przygłupem na imprezie, do którego przysiada się dziewczyna. Laska niemal go gwałci zniewalającym uśmiechem, a ten słucha pierdolenia wyimaginowanego tygrysa, tłumaczącego mu, że może iść do łóżka albo do łóżka.

Gdy pierwszy raz widziałem ten twór reklamowy, to naprawdę myślałem, że gość trzyma fujarę w ręce. Tymczasem to jakiś skarlały tygrys. No ale kurrr…, żeby ten kutasokształtny zwierz chociaż AKCENTOWAŁ jedno z wyrażeń „do łóżka” to byłoby wiadomo, że chodzi mu o pójście do łóżka z dziewczyną, a tak mamy do czynienia z bełkotem, który zresztą nijak ma się do reklamowanego produktu.

1. Wonga

Absolutny numer jeden. Szczyt szczytów, dno dna. Jeśli ktoś ogląda czasem STARS.TV, to z pewnością aż za dobrze wie o czym mowa. To gówno pojawiało się do niedawna w KAŻDYM bloku reklamowym na tej skądinąd świetnej muzycznej stacji. W reklamie owej mamy do czynienia z gumowymi starymi babami, wkurwiającym dubbingiem (w oryginale głosy dużo bardziej pasowały do emerytek), nazwą firmy wymawianą głosem Alvina wiewiórki, któremu ktoś ścisnął jaja, słyszymy też pierdolenie o tym, jaka to zajebista oferta.

Niestety konkretów jak na lekarstwo, chyba że za takie uznać należy przesuwające się suwaki. Postawiono na „niebanalne” pokazanie starszych ludzi jako pełnych werwy, słuchających hip-hopu i jeżdżących na desce. Ale takie coś było już setki razy wałkowane w innych kampaniach reklamowych, w dodatku historyjki te nie mają właściwie żadnego związku z reklamowanymi pożyczkami. Oczywiście gumowego dziadostwa nigdy za mało – telewidza atakuje kilka różnych spotów, niestety każdy tak samo głupi. Do ciężkiej cholery, ktoś w ogóle obejrzał te „arcydzieła” przed wypuszczeniem do telewizji?