Tak to już jest, że nauczeni doświadczeniem, wszyscy na wydźwięk słowa „cover” reagujemy podświadomym uprzedzeniem, że i tak oryginał był lepszy. Być może dlatego, że przerabia się zazwyczaj znane i świetne kawałki oraz dlatego, że zespoły, które tego dokonują, zazwyczaj chcą się wybić na popularności utworu i nie należą do najlepszych.

Są jednak przypadki, że zaaranżowany od nowa utwór jest znacznie lepszy od swojego pierwowzoru. Podejrzewam, że lepsze są wszystkie przeróbki piosenek Justina (tfu!) Biebera, łącznie z tymi wyjącymi do kamerki internetowej podlotkami, jak i każda próba doprowadzenia do stanu słuchalności panów (ha, ha) z One Direction. Niemniej jednak zdarzają się perełki, które warto docenić, mimo że każda z osobna jest maleńką zrzynką. Nie skupiajmy się więc na youtubowych przeróbkach, tylko na prawdziwych perłach, które należy wypisać złotym piórem na kartach historii.

Czytaj dalej »