Gdy po raz pierwszy zasiadłem do Drivera, robiłem niemal wszystko, poza wypełnianiem misji. Dla gier z otwartym światem jest to chyba najlepszy możliwy komplement. I nawet jeżeli wynikało to z cholernie wysokiego poziomu trudności, a poza misjami nie było za bardzo co robić, to i tak była to gra wybitna.

Samo rozbijanie się samochodem po mieście było przyjemne. Co prawda nie było możliwości naprawy uszkodzeń, a rozwalona fura oznaczała jedynie restart, ale stylizacja na filmy z pościgami z lat siedemdziesiątych skutecznie motywowała do gubienia felg i wciskania się pomiędzy blokady policyjne.

Gra na rynek trafiła w czerwcu 1999 roku za sprawą poważanej dawniej i dziś firmy Reflections, która obecnie znajduje się pod strzechą Ubisoftu i produkuje niemal same hity – wyliczając od stareńkiego Destruction Derby przez Far Cry 3 i kończąc na najnowszym Watch Dogs oraz nadchodzącym The Division. Skoro obecnie premiera każdego ich tytułu trzęsie branżą, to i pod koniec lat dziewięćdziesiątych wcale nie było inaczej. Możliwość jeżdżenia gdzie tylko zapragniesz, pościgi policyjne, efektowne powtórki i model zniszczeń – wszystko to moczyło majtki niezależnie od wieku.

Co prawda Driver miał już na rynku konkurenta wydanego kilka miesięcy wcześniej przez Microsoft – mowa oczywiście o Midtown Madness – ale w porównaniu do dzieła Reflections była to gra strasznie wypłowiała i niedopracowana technicznie. Chociaż przyznaję, że grafikę miała nieco lepszą, ale tylko i wyłącznie dlatego, że trafiła wyłącznie na PC i nie musiała uznawać konsolowych kompromisów. Oczywiście w 2001 roku, czyli dwa lata później, z nieba spadło GTA III i zmiotło wszystko pod dywan, ale, jakby nie patrzeć, nie miało innego wyjścia. W końcu zaczynała się epoka PlayStation 2.

Niemniej Driver wyciągnął ostatnie soki z PS 1 i zrobił to tak dobrze, że na samą konsolę sprzedało się ponad 6 milionów kopii, nie wspominając już o wersji PC. Był pierwszym porządnym trójwymiarowym tytułem, w którym gracz miał do dyspozycji cztery spore i otwarte miasta. O wiernym odwzorowaniu nie było oczywiście mowy, ale Miami, San Francisco, Los Angeles i Nowy Jork dostały swoje charakterystyczne układy ulic oraz ogólny „layout” otoczenia przypominający prawdziwe miejscówki.

Ogromną frajdę sprawiało nawet edytowanie i montowanie powtórek, tak by wykonanie misji czy nawet zwykły przejazd prezentował się jak najbardziej filmowo i widowiskowo. Nie ukrywam, że sam włączałem sobie dodatkowe luźne tryby gry poza fabułą, by rozbijać się po mieście i uciekać przed policją, a potem stworzyć z tego świetną powtórkę. Serio, to chyba jedyna gra, gdzie powtórki sprawiały tyle radochy.

Żeby nie było zbyt kolorowo, Driver wykończył mnie swoim poziomem trudności. Już pierwsza misja treningowa, w której trzeba było wykonywać określone manewry w podziemnym garażu, była wrzodem na dupie. Nie przez model jazdy, który był świetny, ale przez cholerne limity czasowe, które były przy każdej misji tak wyśrubowane, że przejazd musiał być bliski ideału by go zaliczyć.

Drugim denerwującym elementem była policja, której jedynym zadaniem było rozwalić ci samochód. Najlepiej poprzez wjechanie w gracza na pełnej prędkości. Rozwiązanie rodem z pierwszego Grand Theft Auto było o tyle oczywiste, że w Driverze nie było czegoś takiego jak wychodzenie z samochodu i nikt się nie spodziewał, że pan policjant zajedzie drogę i wysiądzie z auta. Jedynymi ludźmi były postacie w cutscenkach oraz przechodnie, których nie dało się rozjechać. Na domiar złego policja rozpoczynała pościg nawet za przejechanie na czerwonym świetle, więc jakakolwiek zabawa bez policyjnego ogona po prostu nie miała miejsca. Z jednej strony dawało to grze dynamiki i widowiskowości, ale z drugiej było ciągłą gonitwą i zarazem uciekaniem.

Dodatkowo można narzekać na nieciekawą fabułę, która powstała chyba tylko po to, by uzasadnić jeżdżenie od jednego miejsca do drugiego. Niby wcielamy się w rolę policjanta pod przykrywką, niby mamy podlizać się grupie przestępczej, ale wszystko to gaśnie gdzieś w tle i w połowie misji zapominamy po co my właściwie prujemy przez to miasto. Ano tak. Bo czas nagli i policja goni.

Seria Driver do tej pory doczekała się pięciu „dużych” części, ale ta pierwsza okazuje się właśnie tą najlepszą. Pozostałe zagubiły się gdzieś we własnych czasach, nie miały tak wysokiej grywalności, a i w momencie wydania były zjedzone przez Rockstarową konkurencję. Mimo wszystko jedynkę warto sobie przypomnieć, chociażby oglądając filmiki z gameplayem na YouTube, bowiem kiedyś była to gra, do której siadało się z wypiekami.