Jeżeli by pomyśleć o jakiejkolwiek grze, w którą można było grać w kilka osób przy jednym komputerze, pierwszy tytuł, jaki ciśnie się na usta, to seria Worms. Zanim kolejne części stały się trójwymiarowe i zanim zaczęły zjadać własny odwłok, była to najlepsza wspólna rozrywka każdego dzieciaka wyposażonego w komputer stacjonarny. I co najważniejsze, do grania wystarczyła jedna klawiatura.

Tak jak Metallica skończyła się na „Kill ‘Em All”, tak też seria Worms zakończyła się na World Party. Dalej już było tylko gorzej (może poza Reloaded, która była małym powrotem do korzeni), a ostatnia próba wskrzeszenia serii (Worms Revolution) udowodniła, że wszystko co jest odstępstwem od oryginalnego pomysłu będzie w przypadku walecznych robali beznadziejne.

Jeżeli ktoś przespał dekadę to przypomnę – seria Worms to turowa gra taktyczna, w której waleczne robale używają pokaźnego arsenału, by wyciąć drużyny przeciwne w pień. Twórcy z Team17 z początku planowali dodatek do bardzo udanej Worms 2, ale w późniejszym etapie rozwoju postanowili wydać grę jako osobny tytuł, jako że zmian było całkiem niemało – tak właśnie powstał Worms Armaggedon. Niektórzy narzekali na małą ilość zmian, ale można przymknąć na to oko, zwłaszcza że kolejna część (Worms World Party) różniła się od Armageddona w jeszcze mniejszym stopniu.

Wielkie dzięki!

I chociaż sama mechanika gry nie jest nowa (pomysł pojawił się chociażby w Scorched Earth) to i pierwszą odsłonę robali z 1995 roku można uznać za lekki plagiat. Twórca – Andy Davidson – przyznał, że jego pierwotne Wormsy były oparte na kodzie gry Artillery, do której wkleił postacie i grafikę z Lemmingów. Taka zrzynka nie mogła oczywiście być przeznaczona do dystrybucji. Dopiero potem, gdy chciał wydać grę, zamienił Lemmingi na Wormsy i zmienił nazwę na Total Wormage.

Za najlepszą odsłonę można bezdyskusyjnie uznać Worms Armageddon z 1999 roku. Najpełniejszy, najbogatszy w zawartości, lekko odgrzany kotlet, który była po prostu wypasioną dwójką z poprawionymi niedoróbkami. Siać zniszczenie mogliśmy przy pomocy ponad pięćdziesięciu broni, spośród których każdy grający pamięta chociażby Holy Hand Grenade, Super Sheep czy też Concrete Donkey.

A donkey, a donkey, my kingdom for a donkey!

Istniała nawet kampania dla jednego gracza składająca się na zestaw zadań i misji, w której zazwyczaj chodziło o walkę ze znacznie mocniejszym przeciwnikiem i upływającym czasem. Ale trzeba przyznać szczerze, mało kogo granie w pojedynkę obchodziło. Największą frajdę sprawiało zapraszanie znajomych (no bo przecież nie gra online na impulsach) i w ferworze bluzgów i dopingów wykańczanie się nawzajem.

Znaczną część gry spędzało się również w opcjach. Nie dlatego, że było tak trudno skonfigurować grę, ale dlatego, że Worms Armageddon miała od zajebania opcji rozgrywki i możliwości dostosowania drużyny do swojej chorej wyobraźni. Nawet mapę można było sobie samemu narysować w edytorze w trzydzieści sekund.

Komiczne głosy, zabawne komentarze w grze i kolorowo-cukierkowa oprawa nadały całej serii niezwykłej lekkości, która zapewniała zabawę nieporównywalną do żadnej innej produkcji z tamtego okresu. Proste zasady powodowały, że robale mogły spodobać się każdemu, niezależnie od jego obycia z grami, natomiast dzięki różnorodności ustawień pojedynki wymagały taktycznego myślenia i nie nużyły się po kilku bitwach. Była to gra uniwersalna.

You’ll regret that!

Największa wada gry, i zarazem bolączka całej serii, to sztuczna inteligencja komputerowego przeciwnika, gdy nie było żywego kompana do wyżynki. Perfekcyjne strzały z bazooki, idealne rzuty granatem i upośledzenie związane z nieumiejętności posługiwania się liną – to tylko małe przykłady tego jak bardzo AI było niepodobne w zachowaniu do żywego gracza.

Nad grą i poprawkami pracuje stale dwóch programistów zatrudnionych przez Team17, dzięki którym można grać na współczesnym sprzęcie, w większych rozdzielczościach i z mniejszą ilością błędów. Twórcy postanowili również własnoręcznie odświeżyć ich najlepsze dzieło i od 19 marca 2013 roku Worms Armageddon dostępne jest do kupienia na platformie Steam. Kogoś jednakże zdrowo pogięło, ponieważ cena tej czternastoletniej gry to około 60 złotych. Jednak na starej odsłonie serwery zapewne wieją pustkami, więc może dla kilku chwil dobrych wspomnień warto rzucić groszem by pograć w sieci. Zwłaszcza gdy gra będzie w promocyjnej wyprzedaży, ponieważ to jedna z tych produkcji, która nigdy, przenigdy się nie zestarzeje.