Tej nocy miałem jeszcze co najmniej dwa miejsca do odwiedzenia.

Tuż po uporaniu się z Juniorem dopadły mnie pierwsze wyrzuty sumienia. Nie zastanawiałem się, czy zabiłem właściwą osobę, albo co będzie jeżeli jego córka odnajdzie ciało. Oczami wyobraźni widziałem jej cierpienie pomieszane z ulgą, gdy stoi przy łóżku i plama krwi dopływa do jej bosych stóp, znacząc tym samym psychikę do końca życia. Widziałem jego żonę, która reagując na pisk dziecka staje w progu tak samo osłupiała, pozbawiona jednak możliwości wyrażania emocji krzykiem, ponieważ szok odebrał jej dech w piersiach.

Chwilę później obie siedzą wtulone w siebie, w najodleglejszym pomieszczeniu do tego, gdzie leżało ciało Richarda Lestera Juniora. Czekały na przyjazd policji, obserwując w milczeniu końcówkę wschodu słońca, który oznaczał początek całkowicie nowego okresu w ich życiu. Caren, bo tak miała na imię żona Juniora, masowała przeguby dłoni posiniaczone od domowych sprzeczek, jakby wspominała daleką przeszłość, a kilka sinych plam było jedyną jej pozostałością. Mała Katie, blada jak figura woskowa, ocierała łzy rękawami różowej piżamy wiedząc, że jest to ostatni płacz z powodu ojca.

Nie pytaj mnie skąd to wiem, po prostu tak było.

A ja kilka godzin wcześniej spacerowałem w stronę galerii handlowej „Delta”, przy której znajdowało się najbogatsze osiedle w całym mieście. Osiedle, na którym nawet latarnie były zaprojektowane przez jakiegoś sławnego architekta o dziwnym, egzotycznym imieniu. Osiedle, na którym nie było żadnego martwego punktu, gdzie nie dosięgał wzrok kamer. Osiedle, na którym nawet szopki na narzędzia ogrodowe miały swój własny alarm.

Głupotą było iść tam bez kominiarki. Każdy  n o r m a l n y  morderca przenikałby jak cień pomiędzy tujami rosnącymi przy płotach, planując wcześniej tygodniami drogę do miejsca przeznaczenia. Ja jednak szedłem środkiem ulicy, przechadzając się powoli, jakbym wyprowadzał psa na spacer. A to dlatego, że nie pamiętałem gdzie mieszkał stary Lester, natomiast szedłem bez pośpiechu, bo nóż uwierał mnie w krocze. Możesz to uznać za żałosną niepoczytalność, jednak dla mnie to był całkowity brak przejmowania się konsekwencjami.

I tak miałem być martwy w ciągu 24 godzin, na własne życzenie.

Ulica była tak dobrze oświetlona, że można by w najciemniejszym punkcie czytać książkę. Rozglądałem się po oknach próbując wyłapać jakiś szczegół, który pozwoli mi trafić we właściwe miejsce. Na próżno było patrzeć po podjazdach w poszukiwaniu czarnego terenowego Dodge’a, ponieważ wszystkie samochody dawno spoczywały w garażach, których każda z willi miała przynajmniej dwa lub trzy.

Po kilku minutach włóczenia usłyszałem głosy i śmiechy dochodzące z posesji jednego z domów, w którym wszystkie światła były pozapalane. Podszedłem bliżej, udając że się tylko przechadzam. Na parceli stał wielki dymiący grill, na którym śmietanka towarzyska urządzała sobie nocne barbecue. Mężczyźni w drogich garniturach i smokingach, a kobiety w fantazyjnych wieczorowych sukniach oddzielali się wysokim płotem od szarej rzeczywistości, tonąc w chwilowej odskoczni przy najdroższym szampanie i objadając się stekami sprowadzanymi z prywatnych masarni. Tuż obok wybrukowanej parceli, refleksy na budynek rzucała błękitna woda z dużego, podświetlanego basenu, w którym broczyło się kilku podsiwiałych staruszków opartych o krawędzie, na co dzień będących zapewne rekinami biznesu.

Modliłem się, by Lester nie znajdował się pomiędzy nimi, mając nadzieję, że takiego dupka nikt by nie zaprosił. I nie myliłem się. Pośród luksusowych osobowości nie zauważyłem grymasu wiecznego niezadowolenia Richarda Lestera.

Postanowiłem jednak zapytać gdzie mogę go znaleźć.

Cofnąłem się o kilkadziesiąt metrów i otworzyłem jeden z kubłów na śmieci, stojący przy ulicy. Ze środka napadł mnie zapach zgnilizny i ekstrawaganckich sosów, nie było w nim jednak nic, co mogłoby mi się przydać. Przeszedłem na drugą stronę ulicy i zajrzałem do innego kubła. Przerzuciłem z obrzydzeniem stertę śmierdzących szmat oraz resztek jedzenia i wyciągnąłem plik lekko pogniecionych papierów i puste pudełko po płycie CD, pęknięte w kilku miejscach. Spośród kartek wybrałem ze środka kilka najlepiej zachowanych i wróciłem na imprezę barbecue.

– Przepraszam bardzo – rzuciłem podchodząc do bramy. Musiałem krzyknąć dość głośno, by ktokolwiek zainteresował się nowym przybyszem. – Mam ogromną prośbę.

– Nie. Nie będziemy ciszej, a więc zmiataj stąd, kutasie – odkrzyknął ktoś z brytyjskim akcentem.

– Ja wcale nie w tej sprawie. Chciałbym o coś tylko zapytać. Czy mógłby mi pan poświęcić chwilę? – zapytałem najpotulniej jak mogłem.

Jedna z sylwetek odzianych w garnitur z muchą zaczęła się do mnie zbliżać chwiejnym krokiem.

– No, czego?

– Przepraszam, że nachodzę tak późno, ale szukam domu Richarda Lestera. Mam do niego ważną przesyłkę, która musi być jak najszybciej dostarczona.

– Gdzie ta przesyłka? – wybąknął i zmierzył mnie wzrokiem, starając się jak najlepiej złapać ostrość. Wydawało mi się, że nie zauważył brunatnych plam zaschłej krwi na mojej koszuli. Albo po prostu je zignorował.

– Tutaj, proszę pana. – Wyciągnąłem rękę w górę i machnąłem mu przed oczami kartkami papieru i pudełkiem od płyty. – Czeka na ten komisyjny raport od wieczora i kazał sobie go przywieźć nawet w środku nocy.

Człowiek w garniaku przez chwilę starał się ogarnąć wzrokiem przesyłkę dla Lestera, jednak szybko zrezygnował.

– Poczekaj tu, zawołam Grega. On tu mieszka – odwrócił głowę w kierunku basenu i krzyknął: – Greg! Chodź na chwilę! Przylazł jakiś gość i pyta o Lestera.

W basenie poruszył się mężczyzna z wielkim brzuchem i po wyrazie jego twarzy widać było, że klnie pod nosem. Jakaś kobieta od razu podała mu szlafrok i wcisnęła coś do ręki, a on sam ruszył z mokrymi pacnięciami w kierunku bramy.

– No, czego? – zapytał, a wtedy ogromna brama zatrzęsła się i zaczęła przede mną rozsuwać. W dłoni trzymał małego pilota. Mimo że był to tylko podpity grubas w szlafroku, nadal próbował zgrywać kogoś ważnego.

Mogliśmy bez problemu rozmawiać przez bramę, ale otwarcie jej pilotem odebrałem jako oznakę władzy, radującą i zaspokajającą ego. Uchylił jej tyle, żeby móc mi się swobodnie przyjrzeć i nic poza tym. Greg spojrzał na mnie oceniającym wzrokiem, tak charakterystycznym dla każdego szefa.

– Gdzie znajdę dom Richarda Lestera? – ponowiłem pytanie.

Greg rzucił okiem na papiery, które trzymałem w ręce i chyba uznał, że to musi być coś ważnego. Jego mętny wzrok pobłądził chwilę w poszukiwaniu myśli.

– Jego dom jest na samym końcu tej ulicy po prawej – burknął. – To ten z czarnym marmurowym płotem. Numer 49.

– Dziękuję. To ja w takim razie nie przeszkadzam dłużej. Jeszcze raz dziękuję za informację.

Odwróciłem się w stronę ulicy i zrobiłem kilka kroków, wypatrując wzrokiem marmurowego płotu i numeru 49, zapewne pozłacanego i w jakiejś gustownej czcionce.

– Ale Lestera nie ma w domu. Nie masz po co tam iść – sapnął Greg za moimi plecami.

– Nie ma go w domu o tej godzinie? A gdzie go mogę znaleźć? – zapytałem zbity z tropu.

– Siedzi i pije tutaj z nami.