Dobrze. O ile byłem przygotowany emocjonalnie do pozbawienia Lestera ducha w jego własnym łóżku, w trakcie snu, o tyle teraz konieczna była całkowita improwizacja. Zabicie kogoś przytomnego i świadomego umierania było dla mnie jeszcze trudniejszym wyzwaniem. Być może jakiś psychopata czerpałby radość z faktu, że ma szansę zaobserwować ostatni błysk w oku ofiary, ja natomiast zamiast podniecenia i ekscytacji na samo wyobrażenie poczułem jedynie wszechogarniający strach. Z każdym ułamkiem sekundy robiłem się coraz bledszy.

Nie mogłem jednak stać jak słup w nieskończoność.

– Może go pan tutaj zawołać? – zapytałem.

– Daj mi te świstki to mu podam. –  Greg wyciągnął rękę w geście nieznoszącym sprzeciwu.

– Wolałbym sam mu je przekazać. Muszę dodatkowo omówić z nim parę kwestii.

– To omówisz, kurwa, jutro – wykrzyknął. – Dawaj te papiery i nie zawracaj więcej dupy! Nie mam zamiaru tu sterczeć i marznąć.

– Nalegam – próbowałem zachować przyjazny i spokojny ton. – To poważna sprawa. Jestem pewien, że Richard panu podziękuje za to.

Greg sapnął i burknął coś pod nosem. Po jego ponurej i napuszonej minie było widać, że nienawidzi przegrywać nawet w takich sytuacjach, które w ostatecznym rozrachunku wcale nie były rywalizacją. Wszyscy ludzie jego pokroju dzielili tę samą cechę.

– Trzymaj tego pilota – rzucił czarny plastik w kierunku gościa w garniturze. – Idę po Lestera i wracam do basenu. Pewno posuwa na górze tę dziwkę Sophie. Lepiej żeby to było, kurwa, coś ważnego. – Spojrzał mi morderczym wzrokiem prosto w oczy.

Greg poczłapał w kierunku willi, a ja zostałem znów sam na sam z anonimowym typem w garniaku za moją półroczną pensję. Zauważyłem, że coraz bardziej mi się przyglądał. Wydawało mi się, że dostrzegł plamy zaschniętej krwi na koszuli oraz wybrzuszenie za paskiem od noża i teraz próbował to poprawnie zinterpretować. Jego podchmielony umysł zapewne tłumaczył mu, że to tylko plama od sosu i reszta ważnej przesyłki schowana w spodniach. Z tym drugim miał całkowitą rację.

Strumień myśli przepływał przez moją głowę. Każda z nich podpowiadała, by odwrócić uwagę mężczyzny w garniturze poprzez rozmowę, która rozwieje jego badawczy wzrok.

– Po tej nocy poproszę chyba o podwyżkę – wymusiłem lekki śmiech.

– I tak gówno dostaniesz – rzucił od niechcenia. – Nie znam większego dusigrosza od Lestera.

– No tak, sam nie od wczoraj u niego pracuję. A ty czym się zajmujesz?

– Chyba nie powinno cię to obchodzić. – Mierzył mnie surowym spojrzeniem.

– Chciałem tylko chwilę pogadać dla zabicia czasu, zanim przyjdzie Richard.

– Jestem zastępcą Grega w jego przedsiębiorstwie.

Nagle stało się oczywiste dlaczego przydupas stoi przy bramie i mnie pilnuje zamiast wrócić do imprezowania z innymi. Greg również miał swojego Juniora.

– Masz dzieci? – zapytałem, gdy cisza stała się znów nieznośna.

– Słuchaj koleś, daj sobie siana z tą grzecznościową gadką – syknął. – Przyjdzie Lester to wracam do swojego świata. Jutro pewnie nawet nie będę cię pamiętał, więc oszczędź sobie. A jeżeli nawet, to zapamiętam jako przynudzającego gońca w upierdolonej koszuli.

Już miałem mu powiedzieć jak ja go zapamiętam i jak ktoś ważniejszy na mojej liście priorytetów uratował mu życie, ale ugryzłem się w język. Być może jego firma doczeka się kiedyś własnego Roberta Harysa.

– Na miłość boską, kurwa, do cholery! – usłyszałem zrzędliwy głos Lestera przebijający się przez zgiełk imprezy.

Richard Lester wyłonił się z cienia i spojrzał z nieukrywanym zdziwieniem na mnie trzymającego śmieciowe papiery i pęknięte pudełko po płycie. Jego marynarka, niedbale założona, osuwała mu się na prawe ramie, co wyglądało tak jakby miał jakiś defekt kręgosłupa. Białą koszulę miał krzywo wciągniętą w spodnie, a wokół rozpiętego kołnierzyka miał kilka plam, które w żółtej poświacie latarni były nie do zidentyfikowania. Podobnie było z moimi plamami od krwi jego syna.

Jak w przypadku większości grubych ryb, które wypiją nieco alkoholu, tak i u Lestera spodziewałem się uwydatnienia wszystkich cech, za które go nienawidzę.

– Harisson? Czego ty tu robisz, po co? – wybełkotał. Był bardziej pijany niż się spodziewałem. Stanął przechylony na bok, jak krzywa wieża w Pizie. Przez chwilę próbował złapać ostrość na papierach, które trzymałem w ręce, ale szybko zrezygnował i spojrzał na mnie z miną wyrażającą całkowitą niewiedzę.

– Witam pana. Przepraszam, że nachodzę o tej godzinie i w takim miejscu, ale mam panu do przekazania sprawę nie cierpiącą zwłoki – powiedziałem powoli i wyraźnie.

– Harys, kurwa, ty. – Lester wyciągnął palec wskazujący i zaczął mi machać nim przed nosem. – Ty, kurwa, lepiej żeby to było coś ważnego. Albo wylecisz na zbity pysk, ty psie przebrzydły jeden.

– Mam tu raport dla pana. – Spojrzałem na przydupasa Grega z pilotem od bramy w ręce. – Ale może się przejdziemy kawałek, to wszystko z panem omówię. To zajmie tylko chwilę, ale trzeba podjąć jakąś decyzję. – Nachyliłem się nad Lesterem i wyszeptałem tak, by uznał, że to ważna i poufna informacja: – TreliGo Corporation oraz Bravtec chcą się wycofać z kontraktu.

Wiedziałem, że w ostatnim czasie najważniejszym wydarzeniem w pracy jest chęć inwestycji lub wykupienia części udziałów „L&J” przez kanadyjską firmę, która była zainteresowana naszym największym klientem. Oczy Lestera zaświeciły pomyślunkiem. Wyprostował się i chwycił za kartki, które trzymałem w ręce.

– Chuje jebane, nie będą mi tu… – zawiesił głos, gdy poczuł opór. Kartki pozostały zaciśnięte w mojej dłoni, nieco pogniecione przez szarpnięcie Lestera. – No dawaj – wysyczał.

– Ja wszystko panu streszczę, tylko przejdźmy się kawałek.

Podejrzewałem, że tak łatwo mi się nie podda. W końcu byłem tylko jego ścierwem od czarnej roboty i to on wydawał zawsze polecenia. Położyłem mu po przyjacielsku dłoń na plecach i lekko pchnąłem, by musiał zrobić krok.

– Zaraz jestem, nie zamykaj – rzucił na odchodne do gościa w garniturze i zaczął szurać tuż koło mnie.

– No więc tak – zacząłem niepewnie i obejrzałem się za siebie, by sprawdzić czy nikt za nami nie idzie. – TreliGo znalazło sobie innego partnera, który nie chce udziałów w firmie po inwestycji, tak jak my – improwizowałem. – Bravtec natomiast wycofuje się ze względu na TreliGo, które stanowiło dla nich większość zysku. A my nie jesteśmy w stanie zaopatrzać ich sami.

Pijany pysk Lestera wykrzywiał się w coraz większym zdumieniu, by w ostateczności przybrać wyraz całkowitej furii i gniewu.

– Kurwa! – wrzasnął mi prosto w ucho. – Przecież podpisaliśmy już kontrakt, nie mogą się wycofać, cwele pierdolone! To wszystko twoja wina, twoja cholerna wina! Mój syn popełnił ogromny błąd, zatrudniając cię! – Zaczął machać łapami i wyglądał jak wielka, wściekła i obleśna mucha, która nażarła się za dużo, by móc teraz odlecieć. – No to żeś wynegocjował, cymbale jeden!

– Negocjacjami zajmował się Junior – poprawiłem go, ale szybko uderzyła mnie bezcelowość tej dyskusji. – Ja nigdy nie negocjowałem żadnego kontraktu – dokończyłem mimo wszystko, by zaspokoić sumienie.

Lester zatrzymał się na przy wielkim żywopłocie odgradzającym jedną z willi od reszty świata. Zaczął grzebać w kieszeni i wyciągnął telefon komórkowy.

– Przecież to nie do pomyślenia! – zawył.

– Wiesz co jest jeszcze nie do pomyślenia?

– Co? – próbował gdzieś zadzwonić, ale jego grube paluchy nie trafiały w przyciski. Nie mógł nawet sobie poradzić z odblokowaniem telefonu.

– Że to są ostatnie chwile twojego życia.

– Nie, nie, nienienie – rzucił ponuro. – Na pewno da się to odwrócić. Będziemy dalej negocjować, pierdole te ich udziały. Niech się tylko nie wycofują.

– Nie zrozumiałeś mnie, Lester.

– Jak ty się do cholery odzywasz do swojego szefa!? – wrzasnął, a jego twarz zmieniła kolor z czerwonego na fioletowy. Odniosłem wrażenie, że to go bardziej rozwścieczyło, niż fałszywe informacje, które mu przekazałem. – Beze mnie jesteś nikim!

– To są ostatnie chwile twojego życia, bo zaraz cię zabiję – powiedziałem spokojnie i sięgnąłem po nóż, a papiery i pudełko od płyty rzuciłem niedbale na chodnik.

Pewna część mnie chciała mieć to wszystko już dawno za sobą. Z utęsknieniem przebiegłem w myślach po moich zamiarach skoku i poczułem ulgę. Z drugiej strony ulga ta przyćmiona została przez uczucie gniewu oraz nienawiści do Lestera i jego w wybałuszonych oczu, którymi spoglądał teraz na mnie.

Czułem także ogromną pustkę i osamotnienie, tak jakbym umarł już dawno, a moje ciało było jedynie posłańcem chorej idei. Nie czułem za to strachu. Być może dlatego, że pustka ta nie pozwalała na zakorzenienie się żadnego pierwotnego lęku oraz dlatego, że nie czekały mnie żadne konsekwencje związane z kolejnym morderstwem. Nie miałem nic do stracenia.

– Kto by pomyślał, że czas przepada na zawsze – powiedziałem.

Oczy Lestera zmętniały wraz z pierwszym pchnięciem.

Drugie pchnięcie sprawiło, że wydał z siebie obleśne beknięcie połączone z bulgotem krwi, która napłynęła mu do ust.

Trzecie odrzuciło go do tyłu i wpadł bezwładnie na żywopłot.

Cały jego ciężar spoczywał teraz na moim nożu, którego rękojeść musiałem chwycić oburącz, by utrzymać w pionie taki wór mięsa i tłuszczu. Jego szeroko otwarte oczy patrzyły gdzieś w dal, a na blednącej twarzy wymalował się grymas zdziwienia i porażki, który miał pozostać na niej już na zawsze. A przynajmniej do czasu odnalezienia ciała.

Ten grymas, najbardziej ludzki ze wszystkich jego grymasów, zastał go dopiero w chwili śmierci. Przez moment zrobiło mi się żal tego starego, próżnego dupka.

Naparłem do przodu tak, że cielsko Lestera wprasowało się w żywopłot i wyciągnąłem nóż. Wszystkie trzy rany, które zadałem w okolicach mostka, obficie krwawiły. Gęsty i pulsujący strumień czerwonej mazi upewnił mnie, że udało mi się przebić przez tłuszcz, co przy jego tuszy wcale nie było takie oczywiste.

Nie miałem potrzeby ukrywać zwłok, więc go tak zostawiłem, wycierając uprzednio ostrze jedną z rozrzuconych kartek papieru. Po chwili jego truchło osunęło się na chodnik. Lester leżał na plecach jak zdechła mucha.

Czym zasłużyli sobie Junior i stary Lester? Oczywiście, że nie kierowałem się tylko i wyłącznie osobistymi pobudkami. Mam nadzieję, że rodzina Juniora odetchnie z ulgą. Jego żona odstawi leki uspokajające, a córka przestanie nosić tylko długie rękawy do przedszkola, by móc ukryć siniaki. Mam nadzieję, że pracownicy firmy wymienią między sobą porozumiewawcze spojrzenia na pogrzebie, w głębi duszy dziękując za brutalne przerwanie wyzwisk, kpin i poniżania. Być może ich kolejna praca okaże się lepsza lub też założą własny interes, ponieważ znali się na tym fachu sto razy lepiej niż Lesterzy razem wzięci.

Rodziny Richarda Lestera nigdy nie poznałem. Nie zdziwiłbym się, jakby trzymał ich w piwnicy, by nie mogli zdradzić jego największych podłych sekretów. Najprawdopodobniej jednak po prostu płacił im za milczenie, a cała instytucja rodziny w jego wykonaniu sprowadzała się do pieprzenia żony i wymyślania coraz to nowych kar dla nieposłusznej nastoletniej córki, której nigdy nie chciał. A przynajmniej tak mówił jego ogrodnik, z którym miałem okazję kiedyś przelotnie porozmawiać.

Być może to i dobrze, że kobiety w życiu obu Lesterów były tylko nic nie wartym mięsem. Dzięki temu nie stały się takie jak oni. Być może sprzeciwiały się ich fałszywości i podłości.

Być może wszyscy, którzy tak robili byli dla nich bezwartościowi.

Mam nadzieję również, że za nimi nigdy nie zatęsknią. Tak jak ja, pracownicy i ci wszyscy oszukani klienci, nabijani w butelkę i mamieni tanim szmelcem.