Przeraźliwy łomot zagłuszył wszystkie słowa Roberta. Rytmiczne, dudniące uderzenia zaczęły docierać do jego uszu z nieznanego kierunku. Dźwięk przywodził mu na myśl szybkie uderzanie w bęben wojenny, jednakże dobrze wiedział, że nie takie jest jego źródło. Spojrzał w górę i rozejrzał się po niebie, które tego dnia było całe pokryte pierzastymi chmurami w kolorze idealnej bieli. Łomot przybrał na sile i Robert zobaczył nadlatujący od strony rzeki czarny helikopter, powoli obniżający lot. Podleciał tak blisko, że z powodzeniem można by dorzucić do niego kamieniem. Przez chwilę utrzymywał poziom, jakby maszyna chciała się uważnie przyjrzeć Robertowi. Po kilku sekundach znów wzleciał w powietrze, oblatując dookoła miejsce jego niedalekiej śmierci. Większość gapiów śledziła wzrokiem jak helikopter wzbija się coraz wyżej, by ostatecznie skończyć jako punkt na niebie wielkości komara.

– Świat jest chorym i popierdolonym miejscem – powiedział w tłumie jeden nastolatek do drugiego.

Tłum z każdą chwilą się powiększał. Wszyscy przebierali z nogi na nogę, wychylali się ponad głowy innych i lekko przepychali, by zobaczyć jak najwięcej tego, co się dzieje na barierce mostu. Pośród ludzi znajdowali się przedstawiciele wszystkich klas społecznych. Niedaleko policjanta Dwayne’a, który ciągle starał się opanować tłum, wychylał się wysoki i przystojny mężczyzna w trzyczęściowym garniturze. Pod pachą trzymał najnowszy numer Forbesa. Dwa miejsca obok niego stanęło dwóch chłopców w wieku wczesnoszkolnym. Podskakiwali i zadzierali nosa, by cokolwiek dostrzec, ale szybko zrezygnowali i poszli w górę ulicy, machając ze zrezygnowaniem workami z butami na zmianę.

Inny policjant z obojętnym wyrazem twarzy przesunął czerwonobiałą barierkę, gdy kilku napierających studentów naparło na nią za mocno, tworząc prześwit. Otrzymali standardowe upomnienie i polecenie udania się do domu, ale ich szeroko rozdziawione oczy wyrażały żądzę wrażeń. Funkcjonariusz odepchnął ich jedynie lekko do tyłu.

Trzeci policjant z twarzą niczym figura woskowa i okularami przeciwsłonecznymi w stylu lat siedemdziesiątych, tłumaczył zamartwionej staruszce z zakupami, że wszystko jest pod kontrolą i niedługo ta para zejdzie z barierek za namową psychologa.

– Jak myślisz kochanie, skoczy? – zapytała się swojego chłopaka ładna blondynka o dziecięcej twarzy. Oboje trzymali się za ręce, stojąc nieco z tyłu.

– Całkiem możliwe. Wygląda na zdeterminowanego – odpowiedział jej z lekką nutą podziwu. – Zapędził się w pułapkę, ciężko się z takiej sytuacji wycofać.

– Dlaczego? Przecież jestem pewna, że wszyscy tutaj chcą go uratować. Różne tragiczne rzeczy zdarzają się w życiu. Być może miał o jedną za dużo. – Dało się wyczuć troskę w jej głosie. – Tragedia to tylko kolejny krok na schodach.

– Może… – chłopak zawiesił głos i przez chwilę oboje przyglądali się w milczeniu Robertowi. – Chodźmy stąd, jestem pewien, że chciałby aby go zostawić samego.

Odwrócili się plecami i odeszli wolnym krokiem. Jedynie na chwilę dziewczyna zerknęła przez ramię, by z ulgą zauważyć, że Robert nadal siedzi na barierce mostu.

Ciekawe czy Lisa już się dowiedziała, zastanawiał się Robert. Mam nadzieję, że odebrała już telefon z informacją „hej, twój ex stoi na moście i chce popełnić seppuku. Mówię ci, ten baran tak się przejął tym, że go zostawiłaś. Lepiej tu przyjedź”.

Tak, niech przyjedzie, pomyślał i uśmiechnął się delikatnie. Niech ta prezenterka jak najszybciej się do niej dodzwoni. Mamy niedokończone sprawy, które trzeba wyjaśnić.

Robert co jakiś czas zerkał na wymuskaną kobietę z łabędzią szyją, gdy ta nie nadawała dla telewizji. Czekał, aż wraz z kolejnym papierosem wybierze odpowiedni numer telefonu i przekaże fascynujące wieści. Nie będzie mogła się powstrzymać, jestem tego pewien, pocieszał się. Zawsze czerpała przyjemność z informowania ludzi i zdradzania ich tajemnic innym. Była stworzona do ciągłego gadania, a studia dziennikarskie i praca pomogły jej tę cechę ukierunkować. Zadzwoni lub wyśle wiadomość. Na pewno.

Policyjny psycholog, Laura Sanders, badawczo przyglądała się opowiadającemu swoją historię Robertowi. Gdy tylko go zobaczyła, od razu wiedziała, że to będzie ciężki przypadek, nie spodziewała się jednak, że okaże się nie do rozgryzienia. Nie pasował do żadnego profilu skatalogowanego w jej głowie. Starała się wyłapywać najmniejsze sygnały z jego gestykulacji, słów i zachowania, by być o krok naprzód ze swoją ewentualną reakcją. Pomimo że miała siedzieć cicho i trzymać się z boku, wiedziała, że może zadyrygować całym wydarzeniem, jeżeli tylko naciśnie odpowiedni guzik w odpowiednim momencie. W zasadzie większość beznadziejnych przypadków, z jakimi miała do czynienia, dawało się przekabacić w ten sposób. Zamiast godzinnych rozmów wystarczył jeden mocny cios w psychikę, jedna solidna sugestia, by wszystko obrócić o sto osiemdziesiąt stopni. Trzeba było jednak czekać na odpowiedni moment i jak drapieżnik wyczekiwać dogodnego momentu do ataku z ukrycia.

Właśnie to w pracy psychologa pociągało Laurę najbardziej – te beznadziejne przypadki, z którymi można później brylować w rozmowach towarzyskich, przytaczając o nich anegdotki i zbierając poklask za wspaniale wykonaną robotę. Najlepszym takim przypadkiem, którym szczyci się przy każdej możliwej okazji, był meksykański złodziej Gustavo. Pamiętała wszystko, prócz jego nazwiska. W każdej chwili mogła przywołać oczami wyobraźni jego manierę, dykcję, kiepski akcent, a nawet wielkość jego przestraszonych czarnych źrenic, które promieniowały zza krzywo założonej kominiarki. Gustavo napadł na sklep jubilerski. Nie wpadł jednak na to, że uruchomi się system antywłamaniowy po zbiciu pierwszej gablotki. Mógł równie dobrze wycelować swoim pistoletem w jubilera i kazać mu otworzyć wszystko kluczem, jednakże wolał wybrać bardziej amerykański i filmowy sposób – próbując wybić pancerne szkło trzonem broni. Po kilku uderzeniach zarówno okna jak i drzwi sklepu okryły się kratami, odcinając mu drogę ucieczki i pozostawiając głupi i nierozumny wyraz twarzy pod kominiarką.

Gdy Laura przyjechała na miejsce zdarzenia, Gustavo stał przy kratach, zasłaniając się jubilerem i trzymając mu pistolet przy skroni. Krzyczał coś po hiszpańsku. Gdy załapał, że nikt go nie rozumie, zmienił język na angielski, wsadzając gdzieniegdzie hiszpańskie słowa, gdy nie znał ich angielskiego odpowiednika. Po kilku minutach wymiany agresywnych zdań, Laura zapytała go czy naprawdę chciałby w taki sposób zapewnić byt swojej chorej matce i czy byłaby z niego dumna. Zmiękł. chwilę później odłożył broń i uklęknął na kolana z rękami założonymi za głowę, gdy zasugerowała mu, że za napad dostanie 10 lat, natomiast za zabicie człowieka dożywocie. „Lepiej się dobrze zastanów, Gustavo”.

– Lepiej się dobrze zastanów, Robert.

– Miałem wystarczająco czasu na przemyślenia – odparł.

– Robercie, a co powiesz na szpital psychiatryczny zamiast więzienia czy śmierci? – Laura Sanders po dłuższym milczeniu odważyła się w końcu odezwać. Robert spojrzał na nią zbity z tropu, tak jakby dopiero teraz się pojawiła.

– Nawet milion dolarów i karta wyjścia z więzienia nie sprawi, że zmienię zdanie – odpowiedział cynicznie.

– Nie ma na tym świecie nic, co by sprawiło, że zejdziesz i oddasz się w ręce policji?

– Absolutnie nic.

– A co powiesz na wehikuł czasu? Gdyby tak cofnąć wszystko o jeden dzień? – Spojrzała na niego znad okularów. Jej wzrok uświadomił go, że pytanie jest jakimś pokrętnym testem.

– Jeżeli chcesz wiedzieć czy żałuję tego, co zrobiłem, to ci odpowiem. Nie żałuję. – Robert wlepił wzrok w nurt rzeki, jakby chciał się upewnić czy nadal tam jest. Czy kilkadziesiąt metrów pod stopami nadal płynie jego rozwiązanie.

– Rozumiem, że to było integralną częścią planu samobójstwa. Bez zabijania miałbyś większe obiekcje co do skoku, prawda? Stałbyś tutaj godzinami i w końcu byś wymiękł. Teraz jednak wiesz, że wycofanie się oznacza coś gorszego niż śmierć.

– Nie było to moim głównym motorem napędowym, ale coś w tym jest – Robert przyznał jej rację.

– Dlatego też oferuję ci szpital psychiatryczny – wyjaśniła Laura. – Jesteś niepoczytalny. Działałeś w amoku, w stresie pourazowym.

– Przez całą noc? Nie rób sobie żartów – uśmiechnął się półgębkiem. – Każdy lekarz uzna, że to była czysta wyrachowana zemsta.

– Zemsta, skoro ucierpieli również niewinni?

– Jacy niewinni? – Anna spojrzała z przerażeniem na Roberta.

– Wszystko to jest kwestią zeznań i opowieści w sądzie. Jako psycholog widzę, że jesteś oraz byłeś niepoczytalny i zapewne obserwacja lekarska to potwierdzi – Laura pozwoliła sobie na podejście o dwa kroki w kierunku barierek. Chciała wykonać jeszcze jeden, ale się powstrzymała. – Nikt normalny nie stałby teraz na moście i nie próbował skoczyć, Robercie.

– Mogą równie dobrze uznać, że nikt normalny nie wróciłby do domu po tym wszystkim i poszedł najzwyczajniej w świecie spać. Normalna osoba skoczyłaby od razu na samą myśl tego, co zrobiła. – Robert przestąpił z nogi na nogę.

– Oferuję ci, co mogę – Laura mówiła spokojnie i wyraźnie artykułowała każdą sylabę. Robert odniósł wrażenie, że faktycznie ma go za wariata, lecz po chwili dotarło do niego, że to niewątpliwie jedna z psychologicznych gierek. – Nie mogę ci nic obiecać, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że zamiast leżeć w piachu albo siedzieć więzieniu, będziesz wypoczywał w… – jej gałki oczne powędrowały w górę w poszukiwaniu słowa. – W przyjaźniejszym miejscu.

– Jacy niewinni? – powtórzyła cicho Anna.

Robert milczał w zadumie i omiatał wzrokiem całe zbiegowisko. Gdy nie spoglądał na Laurę, ta delikatnie uśmiechnęła się do Anny na znak, że ryba połknęła haczyk. Anna zignorowała to i cały czas patrzyła na Roberta z przerażeniem i rozwartymi ustami.

– Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? Co z tego będziesz miała?

– Daję ci słowo, że zrobię co w mojej mocy. A mam z tego pieniądze oczywiście, taka moja praca.

– Pieniądze będziesz miała równie dobrze, gdy trafię do więzienia – rzucił ponuro. – Wiesz co zrobiłem, słyszałaś historię, wiesz co się w nocy stało od tamtego tam policjanta. – Wskazał palcem na Dwayne’a. – Jeżeli masz jakąkolwiek moralność, kazałabyś mi zgnić w pierdlu.

– Moim zdaniem jesteś niepoczytalny i takiej wersji będę się trzymać. Tak mi mówi moja moralność i profesja.

– Dziękuję za propozycję, ale jednak nie skorzystam. Chcę skoczyć, bo tak uważam za słuszne, a nie, że nie mam innego wyjścia. – Zamyślił się na chwilę i parsknął cynicznie. – Tak łatwo oszukać człowieka oferując mu nadzieję.

Obecnie dwaj policjanci obserwujący Roberta stali cały czas nieruchomo w pełnej gotowości. Ich prawe dłonie znajdowały się przy odpiętych kaburach. Co chwilę rozlegały się lekkie szumy dobiegające z ich krótkofalówek, jednakże nie robiło to na nich wrażenia. Jedynie Dwayne, kręcący się przy gapiach, czuł się w obowiązku raportowania sytuacji co jakiś czas.

Jego krótkofalówka zaszumiała nieco dłużej niż zwykle i zaczął się rozglądać dookoła. Odpowiedział urządzeniu jednym słowem i skinął do najbliższego policjanta, by ten przez chwilę zastąpił go w kontrolowaniu gapiów. Podszedł do Laury z poważną, lecz wystraszoną miną i oboje odwrócili się plecami, tak jakby bali się, że Robert ich podsłucha. Dwayne przekazał jej kilka zdań i odszedł.

– Robercie, to prawda, że cierpisz na depresję? – Laury oczy zaiskrzyły, jakby odkryła właśnie żyłę złota.

– Tak – kiwnął ze zniechęceniem głową.

– Jakie leki brałeś?

– Przed przeprowadzką Seroxat. W Ameryce przepisali mi już Xanax. No i także magnez, w obu przypadkach.

– Czy któreś z twoich rodziców również chorowało? – zapytała łagodnie.

– Na co?

– Na cokolwiek psychicznego.

– Chyba matka. Miałem dwanaście lat, gdy zmarła – odparł ponuro. – Pamiętam tylko, że brała różne leki, a ojciec co dzień pilnował, by je połknęła.

– Pamiętasz nazwy? – spojrzała na niego z nadzieją.

– Miała całe stosy różnych opakowań – Robert zaczął grzebać w pamięci. – Pamiętam  tylko Haldol i Torazynę. Czy jakoś tak.

Laura przez chwilę milczała, jakby zastanawiając się czy zadać kolejne pytanie. Za nią kilka osób próbowało przepchnąć się do pierwszego rzędu.

– Twoja matka chorowała na schizofrenię? – zapytała w końcu.

– Do cholery, nie wiem! Miałem dwanaście lat. Ledwo wiedziałem czym jest śmierć.

– Rozumiem. Przepraszam, nie chciałam cię zdenerwować.

Cofnęła się o krok, pokazując, że ustępuje. Wysłała ten mały sygnał Robertowi, który jakby delikatnie się uspokoił, ale po chwili znów zapytała:

– Czy pamiętasz jakieś dziwne zachowania matki? Możesz mi je opisać?

– Daj mi już spokój – westchnął.

– Proszę.

Przez chwilę obserwowali się wzajemnie. Robert starał się uchwycić sens i cel tego pytania, które było dla niego całkowicie bez znaczenia w tej sytuacji. W końcu uznał, że to tylko kolejna sztuczka psychologiczna, która ma na celu odwrócenie jego uwagi.

– Nie – powiedział stanowczo.

– Daj się poznać – poprosiła ponownie. – Chcę sprawdzić czy nie dolega ci nic dziedzicznego.

– Mama wyglądała na wiecznie roztargnioną – zaczął ze zniechęceniem. – Miała epizody, że odcinała się od świata. Po spełnieniu swoich obowiązków zamykała się w pokoju. Tak spędzała swój wolny czas, którego prawie wcale nie miała. Jak już mówiłem, pracowała na dwie zmiany. Ale łatwo ją było doprowadzić do szału i do płaczu, szczególnie w przypadku starszego rodzeństwa. – Przerwał i zastanowił się chwilę. – Często również myślała na głos.

– A pamiętasz jakieś konkretne zachowania?

– Kiedyś wyrzuciła wszystkie ubrania ojca przez okno. Innym razem szorowała patelnię tak mocno, że zdarła całą jej powierzchnię. A radio w jej kuchni musiało grać całą dobę, inaczej się wściekała. To wszystko, co pamiętam. Większość z tego przytrafiło się mniej więcej w ostatnim roku jej życia.

– Dziękuję, Robercie – uśmiechnęła się przyjaźnie. – Teraz już się nie będę odzywać, bo wiem, że tego nie chcesz.

Gdzieś w tle krzyknął jakiś oburzony reporter, gdy policjant wepchnął go z powrotem w środek tłumu.

– Robert! Jacy niewinni!? – Oczy Anny płonęły strachem pomieszanym z niecierpliwością.