Robert Harys poczuł pieczenie oczu i ciepłe łzy spłynęły mu po policzkach. Siedział na barierce mostu i stukał w nią nogami, by zająć czymś umysł i odwrócić myśli od traumatycznych wspomnień. Jakieś dwa metry dalej siedziała jego współtowarzyszka i obserwowała jego ruchy. Chłonęła każde zdanie jego opowieści, a jej serce wypełniało nieuchronne współczucie, którego Robert tak nienawidził, gdy było skierowane do niego.

Był wczesny ranek. Słońce parło coraz wyżej i jesiennymi promieniami delikatnie podgrzewało ich ciała, równoważąc tym samym chłodne podmuchy wiatru.

Robert usłyszał trzaśnięcie samochodowych drzwi i cichy stukot kroków. Wiedział, że to policja. Siedział już tu wystarczająco długo, by ktoś zadzwonił i nakapował na niezdecydowanego samobójcę. Za plecami doszedł do niego metaliczny i zniekształcony dźwięk krótkofalówki.

– Potrzeba psychologa? – zaskrzeczało urządzenie.

– Tak. Jest ich dwoje. Kobieta i mężczyzna. Oboje siedzą na barierce, skierowani w stronę rzeki. Dajcie tu Laurę, ona ma wprawę ze skoczkami. Pogadam z nimi do tego czasu, bez odbioru.

Policjant zbliżał się ostrożnie, jak do zwierzyny, która w każdym momencie może czmychnąć. Robert nie widział go, lecz po krokach poznał, że dla funkcjonariusza jest to całkowicie nowa sytuacja, na którą nie wie jak zareagować. Mało kto wybierał to miejsce i to miasto na swój ostatni lot w przepaść.

– Posłuchajcie – zaczął bardzo asekuracyjnym tonem. Przez jego głos przemawiał strach. Bał się, że będzie świadkiem ostatnich słów i spojrzeń dwójki samobójców, a przeczucie, że mógł tym śmierciom zapobiec, będzie prześladowało jego umysł do końca życia. – Możemy porozmawiać chwilę? Na pewno jest jakieś rozwiązanie.

– Ja nie chcę skakać, tylko ten człowiek. Rozmawiałam właśnie z nim i słuchałam jego historii – wtrąciła kobieta.

– Proszę pana – zwrócił się do Roberta policjant. – Niech pan da sobie pomóc. Jestem pewien, że—

– Nie chcę rozmawiać z nikim innym, prócz niej. Pan się lepiej odsunie, bo skoczę. – Robert odwrócił głowę, by przyjrzeć się gliniarzowi oraz by zapobiec byciu ściągniętym z mostu siłą. Był to czarnoskóry młodziak, na którym mundur wyglądał jak zbyt duży garnitur na komunię. Ocenił jego wiek na około dwadzieścia pięć lat.

– W porządku, będę się trzymał na dystans. Jak macie na imię?

– Ja jestem Anna, a to jest Robert – odpowiedziała spokojnie kobieta. – Myślę, że to dobry pomysł, by pan się nie wtrącał.

Wymieniła spojrzenie z Robertem, a ten poczuł się tak, jakby mieli jakiś cichy układ. Własną paczkę, do której nikt nie ma wstępu.

– Po prostu będę tu stał, i w razie czego służył pomocą, dobrze? Możesz na mnie liczyć, Robercie.

– Najlepiej by było – odezwał się Robert – jakby pan wsiadł do radiowozu, zgłosił fałszywy alarm i pojechał na komisariat, zapominając o całej sprawie.

– Mów mi Dwayne – odparł policjant oblizując ze stresu wargi. – Nie mogę teraz odjechać i skłamać, że nic się nie dzieje. Przykro mi. – Wziął głęboki oddech i widząc całkowity brak reakcji kontynuował: – Psycholog jest już w drodze. Jeżeli możesz, to poczekaj chwilę, a z pewnością ci pomoże. To cudowna kobieta, potrafi odmienić spojrzenie na życie. Powinieneś z nią najpierw poroz––

– Jeżeli nie chcesz odjechać, to chociaż się nie odzywaj! – krzyknął Robert. Nie chciał być niemiły, jednak chciał być pewien, że policjant zrozumie. – Stój tam gdzie stoisz i nie zbliżaj się ani kroku.

Odwrócił się i usiadł okrakiem na barierce, tak by ogarniać wzrokiem zarówno przepaść i Annę, jak i ulicę z policjantem. Po chwili milczenia przesunął się kilkanaście centymetrów do tyłu i oparł o rudy filar mostu. Zrobiło mu się znacznie wygodniej. Anna poruszyła się w jego kierunku, by nie zwiększać dystansu, ale Robert zatrzymał ją gestem dłoni.

– Na czym to skończyliśmy? – zapytał unikając kontaktu wzrokowego.

– Opowiedz mi o swojej pracy – powiedziała spokojnie Anna, delikatnym i kojącym tonem. Robert uznał, że ma piękny, kobiecy głos.