Już dawno żaden konkurs Eurowizji nie wzbudził takich emocji, zwłaszcza po jego zakończeniu. Mimo tego, że Donatan, Cleo i kilka par dorodnych piersi uplasowali się na 14. miejscu, notując czwarty pod względem lokaty wynik w historii występów reprezentantów Polski, to jednak okazuje się, że w głosowaniu telewidzów piosenka „My Słowianie” była dużo bardziej doceniona.

Teraz oczywiście każdy jest ekspertem, który „od samego początku wiedział, że będzie słabo, a piosenka Donatana i Cleo to gówno”. Tyle że tu kompletnie nie chodzi o nią. Czy była przeciętna? Tak, ale idealnie wpasowuje się w schemat eurowizyjnego hitu. Prawdziwym powodem ogólnonarodowego wkurwienia jest to, że głosowanie widzów było zupełnie bez znaczenia, a miliony sms-ów miały wartość równą pięciu głosom jury w każdym kraju. Po co więc w ogóle ludzie mają głosować? Oczywiście dla kasy – SMS-y nie były przecież bezpłatne, a 3,69 zł pomnożone przez kilka milionów daje niezłą sumkę.

W sumie nasi reprezentanci 15 razy dostali jakiekolwiek punkty, ale gdyby brać pod uwagę tylko głosowanie widzów, to skończyłoby się na uznaniu zdobytym w 23 państwach. Austria, Dania, Irlandia, Wielka Brytania, Holandia, Litwa, Hiszpania, Szwajcaria, Malta, Łotwa i Belgia – od widzów z tych krajów Polska dostała punkty, ale zabrali je jurorzy. Prosta matematyka pokazuje (15+11=26), że tylko w trzech przypadkach jury przyznało „Słowiankom” punkty wbrew widzom (Azerbejdżan, Czarnogóra i Słowenia).

Wiadomo, że głosy z Wielkiej Brytanii, Irlandii czy Norwegii były od Polonii, a nie od rodowitych mieszkańców tych krajów, ale w takim razie, skoro kraje te nie chciały brać pod uwagę głosów mieszkających tam Polaków, to dlaczego nie wymyśliły innego sposobu liczenia głosów? Że byłaby to dyskryminacja? A czym, do cholery, jest głosowanie jury w myśl zasady „tych jest u nas wielu, więc dajmy im ostatnie miejsce, żeby nie dostali za dużo punktów”?

To jednak działo się nie tylko w krajach, w których mieszka wielka liczba emigrantów z Polski, czy po prostu obywateli pochodzenia polskiego. W Austrii (3. wg widzów, 24. wg jury), Macedonii (3. i 12.), Francji (3. i 15.), Grecji (5. i 17.) czy Hiszpanii (6. i 15.) nie ma naszych rodaków aż tak wielu, żeby wywindowali swoimi głosami Donatana i Cleo na takie pozycje.

Bardzo jaskrawym przykładem sterowania głosami jest Czarnogóra, gdzie na rosyjską piosenkę poszło najwięcej głosów publiczności, a jury umieściło ją na 23. miejscu. Wszystko to w kraju, który chce być „bardziej papieski od papieża” – Czarnogórcy popierają stanowisko państw zachodnich wobec Rosji, a także wprowadzili sankcje dla rosyjskich polityków w związku z sytuacją na Ukrainie i jak widać ktoś wydał polecenie z góry, żeby w ich ramach udupić również reprezentantki Rosji na Eurowizji. Głupie? Ano głupie. A skoro już o Rosjankach mowa, to czym one zawiniły, by za każdym razem gdy o nich wspominano, spotykały się z buczeniem? Miejsca urodzenia się nie wybiera, co najwyżej prezydenta-dupka, ale to nie on pisał tekst piosenki i skomponował muzykę.

Jeszcze większe jaja z jury były w Gruzji. Tam o wyniku ostatecznie zadecydowały wyłącznie głosy telewidzów, bowiem cała piątka jurorów zagłosowała identycznie na ośmiu wykonawców, przez co ich głosowanie zostało unieważnione. W półfinale głosowali normalnie, więc o nieznajomości przepisów nie może być mowy.

Jasne, że głosowanie na Donatana i Cleo było w dużej mierze głosowaniem na cycki, ale czym się ono różni od głosowania na brodę? Ktoś powie „jury się zna, oceniało wartość artystyczną, bla, bla, bla” – gdyby tak było, to nie wygrałby reprezentant Austrii. Wyobraźmy go sobie w normalnym stroju, bez makijażu, śpiewającego nawet tak jak śpiewał. Czy wówczas miałby szansę na zwycięstwo? Wygrała tylko i wyłącznie jego kreacja sceniczna, bo nawet gdyby wystąpił jako drag queen, ale bez brody, to miałby dużo mniejsze szanse na pierwsze miejsce. Czy więc jury zwróciło uwagę na jego wokal? Może w drugiej kolejności, chociaż nie jest on wcale taki rewelacyjny:

Zresztą spójrzmy na austriackie listy przebojów. Wurst wydał trzy single – „Unbreakable”, „That’s What I Am” i właśnie eurowizyjny „Rise Like A Phoenix”. Tylko ten drugi utrzymał się w notowaniu najpopularniejszych singli dłużej niż tydzień („oszałamiające” trzy tygodnie), wdrapując się zaledwie na 12. miejsce. Najgorzej wypadła oczywiście piosenka z którą Austriak wystąpił w konkursie – 51. pozycja. Skąd zatem wziął się na Eurowizji? Postanowiło tak kierownictwo austriackiej telewizji publicznej, a ludzie nie mieli nic do gadania. Już w cztery dni po ogłoszeniu tej decyzji, facebookowy fanpage (albo raczej antyfanpage) „NEIN zu Conchita Wurst beim Song Contest” zebrał 31 tysięcy like’ów.