Uwielbiam Facebooka. Uwielbiam to Wielkie Królestwo w Chmurze, gdzie każdy może poczuć się królem lub królową. Wszyscy, bez wyjątku, mogą wykreować samego siebie niczym najlepsi spece od Public Relations. Tylko że najlepsi spece nie ocierają się o żenadę.

Zważywszy na odsetek młodych ludzi, którzy w obecnych czasach mają problemy z normalnym rozwojem, przekrój znajomych przeciętnego Facebookowicza jest taki sam. O ile nie obracasz się w samej śmietance, która potrafi jeszcze myśleć, to gwarantuję, że 80% kontaktów jest tak przygłupia, że aż czasem warto zalogować się tylko i wyłącznie po to, by się pośmiać. A potem płakać. Jak można aż tak się lansować i mijać z rzeczywistością?

Czemu my nie mamy takiego wspaniałego życia jak nasi znajomi? Czemu koleżanka jedzie na Sylwestra do Austrii w góry, a kolega kupuje nowy samochód? I czemu ja w tym momencie siedzę przed komputerem i klikam w „lubię to!” tylko po to, żeby nie myśleli, że im zazdroszczę?

A, już wiem dlaczego. Bo Facebook to pierdolony pokaz próżności i hipokryzji, w którym ludzie zachowują się jak małpy na wybiegu i nie omieszkują rzucić od czasu do czasu publicznie gównem. Najlepiej w kogoś innego.

Przez pozostały czas próbują zaprezentować wśród setek innych osób, w jaki zajebisty sposób prowadzą swoje życie i jak to jest cholernie ważne byś dowiedział się o ich aktualnych przemyśleniach. Zazwyczaj zakrapianych skrajną błazenadą. Rzecz jasna ku uciesze chichoczących tak jak ja, lub tych, którzy jednoczą się w opinii i trzaskają otwarte debaty.

Zastanawiałeś się dlaczego twoja znajoma narzeka na mężczyzn, skoro przecież pamiętasz, że parę miesięcy temu puszczała się na lewo i prawo? A może nurtuje cię dlaczego inna przytakuje jej, srając przy okazji jakąś durną aluzją, podczas gdy wiesz, że jest tak irytująca, że nie da się wytrzymać w jej towarzystwie dłużej niż kilka minut?

I dlaczego te wszystkie osoby są tak wkurwiająco pewne swojego zdania i lansu, przy czym umacniają je w opinii kolejne lajki i komentarze, podczas gdy ty mógłbyś je zmielić na serwerze kilkoma zdaniami? Ja wiem, że w twoim Facebookowym życiu miałeś często podobne sytuacje ze swoimi znajomymi.

Pod warunkiem oczywiście, że są twoimi prawdziwymi znajomymi, a nie nazapraszaną hołotą, która nie ma nic przeciwko uzewnętrznianiu się przed całym taborem obcych ludzi. Tych jest niestety bardzo wiele, szczególnie wśród społeczności z intelektualnym mlekiem pod nosem. I nigdy nie zastanawiają się, po jakiego chuja ktoś obcy ma widzieć ich zdjęcie opisane „takie tam, nad morzem z kochaniem”. I żyje taki ktoś ze świadomością, że równie dobrze swoje fotki mógłby przytykać do ryja każdej napotkanej osobie na ulicy.

Wszyscy mogliby również wykrzyczeć – „Masz! Patrz! Takie życie sobie kreuję! A za chwilę będę liczyć lajki, żeby poczuć się lepiej!”. A potem ty wzruszasz ramionami, scrollujesz niżej i niżej. A tam znów, kurwa, to samo. Ktoś się wozi, ktoś się chwali swoimi humorkami. I wtedy zadajesz sobie pytanie – „kto normalny i rozsądnie myślący wrzuca tu swoje prywatne wymioty, które obchodzić mogą tyko kilka najbliższych osób?”.

Bo mnie na pewno nie. Ciebie poznałem na imprezie, z tobą zamieniłem ze dwa zdania gdzieś w pracy, a twój ryj pamiętam jeszcze z podstawówki, gdy gile rękawem wycierałeś. Pani Pelagia z osiedla, siedząca z poduszką przy oknie, czułaby się na Facebooku jak w niebie. Ileż można sobie popodglądać tych wszystkich lansujących się ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy jak bardzo ich życie odbiega od tego, co próbują pokazać w tej nadętej krainie.

Za to nie ma nic piękniejszego od spojrzenia im później w oczy, ze świadomością ich obłudy i głupoty. A potem te osoby, które tak bezczelnie przyłapałeś na próbach kreowania siebie wśród ludu niczym rząd za czasów Gierka, odwzajemnią twoje spojrzenie czystą i zabawną niewiedzą. Czy dla takich momentów nie warto logować się do Facebooka?

I jeszcze te wszystkie wklejane zdjęcia z portali obrazkowych, w których rozrywka ogranicza się do tego, by rechotać przy durnych GIFach lub wywoływać „oh, tak, ja też tak myślę” przy pretensjonalnym cytacie wpieprzonym w jakieś czarnobiałe zdjęcie. A pod spodem lawina komentarzy, w których liczba błędów językowych na centymetr kwadratowy na moim ekranie zbliża się do gęstości pikseli.

I to uczucie gdy… chcesz ich wszystkich pozabijać. Śmiechem. Bo niestety nikt za swoją głupotę nie dostanie pięścią w twarz, by móc zreflektować się nad swoim zachowaniem.

Niestety, ja po twarzy nikomu bym nie dał, jako że moje witki są cały czas opadnięte. Za to wewnętrzny śmiech, którym raczy mnie moja inteligencja, pozwala mi nabrać dystansu do ludzi, których znam w rzeczywistym świecie i w ironiczny sposób podziękować za otwarty dostęp do ich głupoty online.

Uwielbiam również to, że po przeczytaniu tego tekstu każdy pomyśli, że też ma takich znajomych i tu wcale nie chodzi o niego.