– Czy wydaje ci się, że wiesz więcej od innych?

– Często.

– Czy słyszysz jakieś głosy, które są słyszalne tylko dla ciebie?

– Nie.

– A czy widzisz jakieś postacie, których nie widzą inni?

Doktor Taszczykowski trafił w samo sedno. Łukasz nieznacznie zadrżał jak gdyby odżyło w nim jakieś dawne traumatyczne wspomnienie.

– Nie.

Skłamał. A przynajmniej tak mu podpowiadała logika. Nie był do końca pewien. Wolał odpowiedzieć asekuracyjnie, by mili panowie z białą bluzą z długimi rękawami nie wpadli go odprowadzić do mięciutkiego pokoju.

Przez chwilę ich spojrzenia się zbiegły. Rejewicz już wiedział, że psychiatra wytropił jego kłamstwo, więc odruchowo spuścił wzrok. A może wcale nie wytropił? Odchrząknął, poskrobał kartkę i wziął łyka kawy – czy to są znaki, które świadczą, że wykrył blef?

„Przestań się zadręczać!”

Łukasz bacznie obserwował jak przeciwnik odkłada długopis, opiera się szeroko na krześle i splata palce opierając dłonie na brzuchu.

„Tak, teraz na pewno wiem, że wychwycił. Stwierdził, że dalsze pytania nie mają sensu, bo i tak kłamię!”

„Przestań!”

– Opowiedz mi o swoim dzieciństwie. Jakie są twoje najmilsze wspomnienia?

Wzrok doktorka zdawał się świdrować Łukasza na wylot. Jego zacięte spojrzenie sugerujące myśl „Już ja cię przejrzę!” biegało po całej Rejewiczowej sylwetce i badało każdy szczegół, z ogromnym naciskiem na odruchy i kierunek spojrzenia. Łukasz wiedział, że wszystko może się wydać przez mowę ciała i sygnały niewerbalne, więc starał się nie poruszać żadnym mięśniem i mówić jak z automatu. Domyślał się, że to go nie przechytrzy, ale przynajmniej zbije z tropu i świrowstwo nie wyjdzie tak łatwo na jaw.

– Pyta pan akurat w takim momencie, gdy rana po śmierci taty jest w pełni otwarta – zaczął i na chwilę rozluźnił się oddając swobodnym przemyśleniom. – Można się więc domyślać, że jedyne fragmenty dzieciństwa, które przychodzą mi teraz do głowy, są związane właśnie z nim. Raz było lepiej, raz gorzej, a im dalej w teraźniejszość tym gorzej. Przynajmniej tak mi się wydaje, chociaż to może moje wspomnienia mają tendencję do łagodnienia im dłużej są w mojej głowie. Rozumie pan? Pierwsze co mi od razu przychodzi na myśl to…

Spowiadał się bardzo płynnie. Usta same wyrzucały kolejne zdania, a głowa biegała po krainie pamięci. Jednak pewna jego część pracowała zupełnie oddzielnie.

Chwile zapchane przez puste słowa wywrócone na drugą stronę kojarzą się jedynie z wysokim zapotrzebowaniem organizmu na głębokie momenty samotności z dala od egoistycznych lub aż nadto altruistycznych samowystarczalnych istnień pełnych obłudnych marzeń i wyszukanych planów. To do czego uciekamy jest zarazem tym czego się najbardziej boimy. Taki stan może być wywołany jedynie przez nadmierne poczucie nieprzydatności wśród zawału zasad i przymusów oraz pośród każdego rodzaju istnień idących w swoją stronę do piekła. Bo to jak uczucie psa do człowieka, który wspaniale potrafi wyrazić radość i miłość, by jednocześnie po chwili poczuć ciężar obroży i targanej z sadystyczną siłą smyczy. Tam gdzie psy mają krtań my mamy serce i zarodek uczuć, który dobrze ściśnięty potrafi zniszczyć cały byt.

A gdyby tylko zachować zimną krew i zdobyć licencję na zabijanie, którą przecież posiadamy, niestety z wykluczeniem istot tego samego gatunku, można by pozbyć się strachu wiązanego z ciągłym prześladowaniem przez samotność i pustkę. Ubić winowajcę niektórych problemów i pokazać mu, że to, co czujemy jest sto razy gorsze oraz zasponsorować mu łagodne odejście w niepamięć.

Jak liście na drzewie, także i my wśród fal nienawiści i targania wietrznym podmuchem obojętności, w każdej chwili możemy spaść i zgnić na dnie niezauważeni i deptani przez setki antagonistycznych odnóży. I chociaż trzymająca się za rękę para powinna wywoływać potoki inspiracji do sprostania żywiołowi miłości, to jednak dając się jej porwać tracimy wszystkie możliwe zmysły odbierając poniekąd tylko zniekształconą rzeczywistość.

Samotność prowadzi do depresji. Miłość prowadzi do depresji. Prędzej czy później. Warto więc znaleźć nieistniejący złoty środek poszukiwany przez tak wielu. Ci w większości polegli na autostradzie życia zadeptani przez szczury z klapkami na oczach pędzące po żarcie. A to przez to, że mieli czelność zatrzymać się i pochylić nad usychającym liściem, po to by go podnieść i odnaleźć szczęście jeszcze przed sądem ostatecznym.

– To teraz powiedz mi… – głos doktora dobiegał jakby zza ściany.

I teraz, gdy prawidłowości życia wykraczają naprzeciw, blokując drogę wytartym wnioskom, człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę z przychylności i zarazem złośliwości świata w jakim przyszło mu żyć. Bo każdy pełen uprzedzeń, jednak pewny swoich racji, próbuje dotrzeć do otoczenia mimo zniekształconego postrzegania przez jego własny ułomny charakter.

Nasze największe zagrożenia i obawy mają charakter wewnętrzny. Tworząc sobie fałszywe pojęcia, budując fałszywe stereotypy pozornie mające coś wyjaśnić, zaczynamy ulegać własnym, najczęściej mylącym uprzedzeniom.

Strach w znaczącej mierze jest rezultatem błędów i urojeń naszej wyobraźni, a więc i terapię powinniśmy zaczynać od środka. Jednak nigdy tego nie robimy…

Łukasz nawijał jak w transie, jednak wewnątrz był zahipnotyzowany zupełnie czymś innym. Wydawało mu się, że ma dwa autonomiczne umysły. Jeden zajmował się rozmową z psychiatrą, a drugi mógł robić co tylko zapragnie i nie przejmować się spójnością i treścią zeznań. Nie musiał przejmować się niczym. Szybował na granicy świadomości jedynie ocierając się o jawę, by sprawdzić czy sytuacja wciąż jest pod kontrolą. Gdy wszystko okazywało się zgrywać bez zarzutu, wzbijał się znów na wyżyny odchyłów i szybował wśród wszystkich zaległych przemyśleń i refleksji, które zdawały się być zapisane w strategicznych miejscach jako pojedyncze słowa, a gdy o nie zahaczał, to prosiły o rozwinięcie.

Z wynaturzeń wyrwało go oślepiające światło. Pstryk. Pstryk. Doktor stał pochylony nad nim i świecił malutką latareczką prosto w źrenice. Pstryknął palcami tuż nad uchem i delikatnie, lecz energicznie chwycił szczękę Łukasza i poruszał nią na boki chwiejąc całą głową.

Łukasz z grymasem dziecka wybudzonego z drzemki spojrzał na doktora. Oczy potraktowane ostrym światłem ledwo łapały kolory. Powagę sytuacji uświadomił sobie dopiero, gdy odzyskał pełną ostrość i widzenie barw. Wtedy też wyraz twarzy pełen wyrzutu zastąpił ogromny szok. Nie był w stanie wydusić z siebie słowa. A w zasadzie był, jednak nie wiedział od czego zacząć, co dogłębnie ukazały drgające wargi próbujące sklecić jakiekolwiek zdanie. Co robić? Przepraszać? Pytać o wyjaśnienie? Tłumaczyć się?

– Obawiam się, że możesz mieć uszkodzenie mózgu. – Widząc zakłopotanie psychiatra odezwał się pierwszy. – Najprawdopodobniej wywołane chemikaliami, które zażywałeś. Musiałeś albo przedobrzyć, albo dostać jakąś partię narkotyku z innego, niepewnego źródła. Z moich wstępnych spostrzeżeń wynika, że uszkodzenie nastąpiło nagle, więc może to po części tłumaczyć twoje niekontrolowane odpływy i halucynacje – mówił zupełnie jak detektyw na miejscu zbrodni dokumentujący swoje spostrzeżenia gadając do dyktafonu. – Jeżeli jednak z twoją głową jest wszystko w porządku, nie wykluczam w takim razie schizofrenii lub innego rodzaju psychozy. Możliwe jest nawet jedno i drugie. Jakieś spięcie w twoim mózgu zrobiło w nim „dziurę” i wywołało chorobę. Łukasz, to już nie przelewki. Potrzebne są badania obrazowe, najlepiej MRI. Nie wiem czy powinienem cię puścić w takim stanie do domu.

– Proszę mnie puścić, nie jestem jakiś niebezpieczny czy coś.

– Nie chodzi o to. Możesz być niebezpieczny dla siebie. A raczej to, co się z tobą dzieje może być dla ciebie niebezpieczne.

Nastała chwila krępującej ciszy. Łukasz wgapiony w podłogę próbował udawać zbitego pieska. Wyczuwał absurd swojego zachowania, wszak nie odwalił nic złego, jednak to uczucie było silniejsze. Siedział wgapiony we własne czubki butów i snuł najbardziej katastroficzne kalkulacje swojej najbliższej przyszłości. Z każdą kolejną myślą, czy to były akurat elektrowstrząsy czy też potencjalna operacja mózgu, wyczuwał jak cisza pogłębia się i zapada, wciągając go jak bagno. A gdy już pochłonęła go całkowicie, zdał sobie sprawę, że to sygnał dla nadchodzącego zła. Biorąc pod uwagę stopień ciszy, który w tym momencie sięgnął niemal kompletnej martwoty otoczenia, może nadciągać najgorsze zło z możliwych.

Niechcące odchrząknięcie doktora Taszczykowskiego przywróciło szybko szarą rzeczywistość.

– Obiecaj mi, że pójdziesz od razu do domu i będziesz wychodził tylko kiedy będzie to bardzo konieczne. Aż do ustalenia co się dokładnie dzieje w twojej głowie.

– Dobrze.

– Skontaktuję się wieczorem ze znajomym ordynatorem. Może okazać się, że może być potrzebna czternastodniowa obserwacja szpitalna.

– Dwa tygodnie? – rzucił z wyrzutem.

– Tak. Zrozum, że to dla twojego dobra. Ale jeszcze wszystko ustalimy. Powoli.

– Nie mam wyjścia.

– Zadzwonię do twojej matki i powiem jej kiedy masz się stawić. Jak już wszystko ustalę.

Łukasz wstał i skierował się ku drzwiom. Wszystko działo się zbyt szybko. Z każdym krokiem coraz bardziej do niego docierało w jakich tarapatach się znalazł. Coraz bardziej też rozumiał, że psychiatra i jacykolwiek inni lekarze nie będą mu w stanie pomóc w tej kwestii. Mogą nafaszerować prochami, udzielać psychoterapii, izolować, jednak tylko pogorszą sytuację. Otępią, ogłupią, zatuszują problem lekami, które śmiało można nazwać narkotykiem. Co z tego, że omamy znikną, skoro człowiek będzie zachowywał się jak zombie? Trzeba będzie rozwiązać ten problem samemu.

– Tylko nic jej na razie nie mów. Wiesz jaka jest – usłyszał tuż przed zamknięciem za sobą drzwi.

Tak, wie. To ona powinna właśnie kończyć wizytę u psychiatry.

I ci, co go pobili też.

I ta kretynka ze sklepu.

I wiele, wiele innych ludzi…

„A jeśli to nie są omamy?”