Zapewne każdy człowiek ma w sobie mordercę. A przynajmniej Łukasz miał. Często zastanawiał się, czy zrobiłby to bez wahania gdyby nie konsekwencje zabicia człowieka. Idąc myślami dalej – czy zrobiłby to z czystej przyjemności i z uśmiechem na ustach. Dresy, cwaniaki, kibole, gnoje i inne mentalne gówna umierałyby długo i w ogromnym bólu pokutując skradzione komórki, pobicia dla zabawy, zgwałcone 16-latki, skatowane żony.

Światu coraz bardziej brakuje prawdziwego zbawiciela. Nie wysłannika boga, nie ludzi wpłacających na instytucje charytatywne, nie starszego małżeństwa adoptujące sieroty. Blask ich wszystkich przyćmiony jest przez zło bijące z ciemnych zakamarków ulic, szczególnie po zmroku. „Zło dobrem zwalczaj” niestety nie działa. Brzmi pięknie i poetycko, jednak w rzeczywistości się nie sprawdza. Tutaj ewolucja nawaliła. Nie wprowadziła jednego wysoce rozwiniętego genu odpowiedzialnego za samobójstwo w przypadku nieprzydatności lub czynienia szkody dla społeczeństwa. Może jednak ów gen rozwinie się wystarczająco w ciągu kilku tysięcy lat, by z powodzeniem kierować i kontrolować liczbę umysłowych impotentów, których jak na stan dzisiejszy jest za dużo.

Ochłonął dopiero późnym popołudniem. Cały blok powrócił do życia. Ludzie popowracali z pracy, przywożąc swoje dzieciaki odebrane późno z przedszkoli i szkół podstawowych. Starsza młodzież puszczała głośno muzykę, stare babcie waliły w rury, dzieciarnia biegała po mieszkaniach z donośnym tupaniem, a rodziciele krzyczeli by w końcu usiadły do obiadu, którego zapach, dochodzący niemal z każdego mieszkania, stwarzał capiącą mieszankę zatruwającą klatki schodowe. Zgiełk i smrodek tłumiony przez ściany wytwarzał w Łukaszowym pokoju lekki szum oraz niespokojną atmosferę rodzinnego grona. I ciepła, które zapewne gdzieś istniało w poniektórych kondygnacjach, a jemu pozostało jedynie zaspakajanie się wspomnieniami, które przypominały, że i u niego kiedyś było sielsko i nieznośnie przyjemnie. Burze myśli raz po raz przerywały mu lekturę jakiejś taniej powieści fantastycznonaukowej, której tytułu nawet nie pamiętał bez zaglądania na okładkę. Przerwał i zakrył twarz dłońmi, by ogarnąć umysł i powrócić jak najszybciej do otaczającej szarości.

Chwilę później był już na dole i szedł w kierunku bliżej nieokreślonym, który miał go ostatecznie doprowadzić na plac zabaw kilka osiedli dalej. Nie bez powodu wybrał właśnie ten. Wieki temu, gdy mieszkali jeszcze w tej okolicy, mały Łukaszek właśnie na tym placyku rozładowywał radość, nieświadom gówien w jakie przyjdzie mu wdeptywać w doroślejszym życiu.

Pełen piasku i chwastów, otoczony niewielkim szczerbatym płotkiem, pomiędzy blokowiskami, rysował się rajski plac zabaw. Niegdyś świeżo wybudowany, dziś pordzewiały i nieco zdewastowany przez naturę i anonimowych gnojków. Jednakże wciąż przywołujący miłe i ciepłe echa z okresu beztroski i zabawy. Z delikatnym uśmiechem wywołanych wspomnień usiadł na drewnianej ławeczce pozbawionej kilku belek i wpatrywał się w pociechy bawiące się w resztkach jego młodości. Skrzypiące huśtawki, powyginana zjeżdżalnia, ostatki drabinek i resztki piaskownicy wciąż miały swój niegasnący urok azylu. Dzieci piszczały radośnie, ganiały się po całym terenie, i potykały o cały asortyment łopatek, wywrotek i rowerków. Każde roześmiane, nieświadome świata i piękne w swojej niewinności.

Pośród całej gromadki zauważył dziwnie zachowującą się, na oko sześcioletnią, dziewczynkę. Była ubrana w starą suknię, nieco ubabraną w piachu, co dodawało jej pociesznie niezdarnego wyglądu. Czarne, rozpuszczone włosy powiewały na lekkim wietrze, jednak wydawały się być bardziej czarną pajęczą nicią niż prawowitymi kosmykami, które tak łatwo się podmuchom nie opierają. Cała jej postać przerażająco mizerna i blada, przypominała raczej psotnego duszka, niż pełnokrwistą osóbkę. Zachowaniem również wydawała się nie pasować do reszty maluchów. Dopiero po chwili przypatrywania zdał sobie sprawę, że tak ubierano dziewczynki ładne sto lat temu. Koronkowa pożółkła suknia do ziemi odsłaniała, raz za razem, małe bezkształtne czarne buciki zapinane na guziczek. Zupełnie jakby była wyjęta ze starej pożółkłej fotografii.

Zabawą dziewczynki było podrzucanie do góry dmuchanej piłki, a potem krążenie dookoła by ją znowu znaleźć. Odseparowana od reszty często obracała się w kółko i macała powietrze z nieśmiałym uśmiechem. Jej wzrok zdawał się kierować do nikąd.

Była niewidoma.

Gdy udało jej się złapać kolejny raz piłeczkę, podrzuciła ją z impetem do góry z taką siłą, że aż upadła na tyłek. Piłka wzleciała aż nad huśtawki i zdmuchnięta chwilowym podmuchem dotoczyła się tuż pod nogi Łukasza. Chwycił ją i chwilę czekał, aż dziewczynka odnajdzie drogę i odbierze piłkę. Dla podpowiedzi lekko obracał ją w dłoniach, wywołując charakterystyczny dźwięk, na który mała na pewno zwróci uwagę. Ze wzruszeniem obserwował jak powoli dochodzi do niego i po omacku klepie najpierw jego kolano, a później piłkę.

– Przepraszam pana, pan chyba znalazł moją piłkę – powiedziała uroczym i przepięknie czystym dziecięcym głosem.

– Tak. Oto twoja piłka, przyleciała do mnie aż tutaj.

– Dziękuję bardzo. Pan jest tatą któregoś z tych dzieci?

– Nie, nie. Przyszedłem tylko posiedzieć i odetchnąć świeżym powietrzem. Chętnie bym się też pobawił, ale jestem chyba już na to za stary. Jak myślisz? – Uśmiechnął się ze smutkiem, wiedząc iż dziewczynka tego uśmiechu nie zauważy.

– Sądzę, że nigdy nie jest się za starym jeśli ma się na coś ochotę. Bo jeśli się z czegoś wyrasta, to przecież nie ma się już na to ochoty.

– Masz rację, ale to by głupio wyglądało. No wiesz, taki staruch. Jeszcze by mnie uznali za wariata – zaśmiał się, a dziewczynka odpowiedziała nieśmiałym chichotem.

– Dla mnie by głupio nie wyglądało, bo ja nic nie widzę.

Poczuł cholernie mocny uścisk w sercu. Łzy wzruszenia same zaszkliły oczy i tylko czekały, by pocieknąć po policzku.

– Nie martw się tym. Przynajmniej nie widzisz złych rzeczy, których jest dużo. Gdzie twoi rodzice? Pozwalają ci tak ganiać samej za piłką?

– Siedzą na ławce przy piaskownicy. – Łukasz spojrzał w tamtym kierunku, jednak nie dostrzegł nikogo. – A wie pan co znalazłam?

Mała pokazała szklaną kuleczkę, którą cały czas trzymała w swoich drobniutkich dłoniach. Wewnątrz kulki był wtopiony czarno-zielony kawałek kolorowego szkła lub plastiku, który tworzył kształt przypominający źrenicę. Łukasz w jej wieku zbierał kiedyś takie kulki i grał z kolegami na chodniku.

– O, kuleczka.

– Pewnie jest piękna, co?

– Śliczna. Potrafisz odnajdować prawdziwe skarby!

– Myślałam na początku, że to zwykły kamień, ale kamienie nie są tak ładnie okrągłe całe. Więc to pewnie kulka taka do zabawy, jaką chłopacy grają.

– Masz rację. Też takimi kiedyś się bawiłem. Ale takiej pięknej jeszcze nie widziałem!

Dziewczynka radośnie zachichotała i wyciągnęła zaciśniętą piąstkę w jego kierunku.

– Proszę, dam ją panu w prezencie. Ja i tak bym ją zaraz zgubiła i nawet nie widzę jaka jest ładna. Jest pan dla mnie taki miły, bo inne dzieci się tylko śmieją, że jestem ślepa i wyzywają. Niech pan ją nosi na szczęście.

Płakał. Łzy bez jego pozwolenia ściekły po twarzy i lekko pociągnął nosem, by powstrzymać kolejne.

– Dziękuję bardzo. Będę ją nosił cały czas przy sobie.

– Ma pan katar?

– Nie… po prostu… Dziękuję ci za cudowny prezent. Obiecuję, że nigdy jej nie zgubię. Nigdy. – W tym momencie kuleczka stała się najwartościowszym przedmiotem jaki dostał w życiu. Wzruszenie blokowało mu mowę. Czuł się dziwnie. Jak kretyn. – Jak masz na imię, dziewczynko?

– Natalka. Miło było z panem porozmawiać. Ze mną nikt nie chce rozmawiać, wszyscy się chyba brzydzą. Myślę, że przez to, że mogę być brzydka, ale nie wiem bo siebie nie widzę. Ja bym nigdy nikogo nie oceniała po wyglądzie. Ale może po prostu ludzie się boją. Są tacy dziwni, że straszy ich rozmawianie z niepełnosprawnymi. Pewno się boją tego, że to może ich też spotkać.

– Masz rację. Ludzie są dziwni. Ale brzydka nie jesteś, jeszcze będziesz się odganiać od chłopaków, zobaczysz.

– Muszę już iść, bo pewnie zaraz mama przyjdzie i będzie krzyczeć, że przeszkadzam.

– Nie przeszkadzasz, obronię cię – powiedział takim tonem, by zasygnalizować uśmiech.

– Nie trzeba. I tak już niedługo mnie tu nie będzie. Muszę wyjechać. Do usłyszenia!

Nie zdążył nawet odpowiedzieć, a ona capnęła piłkę i pomknęła z powrotem na swoje miejsce do podrzucania.

Mały anioł, pozbawiony możliwości zobaczenia zła na świecie. Ułaskawiona.