Polskie filmy przyzwyczaiły nas do głupiutkiej fabuły, płytkich aktorów i schematów powielanych po tysiąckroć w kolejnej jałowej produkcji. Przepis na rodzimy film jest niezmienny – weź kilku aktorów z maleńkiej puli, wrzuć ich do świata seriali telewizyjnych i mieszaj przez dwie godziny, tak by widz miał wrażenie, że ogląda jakąś rozszerzoną wersję Klanu.

Na całe szczęście jest kilka nazwisk, które odbiegają od tych schematów. Rzadko się jednak zdarza by ich filmy miały premiery w tak niewielkim odstępie czasu. Weźmy Wojciecha Smarzowskiego, którego ulubionym i nieco oklepanym tematem jest alkohol oraz Władysława Pasikowskiego, który lubuje się w intrygach i kulisach polityki. A gdy masz jednie dwie dychy w kieszeni, na co warto iść? Spokojnie, tekst nie zawiera spoilerów. ;)

„Pod Mocnym Aniołem”

Kolejny film o piciu, w którym alkohol jest niemym bohaterem występującym w niemal każdej scenie. I również kolejny film, w którym pije stały zestaw aktorów Smarzowskiego. Znów zobaczymy Mariana Dziędziela, Lecha Dyblika, Roberta Wabicha, Michała Gadomskiego, Arkadiusza Jakubika. Jest i wielki nieobecny w „Drogówce” Robert Więckiewicz, który tym razem zagrał pierwsze skrzypce i upija się na umór przez większość filmu.

Można spokojnie uznać, że Wojciech Smarzowski zawsze stawiał klimat filmu ponad fabułę, co w przypadku jego najnowszego filmu osiągnęło w pewnym sensie granice absurdu. Klimat „Pod Mocnym Aniołem” jest tak gruby, że po seansie można siedzieć i gapić się pustym wzrokiem w ścianę, a uczucie przygnębienia i beznadziejności nie opuszcza przez kilka następnych dni. Jest to zdecydowanie najbardziej „syty” film pod tym względem, co podkreśla sam reżyser, uznając go za swoje najbardziej dojrzałe podejście do tematyki alkoholu. Jest również zdecydowanie mniej zabawnych gagów, a całość położona jest na fundamencie polskich podwórek i blokowisk, które większość oglądających doskonale zna z doświadczenia.

Dojrzałość „Pod Mocnym Aniołem” podkreślona jest również przez brak tabu, przez co wiele scen jest na tyle wyrazistych i dosadnych by dobrze wryć się w pamięć.

I tutaj też wychodzi największy zgrzyt produkcji. Chciałbym powiedzieć, że film jest czymś więcej, niż tylko zlepkiem ostrych scen życia alkoholika, ale jest tylko tym i aż tym. Na próżno doszukiwać się w nim rozbudowanej fabuły, co z pewnością będzie nużyć widza po połowie filmu, z drugiej strony jednak, brak wyraźnej historii jest realistycznym podejściem do tematyki, jako że życie alkoholika to ciąg urwanych filmów oraz droga przez nałóg i cierpienie do nikąd.

Smarzowski jest zbyt doświadczonym reżyserem by szczątkowość fabularna nie była zabiegiem celowym, z pewnością jednak jest to duża skaza na filmie, bowiem pozostawia za sobą pewien niedosyt – wrażenie, że można było wycisnąć więcej i zaciekawić bardziej.

„Jack Strong”

Natomiast film Władysława Pasikowskiego wydaje się być czymś zupełnie innym. Otrzymaliśmy świetną i wciągającą fabułę polaną mało wiarygodnym klimatem, który ginie gdzieś pomiędzy kolejnymi wydarzeniami, zwłaszcza jeżeli pamięta się „Psy”. Tymczasem„Jack Strong” jest szybki, dynamiczny i przedstawiony jakby w pośpiechu, by zmieścić wszystkie elementy fabuły w nieco ponad dwóch godzinach filmu. Widać również Amerykański wzorzec oparty na ciągłym napięciu i zbijaniu widza z tropu.

Niestety, oznacza to również pompatyczność i manipulację odbiorcą. Zabiegi te powinny być zaszyte głęboko pod obrazem, jednakże potrafią wyjść i ukazać swą oczywistość w najmniej pożądanych momentach. I tak też bohatera dzieli cieniutka granica od superbohatera, a zawód szpiega sprowadza się do ratowania świata (czyżby jakieś nawiązanie, nie tylko tytułowe, do Jamesa Bonda?).

Niemniej jednak historia polskiego szpiega, pułkownika Ryszarda Kuklińskiego (nie mylić z Richardem Kuklinskim ;)) wciąga na tyle, by można spokojnie przymknąć oko na wszystkie niedociągnięcia. Takiej intensywności zdarzeń i tak dobrze skonstruowanej intrygi na próżno szukać w nie tylko polskich, ale również i zagranicznych filmach. Ogromnym plusem jest również dobór aktorów, w tym jednego „światowego” – Patricka Wilsona, znanego między innymi z „Pułapki” czy „Obecności”. Do filmu dał się zwerbować zapewne dzięki polskiej żonie, Dagmarze Dominczyk, która również gra w filmie u jego boku.

Postać Kuklińskiego zagrana została przez Marcina Dorocińskiego, który przewija się ostatnio w większości ambitniejszych polskich produkcji. Swoją rolę miał również w filmie „Pod Mocnym Aniołem”.

Śmiały werdykt, na który film lepiej pójść do kina, jest niemożliwy. Smarzowski zrobił dojrzały film „w swoim stylu”, natomiast Pasikowski jak zwykle powalił reżyserskim rzemiosłem i fabułą. I chociaż obaj panowie mieli znaczne lepsze filmy w swojej karierze, to i tak, bez względu na wybór, poświęcone dwie godziny nie będą stracone. Jeżeli ma decydować nie rzut monetą, a ja, to mogę polecić bardziej „Jacka Stronga” ze względu na to, że ten wielki, dwumetrowy kolos, Władysław Pasikowski, po wielu latach przerwy znów zabrał się za tworzenie filmów. A idzie mu cholernie dobrze.