Być może hollywoodzcy producenci są pazerni na kasę i napędzają bezduszną maszynę wypluwającą kolejne sequele, prequele, stosy remake’ów czy rebootów. Istnieją jednak takie filmy, których nawet oni nie tykają. Czasem dlatego, że to klasyki, który wartość spadłaby po nakręceniu kontynuacji, a po części z powodu niemożności napisania ciągu dalszego do historii, które zamknęły się wraz z napisami końcowymi. Nie oznacza to jednak, że nie próbowali.

Przykładów okropnych sequeli, których powstanie można tłumaczyć jedynie skokiem na kasę jest wiele. Nieudolne kontynuacje miały takie filmy jak „Gorączka sobotniej nocy” (w reżyserii Sylvestra Stallone’a), „Dirty Dancing” (z Patrickiem Swayze’em w epizodycznej roli), „Głupi i głupszy” (mowa nie o filmie z zeszłego roku, a o prequelu „Kiedy Harry poznał Lloyda”), „Maska” (naturalnie bez Jima Carreya), „American Psycho” (z Milą Kunis w głównej roli), „Żądło” (dzięki porażce sequela zrezygnowano z prequela) i „Blues Brothers” (nakręcona wiele lat po śmierci Johna Belushi). Z Polski można wyróżnić choćby „Misia” (z jeszcze dającymi się obejrzeć „Rozmowami kontrolowanymi” i koszmarnym „Rysiem”), „Och Karol!” i „Sztos”.

Czytaj dalej »