Podczas trasy koncertowej zespół jest jak rodzina. Jego członkowie spędzają ze sobą niemal 24 godziny na dobę, razem podróżują, śpią, jedzą i piją (zwłaszcza piją). Gdy wreszcie koncerty dobiegają końca, muzycy mogą od siebie odpocząć. Chyba że naprawdę są rodziną, tak jak w przypadku dziesięciu zespołów, o których będzie ten tekst.

Średni okres działalności całej dziesiątki to w przybliżeniu 36 lat, czyli całkiem nieźle, biorąc pod uwagę fakt, że w zespołach, w których występują krewni nie zawsze jest różowo. O tym, że potrafią sobie zaleźć za skórę widać choćby po braciach Gallagher z Oasis. Do gardeł skakali sobie właściwie od zawsze, aż w końcu pokłócili się tak, że kilka lat temu grupa przestała istnieć. Pod uwagę wzięliśmy jednak tylko zespoły, których wszyscy członkowie powiązani są więzami rodzinnymi, bez względu na ilość pokoleń i to, czy pokrewieństwo występuje w linii prostej czy też nie. Tradycyjnie też, skupiliśmy się na zespołach z cywilizowanego świata, których przynajmniej jedna piosenka stała się hitem.

10. Hanson

Któż nie pamięta trzech blondwłosych braci, śpiewających piosenkę o mało sensownym tytule „MMMBop”? Utwór w 1997 roku podbił listy przebojów (i okładki Bravo), jednak sam zespół powstał już pięć lat wcześniej. Bracia Isaac, Taylor i Zac mieli wówczas w sumie 28 lat (dziś najmłodszy z tej trójki Zac sam ma 29) i mimo nagrywania coverów piosenek z lat 50., tworzyli też własne kawałki. Dwa pierwsze albumy wydali własnym sumptem, ale później podpisali kontrakt z menadżerem, który usiłował wepchnąć ich w ramiona, czy tez raczej macki, wytwórni płytowych. Po odbiciu się od kilkunastu drzwi, chłopcami zainteresowała się Mercury Records, pod skrzydłami której wydali płytę „Middle of Nowhere”. To właśnie na niej znalazła się nowa wersja „MMMBop” (pierwsza, stylizowana na balladę powstała rok wcześniej).

Album okazał się sporym sukcesem – sprzedano od 7 do nawet 10 milionów kopii na całym świecie, a zespół został nominowany do nagród Grammy w trzech kategoriach. Bracia nagrali dwa kolejne albumy, a także wyruszyli w trasę koncertową i gdy wydawało się, że dobra passa będzie trwać, wytwórnia została wchłonięta przez konkurencję, która zaczęła skąpić na promocję zespołu. Do końca 2000 roku muzycy finansowali trasę koncertową z własnej kieszeni. Po kilku latach walki z wydawcą, Isaac, Taylor i Zac założyli własną wytwórnię, która do dziś wydaje ich płyty. Najnowsza miała premierę w czerwcu 2013 roku, ale podobnie jak kilka poprzednich nie zawierała żadnego wielkiego hitu, czyniąc zespół gwiazdą jednego przeboju. Mniej więcej w tym samym czasie na rynku pojawiło się piwo marki „Mmmmhops”, powstałe z okazji dwudziestej pierwszej rocznicy założenia zespołu.

9. Kings of Leon

Zespół dwóch bardzo dużych przebojów i kilku mniej znanych, aczkolwiek wciąż dających się słuchać piosenek. Założyli go w 1999 roku trzej bracia Followill – Caleb, Nathan i Jared – oraz ich kuzyn Matthew. Pierwszy album studyjny amerykańskiego zespołu pojawił się na półkach cztery lata później i od razu spodobał się publiczności, ale tej europejskiej. W USA zarówno ta, jak i następne płyty kręciły się koło dalekich miejsc na listach przebojów, a większość singli w ogóle na nie nie zawitała. Sytuację zmienił dopiero „Sex on Fire”, choć i ten singiel na pierwsze miejsca w Stanach nie trafił. Na liście Billboard Hot 100 doczłapał się ledwie na 56. pozycję i dopiero kolejny, „Use Somebody”, wystrzelił zdecydowanie wyżej (4. miejsce).

Za ten utwór grupa została nagrodzona trzema statuetkami Grammy. Kolejne single radziły sobie średnio lub źle, ale całe albumy już bardzo przyzwoicie (w tym najnowszy, wydany we wrześniu 2013 roku „Mechanical Bull”), więc nie ma powodu, by fani drżeli o przyszłość Kings of Leon. Choć pewnie zadrżeli 10 sierpnia, gdy do mediów dotarła informacja o wypadku autobusu, którym podróżowali muzycy. Prawda okazała się mniej dramatyczna, bowiem pojazd został po prostu zmuszony do gwałtownego hamowania gdy wbiegł przed niego pieszy. Nathan, perkusista zespołu, ucierpiał jednak w tym zdarzeniu i ze złamanymi żebrami trafił do szpitala. Grupa odwołała zaplanowane koncerty, ale już pod koniec sierpnia wraca na trasę.

8. Sister Sledge

Przypadek zespołu, którego nazwy nikt nie pamięta, nagrywającego piosenkę, którą znają niemal wszyscy. W dodatku utwór ów może służyć za hymn wszystkich rodzinnych grup muzycznych. Mowa o „We Are Family”, który cztery siostry nagrały pod koniec lat siedemdziesiątych. Nie był to jednak ich debiut, bowiem Debbie, Joni, Kim i Kathy Sledge na poważnie śpiewały już od 1971 roku, a przed swoim największym hitem wydały kilkanaście innych singli. Na listach przebojów gościły one jednak rzadko i dopiero trzeci album, zatytułowany tak jak hitowy utwór zmienił ten stan rzeczy. Jednym z autorów tekstów i muzyki na tej płycie (i nie tylko tej) jest Nile Rodgers, czyli „facet wyglądający jak Whoopi Goldberg” z teledysku do „Get Lucky” Daft Punk i Pharrella Williamsa. Piosenka „We Are Family” również była swego czasu zajeżdżana przez stacje radiowe.

Często pojawiała się też na ścieżkach dźwiękowych filmów i seriali, a jej coverów nie sposób tak łatwo zliczyć. Zresztą nawet same siostry Sledge przerabiały ją przy różnych okazjach. Później było już tylko gorzej, ale ten jeden przebój sprawił, że siostry nie musiały martwić się o przyszłość. Po sześciu latach, w ciągu których nagrały pięć albumów, nadszedł spokojniejszy okres, a z zespołu odeszła najmłodsza wokalistka, Kathy. Nie było to jednak definitywne pożegnanie, bowiem do dziś okazjonalnie pojawia się wraz z siostrami na scenie. Ostatnia płyta miała co prawda premierę 11 lat temu, ale podobno w tym roku grupa zaczęła nagrywać materiał na kolejny album.