Jak by nie zacząć, zabrzmi drętwo lub patetycznie. Może więc inaczej – jeśli uważasz, że samobójcy są żałośni i zasługują na pogardę, nie czytaj dalej. Nie ma sensu. Ten tekst nie przekona cię, że jest inaczej (zresztą nie ma tego na celu), a i twoje argumenty, choćby były najdoskonalsze na świecie, nie sprawią, że wszyscy ludzie zaczną myśleć tak, jak ty.

Samobójstwo zawsze sprawia, że ludzie zaczynają pytać „Dlaczego?”. Zazwyczaj jednak pytają o samo targnięcie się na życie, a nie o przyczyny. Od kilku dni słyszymy „Dlaczego to zrobił, miał przecież rodzinę, pieniądze, fanów?”. Pytanie raczej powinno brzmieć: „Dlaczego wpadł w depresję, sięgnął po alkohol i narkotyki?”. Tyle tylko, że na odpowiedź jest już za późno. Nie będzie niczym odkrywczym stwierdzenie, że przyczyn dla których ludzie odbierają sobie życie mogą być setki. Będą wśród nich również takie, które dla większości ludzi wydadzą się irracjonalne, jednak dla samobójców całkiem sensowne.

Co do samego Robina Williamsa, można powtórzyć tylko to, co kinomani i poważniejsze media zauważyły już dawno, a te mniej poważne we wtorek – komicy nierzadko skrywają przed światem swoją prawdziwą, smutną twarz. Niektórzy z nich kończą ze sobą, inni jakoś wychodzą na prostą. A przynajmniej takie sprawiają wrażenie. Ze zwykłymi ludźmi jest zresztą podobnie – mijamy ich na ulicy, z niektórymi rozmawiamy, czasem codziennie, nawet nie wiedząc, co tak naprawdę przechodzą.

Rozumiem samobójców. Dokładnie tak. Ich motywy, beznadziejność sytuacji, w których się znaleźli, wreszcie to, że w końcu się poddali nigdy nie wywoływało u mnie zdziwienia. Myli się jednak ten, kto uważa, ze poddali się bez walki. Przecież nikt nie mówi „Cholera, mam mały problem – idę po sznur lub rewolwer”. Zawsze zaczyna się od drobnych kłopotów, które ludzie z reguły próbują rozwiązać czymś, co w praktyce spowoduje większy problem, lub uczynić coś, co ma ów problem przysłonić.

Topienie smutków w alkoholu jest stare jak świat. I nigdy nie przynosi rozwiązania, bo nie ma przynosić. Chodzi w nim tylko o odsunięcie od siebie problemów i poprawę nastroju (stąd przecież to określenie). Kto nigdy nie pił by zalać smutek, niech pierwszy rzuci kieliszkiem.

Znów będę w mniejszości: samobójstwo jest aktem odwagi, nie tchórzostwa. Człowiek odbierający sobie życie ma być tchórzem? Jeśli jest wierzący, to wie, że czeka na niego piekło. Jeśli zaś nie wierzy w życie pozagrobowe, to zdaje sobie sprawę, że czeka go nicość. Nic. Nie wieczna ciemność, lecz nieistnienie. I jedna, i druga perspektywa raczej mało kusząca. Tak czy siak, nie wie co czeka po drugiej stronie, więc nieodwracalny krok w tym kierunku (chyba że go odratują) wymaga sporej dozy odwagi.

Ale większość i tak będzie mówić o głupocie i tchórzostwie. Głównie dlatego, że nie rozumieją samobójcy. Nie jest to zarzut, po prostu stwierdzenie faktu, tak jak to, że nie wszyscy rozumieją fizykę kwantową, mimo że nie są półgłówkami. Każdy postrzega świat na swój sposób, a ten samobójcy różni się diametralnie od tego, którym posługuje się ktoś będący jego przeciwieństwem.

Rozpatrywanie tego w kategoriach tchórzostwa jest bez sensu. Odwagą byłoby stawienie czoła problemom? A co niby samobójca robił wcześniej? Próbował walczyć, ale nie dał rady, utrapienie było silniejsze i wygrało. Przegrana skutkuje tym, że człowiek, który wkrótce targnie się na swoje życie już nic nie może zrobić, by poprawić swoją sytuację.

Zupełnie jak ze śmiertelną chorobą – przegrywasz walkę o życie, więc umierasz. Tak właśnie jest z przyszłymi samobójcami. Oni swoją walkę już stoczyli i ją przegrali. Nie czeka ich już nic (trudno to sobie wyobrazić, chyba, że samemu się w takiej sytuacji znalazło), więc śmierć jest po prostu ulgą w cierpieniu.

Także cierpienie fizyczne, wywołane przez śmiertelną chorobę lub sam strach przed nim bywają zrozumiałą przyczyną. Wśród osób związanych z filmem życie prawdopodobnie z tego powodu odebrali sobie między innymi Tony Scott i Richard Farnsworth. Trudno się im dziwić. Cierpieć do końca swoich dni, a później odejść w niebyt? Lepiej ominąć tę nieprzyjemną część, nie bacząc na to, czy coś po niej nastąpi.

te

Jak uratować kogoś, kto planuje skończyć ze sobą? Nie da się, chyba że sam będzie szukał pomocy. Choć może jej nie znaleźć, bo mimo wyraźnego dla siebie wołania o pomoc, często dla innych jest ono niesłyszalne. Zapewne dlatego, że przecież nie powie wprost co mu leży na wątrobie. Samobójca zdradzi ci, że chce popełnić samobójstwo jedynie wtedy, kiedy tak naprawdę tego nie chce. I to właśnie będzie ostatnim wołaniem o pomoc.

Żeby nie było – nie jest to żaden manifest, list pożegnalny czy coś w tym stylu. Nie mam zamiaru iść tą drogą, sprawiać jednym przykrość czy też dawać innym satysfakcję. I nie jest to kwestia braku odwagi. Choć przyznaję, nie odważyłbym się.

Czy śmierć Williamsa coś zmieni? Nic a nic. Media przewałkują przypadek aktora na setki sposobów w tysiącach artykułów i reportaży (większość z nich będzie trącić Pudelkiem), powstanie kilka tekstów, których autorzy będą zwracać uwagę na to, by rozmawiać z chorymi na depresję i poświęcać im więcej uwagi. I tyle. Za kilka tygodni sprawa ucichnie i nikt nie będzie sobie zaprzątał nią głowy. Aż do kolejnego głośnego samobójstwa, po którym przerabiany będzie ten sam scenariusz.