Wiatr zatrzepotał włosami Anny. Zatroskana spoglądała w nicość, jakby próbując ułożyć sobie wszystko w głowie. Poprawiła się, by usiąść wygodniej, i spojrzała Robertowi głęboko w oczy, by po chwili przebiec wzrokiem po jego twarzy, jak po starej fotografii, odkrytej po latach na strychu.

– Nie przedstawiła ci się – zauważyła Anna.

– Nie. Miała plakietkę z imieniem, stąd wiem, że była to Samantha – wyjaśnił Robert.

– Być może to było jej przybrane imię. Wiesz, kelnerki też czasami wymyślają sobie imiona sceniczne, jak prostytutki.

– Może i masz rację. Skąd wiesz? – zapytał, wpatrując się w czubki swoich butów. Od stania na krawędzi rozbolały go kostki i teraz bujał się delikatnie, by rozruszać zastygłe mięśnie.

– Pracowałam kiedyś jako kelnerka. I miałam przybrane imię.

– Jakie?

– Claire.

– Jak to się stało, że jeszcze mi o sobie nie opowiedziałaś?

Rozmowa Roberta i Anny mogła być zwykłą rozmową, gdyby nie samochody policyjne, służby ratownicze i kilkadziesiąt osób zgromadzonych dookoła.

Wszystkich zżerała pierwotna ciekawość – jeden z tych instynktów, których ludzie nie potrafią kontrolować. Każdy z gapiów został instynktownie zatrzymany, wyrwany z codziennych spraw, byleby tylko poznać dalsze losy niecodziennego wydarzenia. Dla wielu z nich wyglądało to jak teatr. Równie dobrze za sekundę przedstawienie mogłoby się skończyć, aktorzy ukłoniliby się nisko, a widownia zaczęłaby klaskać.

– Nie powinnam ci o sobie opowiadać.

– Dlaczego? – zapytał zaintrygowany, bacznie się jej przypatrując starał się odnaleźć powód zapisany gdzieś w jej aparycji.

– Tak będzie po prostu lepiej. Uwierz mi.

Wzdłuż ulicy, omijając gapiów, przeszedł zarośnięty i przygarbiony bezdomny. Spojrzał z obojętnością na przedstawienie i pociągnął łyk z butelki zawiniętej w papierową torbę. Kulał na jedną nogę i powłóczył nią niezdarnie po ziemi. Nie musiał nawet się przepychać, sam jego zapach powodował, że wszyscy się przed nim rozsuwali. Wbił mętny wzrok w ziemię i ignorując wszystko dookoła, zamknął się w swoim bezdomnym świecie. Zdaje się, że na chwilę tylko przystanął, by poprosić kogoś o papierosa.

Pamiętał Roberta. Oddalił się nie oglądając się za siebie.

– Proszę się odsunąć – powiedział Dwayne do gapiów. – Jeżeli będziecie państwo przeszkadzać, nie będziemy mogli sprawnie pracować.

Tłum stał się tak gęsty, że przypominał fanów tłoczących się pod sceną na koncercie dobrego zespołu. Niektórzy rozmawiali, niektórzy wymieniali zdawkowe uwagi, a jeszcze inni nagrywali wszystko telefonami i marszczyli czoło gniewnie, gdy tylko ktoś ich potrącił.

Robert miał wrażenie, że zebrała się tutaj przynajmniej połowa miasta. Część osób, która wiedziała co zrobił była gotowa go rozszarpać i obedrzeć ze skóry. Wyczytywał to w ich spojrzeniach. Pozostali, w tym tacy którzy dopiero przyszli, patrzyli z niedowierzaniem i zaciekawieniem.

– Co się dzieje? – zapytał jeden z gapiów kobietę z aktówką stojącą obok.

– To samobójca. Robi szopkę. Moim zdaniem nie skoczy, bo za długo zwleka – odpowiedziała beznamiętnie.

– Ten człowiek jest mordercą. Podobno opowiada tamtej kobiecie o tym ile osób wczoraj zabił. Psychol jakiś – wtrącił się mężczyzna w granatowym podkoszulku.

– Poważnie? – zdziwiła się kobieta. – Może go sumienie chwyciło i teraz przez to skacze.

– Przed chwilą mierzyli do niego z pistoletu – odezwał się ktoś inny z tłumu.

– Ta kobieta to chyba jego zakładnik – dało się usłyszeć kolejny głos.

– Ona z nim tylko rozmawia i próbuje go namówić, żeby zszedł – wyjaśnił im mężczyzna w granatowym podkoszulku. – Wiem, bo jestem tu prawie od samego początku.

Prezenterka telewizyjna co jakiś czas wychodziła przed oblicze kamery, by zrelacjonować aktualne wydarzenia, i po kilku minutach znikała na papierosa, gdy czerwona lampka przy obiektywie gasła. Paliła jednego za drugim, co chwile ocierając pot z czoła i rozglądając się po twarzach z tłumu. Próbowała się gdzieś dodzwonić. Drżącymi palcami wybierała kontakt zapisany w telefonie i po kilkunastu sekundach ze wściekłością chowała go z powrotem do torebki znajdującej się na przednim siedzeniu telewizyjnego Vana.

Uniosła się na palcach znów kogoś wyszukać i wymieniła przypadkowe spojrzenie z Robertem. Zbladła i natychmiast odwróciła wzrok. Robert rozpoznał w niej znajomą swojej narzeczonej. Lisa i prezenterka raz na pół roku spotykały się, by poplotkować i stwierdzić, że tak naprawdę w ich życiu zupełnie nic się nie zmieniło. Razem chodziły do szkoły dziennikarskiej i utrzymywały przelotną znajomość po jej ukończeniu. Był to ten typ znajomości, w którym można podzielić się zdawkowo swoim problemem i wysłuchać ogólnych i bezwartościowych rad, które mają się nijak do rzeczywistości. Prezenterka zawsze twierdziła, że Lisę stać na lepszego faceta i powinna go jak najszybciej zmienić.

Żeruje na mnie nawet w takiej sytuacji, pomyślał zdegustowany. Z pewnością w jej myślach maluje się tylko jedno stwierdzenie – „A nie mówiłam?”. Jak już będzie po wszystkim, jej ego z pewnością wzrośnie. Będzie się upewniać, że miała co do mnie rację i że potrafi wspaniale oceniać ludzi. Wmówi sobie, że wiedziała, że coś się święci i będzie sobie komplementować, że potrafiła to przewidzieć. Znam ten typ kobiety. Lisa była taka sama.

Wszystkie samochody chcące przejechać przez most były zmuszane do zawracania. Ze względu na dużą ilość zgromadzonych osób wstrzymanie ruchu na jednym pasie okazało się już niewystarczające. Teraz konieczne było zamknięcie również drugiego pasa, a tym samym i całego mostu. Rząd trąbiących na siebie samochodów dojeżdżał do rozstawionych barierek. Każdy kierowca chciał się zatrzymać i wypatrzyć ponad stojącymi ludźmi, czego dotyczy całe zebranie, jednakże każdego policjant klepał w maskę wozu i odprowadzał lizakiem w przeciwnym kierunku.

– Pewnie myślisz, ze jestem psychopatą – Robert stwierdził ponuro i przyjrzał się uważnie Annie.

– Nie oceniam ludzi tak szybko i pochopnie – odpowiedziała mu sucho.

– Powinnaś w takim razie pracować zamiast tej blondyny – skinął głową w stronę Laury Sanders.

– By cię ocenić, musiałabym cię bliżej poznać… Może wyskoczymy na kawę?

– Niezła próba. Ale z przykrością muszę ci odmówić. – Robert rozejrzał się wymownie dookoła. – Sama widzisz. Okoliczności nam nie pozwalają.

– Dość swobodnie podchodzisz do tych wszystkich… – Anna zawiesiła głos w poszukiwaniu odpowiedniego słowa.

– Morderstw – dokończył za nią Robert.

– Tragedii – poprawiła. – Wydajesz się wcale nie przejęty.

– Po prostu jestem pogodzony ze wszystkim co się stało i co ma się stać. Tak jak starzy ludzie są gotowi, by umrzeć, tak jak skazańcy czekający na wstrzyknięcie trucizny. Nie ma w tym strachu. Jest tylko apatia, zobojętnienie i otępienie – przerwał i spojrzał w niebo mrużąc oczy. – Człowiek całe życie oswaja się ze światem, by potem zgodzić się na śmierć.

– Nieprawda – zaprotestował Crick. – Ja nigdy nie będę gotowy, cały czas walczę. Jedyne z czym nie można sobie w życiu poradzić, to z upływającym czasem.

– W końcu się pan zmęczy tą walką, tak jak ja się zmęczyłem.

– W takim razie oddaj się w ręce policji. Skoro nie chcesz walczyć o życie to walcz o sprawiedliwość.

– To tylko prawo, a nie sprawiedliwość – westchnął Robert. – Większość tych ludzi tutaj chciałaby mojej śmierci. Odejdę za aprobatą społeczeństwa.

– Skąd ty to możesz wiedzieć? To co wrzaśnie jeden z drugim nie oznacza, że tak myśli ogół. Po prostu dociera do ciebie opinia tego, który najgłośniej krzyczy – Crick przebierał z nogi na nogę. Jego stary organizm nie był przyzwyczajony do tak długiego stania.

– Jakie to życiowe, prawda? – Robert wymusił lekki uśmiech. – Może w takim razie zrobimy ankietę. Zapytajmy cały świat czy mam skoczyć, dostać kulkę w łeb, trafić do więzienia, czy może do psychiatryka. Myślę, że reklamodawcy się obłowią!

Głos Roberta docierał jedynie do ludzi stojących najbliżej. Cała reszta, starając się wychylać ponad głowami innych, musiała zadowolić się plotkami i relacjami z drugiej lub trzeciej ręki.

Drzewa przy korycie rzeki zaszumiały. Zdawały się machać gałęziami i nawoływać do skoku. A gdy Robert spojrzał w inną stronę, natychmiast zastygły, odsyłając podmuch wiatru gdzieś indziej. Lśniąca wstęga rzeki zabłyszczała, odbijając promienie słońca i przywołała na most zapach wilgoci oraz wodorostów.