Napisałem, chociaż sam nie wiem dla kogo. Zostawiłem go po prostu na stole w kuchni, obok rachunków, ulotek i innych zbędnych papierów. Kilka stron zapisanych starannym i wyraźnym pismem, zaadresowanych w zasadzie do ogółu cywilizacji. Wyjaśniłem swoją sytuację, swoje motywacje i przedstawiłem argumenty. Zrobiłem to bardziej dla samego siebie, by zrobić ostateczne podsumowanie, wygarnąć wszystkie za i przeciw w przyjemnej dla oka formie listu. Nie zależy mi na tym, by ktokolwiek go przeczytał. Być może, gdyby istniała jeszcze jakakolwiek osoba na tym świecie, którą obchodzę – wtedy mógłbym go pozostawić w widocznym miejscu, zakleić w zdobioną kopertę i podpisać. Z drugiej jednak strony, gdyby istniała taka osoba, to zapewne bym nie popełniał samobójstwa.

Pewnie chcesz wiedzieć, co napisałem.

„Zawsze chciałem spokojnie istnieć i nie wadzić nikomu. Snuć się gdzieś w swoim świecie i co jakiś czas zahaczać o ten świat ogólnodostępny, tylko by załatwić najważniejsze sprawy. Marzyłem by nie wpaść w tarapaty, by nikt mi celowo nogi nie podłożył oraz by mieć gdzieś tę swoją jedyną przystań, w której znajdę ciszę, spokój ducha i ukojenie.

Ale marzenia może i się spełniają, ale nigdy nie okazują się być tym, czym powinny. A może to tylko ja jestem jakiś trefny? Czy marzenia innych po spełnieniu są tymi wszystkimi fantazjami przełożonymi w rzeczywistość? Jeżeli tak, to nie mam tu czego więcej szukać. Przecież ile razy można się zawodzić na świecie, którego wartości i zasady odrzuca mój własny organizm. Moje serce się nie przyjęło tutaj, zupełnie jak nieudany przeszczep.

Są ludzie, którzy robią okrutne rzeczy, zostawiając całe rodziny i przyjaciół. Wpędzają ich w rozpacz swoim egoistycznym postępowaniem, podczas gdy szczęście mają na wyciągnięcie ręki. Ja, osoba samotna i pozostawiona przez wszystkich, zapomniana i zepchnięta na margines, postanowiłem zrobić to, co zrobiłem dopiero po głębokiej analizie. Przeglądając w głowie wszystkie możliwe relacje, doszedłem do wniosku, że wszystkim będzie obojętne co zrobię oraz co się ze mną stanie. Wieść o śmierci będzie dla nich takim samym szokiem, jak śmierć kolejnego anonimowego szaraka, którego przypadkiem widzieli. Zamyślą się na moment w chwili refleksji, a następnie powrócą do swoich codziennych obowiązków, zmywając z siebie poczucie, że mnie kiedykolwiek znali. Są i tacy, których moje czyny mogą ucieszyć lub chociaż wywołać lekkie zadowolenie. Oczywiście na zewnątrz przywdzieją grymas tej samej refleksji, jednakże wewnątrz nastąpi uczucie co najmniej ulgi lub też nawet radości. Stwierdzą, że wszystko wydarzyło się tak jak powinno, lub też uznają, że samoistne naprostowanie się spraw oznacza łatwiejszy dla nich byt. Mimo że raczej nikomu nie zawadzałem, to z pewnością kilka takich osób mógłbym wymienić.

A kogo to faktycznie zaboli? Mógłbym z pewnością wskazać na rodzinę, gdybym jakąkolwiek jeszcze posiadał. Córka, którą kocham ponad życie, została zindoktrynowana przez matkę i nowego ojca, by znała mnie tylko jako pewnego pana, który bawił się z nią w dzieciństwie. I nie ma się tu co dziwić ani wskazywać na wredne i złośliwe zachowanie nowej pary, ponieważ tak było dla niej lepiej i zapobiegło wielu niepotrzebnym cierpieniom jej młodziutkiej duszyczki.

Być może kiedyś, gdy dojrzeje, wspomni mnie albo zapyta kim byłem. Wtedy będzie można wskazać jej cmentarz i wytłumaczyć, że zmarłem śmiercią naturalną. Bo przecież na każdym etapie ewolucji słabe jednostki ginęły naturalnie, pozbawione umiejętności i możliwości do życia. Tak więc w przyczynie zgonu proszę mi wpisać „selekcja naturalna”.

Z poważaniem, Robert A. Harys.

P.S. Przepraszam za wszystko co zrobiłem.”