Powinnaś raczej zapytać, co oni sobie sami zrobili. Ja tylko wypełniłem wolę swoją i, najprawdopodobniej, reszty pracowników oraz ludzi z ich otoczenia. Nie tylko ja się czułem jak śmieć w tej firmie i w ich towarzystwie. Widziałem jak pomiatają pracownikami, wmawiając im, że są nic nie warci, że zaraz ich wyleją i zdechną z głodu, a nawet że mają spasione żony, które puszczają się na boku za garść drobniaków.

Podczas gdy Lester mógł wyładowywać się tylko na pracownikach, ponieważ żona go zostawiła lata temu, to Junior mógł także wyżywać się na własnej rodzinie. Słyszałem, że miał tendencje do bicia i picia. Wielokrotnie widywałem jego żonę w ciemnych dużych okularach i kilkuletnią córkę z siniakami na rękach. Oczywiście każde dziecko chodzi poobijane od zabaw, a każda kobieta może chodzić w okularach przeciwsłonecznych. Nikt jednak nie wymaże mi z pamięci sytuacji, gdy przyjechałem pewnego razu do Juniora po pracy, by wręczyć mu zaległe faktury za dostawy. Co prawda w jego obowiązku było się z nich rozliczać, ale wina za jego niedopatrzenia zawsze spadała na innych pracowników.

Dom miał w bogatej dzielnicy miasta, na ulicy pełnej kolorowych i jednakowych architektonicznie bliźniaków. Ten, który należał do niego poznałem po zaparkowanym SUV’ie na podjeździe do garażu. Tylko on miał purpurowego Outlandera kosztującego tyle, co moje dziesięcioletnie wynagrodzenie.

Ja zawsze korzystam z komunikacji miejskiej, toteż podjechałem autobusem.

Podchodząc do drzwi frontowych, zauważyłem przez duże okno tuż obok, jak mała dziewczynka ucieka z płaczem na górę po schodach. Pod pachą trzymała lalkę. Sekundę później zobaczyłem żonę – pojawiła się w moim polu widzenia i padła na podłogę, potrącona jakby przez samochód. Przez firankę dostrzegłem tylko rozmazany makijaż i kasztanowe włosy, które z impetem opadły na parkiet wraz z resztą smukłego ciała. Nie podnosiła się dłuższą chwilę, ciężko oddychając. Jej klatka piersiowa unosiła się nieregularnie, w krótkich odstępach. Szlochała.

Wtedy pojawił się Junior. Miał podwinięte rękawy jedwabnej koszuli i zaciśnięte pięści. Szedł w kierunku schodów, po których wbiegła jego córka.

Cokolwiek chciał zrobić, nie miałem zamiaru mu na to pozwolić. Nacisnąłem na dzwonek, a jego dźwięk sprawił, że Junior zamarł w bezruchu. Stał przez moment z jedną nogą na pierwszym stopniu, ręką trzymając poręcz schodów o wiele dalej niż powinien. Tak się robi, gdy chce się pędem wbiec na górę.

Cofnął się i podniósł leżącą żonę, łapiąc ją mocno za ramię, a następnie cisnął w kierunku schodów. Tym razem nie upadła, ale poszła skulona na górę, tak jak jej zapewne rozkazał. Gdzieś po drodze uderzyła piszczelem o stopień.

Kilkanaście sekund później Junior stał wściekły w drzwiach i mierzył mnie wzrokiem. Jego czoło świeciło się od potu, a oczy miał zamglone jakby wypił kilka piw.

– Czego chcesz? – wycedził przez zęby.

– Przywiozłem ci te faktury za dostawy, których zapomniałeś zabrać. Przecież jutro zamykamy zeszły miesiąc – odpowiedziałem spokojnie.

– Nie mogłeś sam tego zrobić, do cholery?

– Ty jeździsz, ty się zajmujesz paliwem. Sam tak powiedziałeś. Każdy robi swoją część.

– Dawaj to. – Wyrwał mi kartki papieru z ręki. – Następnym razem, kurwa, uprzedź mnie jak będziesz miał zamiar przyjechać bez zapowiedzi.

Chciałem zapytać: „Abyś mógł w spokoju bić swoją żonę i dziecko?”, ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język. Nie chciałem, by wiedział, że ja wiem. Nie chciałem, by wiedział, że jeszcze go kiedyś odwiedzę w innej sprawie.

Bez słowa zatrzasnął mi drzwi przed nosem.

Odchodząc, obróciłem się, by dobrze zapamiętać miejsce, w którym mieszka. W oknie pierwszego piętra zauważyłem spoglądającą na mnie dziewczynkę z lalką pod pachą. Zapamiętałem tylko to, że jej smukła buzia była blada niczym kreda. Gdy nasze spojrzenia się zbiegły, natychmiast zniknęła, pozostawiając za sobą jedynie falującą firankę.

Moja kolejna wizyta u Juniora miała miejsce wczorajszej nocy, w kilka godzin po zachodzie słońca. Cały dzień w pracy przyglądałem mu się uważnie, badając najdrobniejsze ruchy, które mogą zdradzić, że jego dzień jest inny niż wszystkie. Nic na to jednak nie wskazywało, chociaż powinno. W końcu nadchodziło jego święto, które sam stworzyłem.

Przed wyjściem z domu upewniłem się, że wypełniłem cały rytuał codziennego życia, by uspokoić skołatane nerwy. Wypiłem kawę, wziąłem prysznic, obejrzałem wieczorne wiadomości. Potem założyłem granatową koszulę i czarne, sztruksowe spodnie z dużymi kieszeniami. Do kieszeni schowałem skórzane rękawiczki, trochę pieniędzy i małą latarkę, a za pas włożyłem stary myśliwski nóż. Godzinę wcześniej kupiłem go na bazarze za ostatnie oszczędności i ostrzyłem przez całe wydanie wiadomości. Handlarz na targowisku, sędziwy pomarszczony chińczyk, stwierdził, że w każdą zwierzynę wejdzie jak w masło. I taką miałem nadzieję.

Powiedziałbym, że to wina wszystkiego dookoła, ale moje lustro dobrze wskazywało na przyczynę.

Zostawiłem zapalone światło i włączony telewizor, tak na wszelki wypadek, by któryś z sąsiadów mógł mi zapewnić alibi. Pomyślałem wtedy, że to dobry pomysł, ale teraz dotarło do mnie, że to bez znaczenia. W więzieniu czy poza nim, i tak odebrałbym sobie życie. Łatwiej jednak było skakać z mostu, niż wieszać się na pasku od spodni lub sznurowadle – o ile by ich nie zabrali. Poza tym skok był dla mnie nieco romantyczniejszą wizją, cokolwiek to może teraz oznaczać.

Tym razem nie podjechałem autobusem, ale przeszedłem całe miasto wolnym spacerem. Zajęło mi to niecałą godzinę. Gdy człowiek ma pewność, że na następny dzień umrze, wyzbywa się całego strachu związanego z morderstwem. Upewniając się w swojej śmierci od pewnego czasu, upewniałem się także w słuszności zabicia Juniora, toteż na jego ganek wszedłem spokojnie, nucąc pod nosem All You Need Is Love. Być może aby nadać nieco abstrakcji i odrealnienia tej wyjątkowej sytuacji.

Minąłem zaparkowanego SUV’a i obszedłem domek dookoła, by spróbować wejść tylnymi drzwiami. Założyłem rękawiczki i przekręciłem klamkę lichych drzwiczek. Były otwarte. Gdyby nie były, byłbym na tyle bezczelny, żeby zapukać. Otwarły się bez żadnego skrzypnięcia i chwilę później stałem za moskitierą, w pomieszczeniu przepełnionym zapachem kurzu i stęchlizny. Gdy zapaliłem latarkę, bez zdziwienia zauważyłem, że pokój jest przepełniony gratami, narzędziami i wszystkimi przyrządami, które nie wiadomo gdzie upchnąć. Pierwotnie był to pewnie pokój gościnny, ale taki człowiek jak Junior raczej nie przyjmował gości. Przeszedłem przez futrynę bez drzwi i znalazłem się w kuchni otwartej na salon. Po paru krokach coś zazgrzytało mi pod butem, najprawdopodobniej potłuczone szkło. Zacisnąłem zęby, jakby to miało wyciszyć przykry dla ucha dźwięk, i ruszyłem ku schodom. Domyślałem się, że na górze są sypialnie, ale to co mnie upewniło, to ciche sapanie dobiegające z piętra wyżej, które przechodziło w pojedyncze chrapnięcia. Pomyślałem, że jeżeli jego żona jest w stanie wytrzymać te odgłosy, to zapewne jest głucha albo ma kamienny sen. W przeciwnym razie spałaby w innym pomieszczeniu, z córką. I tak właśnie było.

Stąpałem po schodach tylko w momencie głośniejszych chrapnięć, aby delikatne stuknięcia podeszwy o drewno zlały się z charkotem krtani Juniora. Zajęło mi to dobre kilka minut. Chodzenie po posadzce było znacznie łatwiejsze, dlatego też po osiągnięciu finałowej płaszczyzny poszedłem nieco pewniej w kierunku przykrych dźwięków. Jego sypialnia była jedynym pomieszczeniem z uchylonymi drzwiami. To wyglądało, jakby mnie zapraszał do środka. Otwarte tylne wejście, brak alarmu, uchylone drzwi sypialni – wszystko sprawiało wrażenie, jakby jakaś opatrzność ułatwiła mi robotę i wyznaczyła trasę, którą powinienem iść, jak po sznurku. I w istocie, odkąd minąłem próg tego domu, nie zastanawiałem się nawet przez chwilę w którą stronę iść. Zacząłem wierzyć.

Wiara nie ogranicza się do jedynie większego prawdopodobieństwa. Wiara to przekonanie, że wszystko toczy się tak, jak toczyć powinno.

Najdelikatniej jak to tylko możliwe pchnąłem jego drzwi, tak bym mógł zmieścić kawałek głowy i zobaczyć jednym okiem czy dobrze trafiłem. Na dużym małżeńskim łożu leżała postać, śpiąca na wznak. Kołdra przykrywała go do pasa, resztę miał owinięte dookoła nogi. Z rozpostartymi rękoma wyglądał jak Jezus na krzyżu. Ja jednak nie zamierzałem go ugodzić w bok, a w serce. Latarkę skierowałem pod swoje stopy, by widzieć jedynie najbliższe przeszkody i nie rozświetlać całego pomieszczenia. Całą widoczność pozostawiłem na pastwę ulicznej latarni świecącej za oknem, co było więcej niż wystarczające.

Środek pokoju wypełniało wielkie małżeńskie łóżko. Po obu stronach znajdowały się identyczne, małe szafki nocne z lampką. Na tej po prawej leżała dodatkowo książka w twardej oprawie, a na niej okulary do czytania, natomiast na lewej szafce stały dwie puste butelki po piwie. Nie musiałem się domyślać po której stronie śpi Junior. Na ścianach wisiało kilka małych obrazów z pejzażami, które absurdalnie kontrastowały z wielkimi dębowymi meblami i ogromną trzydrzwiową szafą.

Podszedłem do łóżka i przyjrzałem się dokładnie, czy trafiłem na właściwego gościa. Wredna, cwaniacka gęba, nieco lalusiowate rysy twarzy i chuderlawa klatka piersiowa zdecydowanie oznaczała Richarda Lestera Juniora – syna dupka, który miał zamiar podzielić jego los. Uniosłem koszulę i chwyciłem za nóż. Pamiętam dobrze, że rękojeść miała wyżłobione miejsca, w które idealnie wpasowały się moje palce za pierwszym chwytem. Wcześniej tego nie zauważyłem. Dziwne myśli przechodzą człowiekowi przez głowę, gdy za chwilę ma zamiar odebrać komuś życie.

Wyciągnąłem bezdźwięcznie zza pasa nóż i uniosłem w górę, by wziąć zamach. Ostrze zabłysnęło szaleństwem w świetle latarni i rzuciło delikatną smugę na ścianę. W tym momencie dotarło do mnie, że muszę trafić idealnie za pierwszym razem. Każdy możliwy błąd w zadaniu natychmiastowej śmierci mógł mieć skutki, których nawet nie chciałem sobie wyobrażać. Położyłem więc latarkę koło pustych butelek i chwyciłem rękojeść noża oburącz. Starannie obniżyłem ostrze tak, że prawie dotykało klatki piersiowej Juniora i odmierzyłem odległość do serca. Być może to moja wyobraźnia, albo też kolejna opatrzność, ale zauważyłem przy jego lewej piersi delikatne pulsowanie oznaczające mój cel.

Nie chciałem się więcej zastanawiać ani robić żadnych niepotrzebnych posunięć, które mogłyby mnie odwieść od zadania ciosu. Po pierwszym przymierzeniu od razu wbiłem nóż z niewiarygodną łatwością. Ostrze weszło tak delikatnie, że prawie nie poczułem gdzie kończy się powietrze, a zaczyna się ciało. Impet mojego zamachu zastopował dopiero trzonek. W momencie, gdy pacnął o klatkę piersiową, ciało Juniora naprężyło się i od stóp do głów przetransportowało falę drgawek.

Dyszenie ustało.

To był moment, gdy zarazem poczułem ulgę i zacząłem się brzydzić swojego uczynku. Ogarnęły mnie wszystkie możliwe uczucia naraz. Miałem ochotę roześmiać się i rozpłakać jednocześnie. Błogie ciarki sprowadziły na mnie także podniecenie seksualne.

Puściłem rękojeść i odsunąłem się na parę kroków, zupełnie jakbym dopiero teraz dostrzegł co narobiłem. Chciało mi się wymiotować. Zobaczyłem jak jego klatkę piersiową zaczyna pokrywać czarna plama, która rozrastała się również na prześcieradle. Krew w tak słabym świetle wyglądała jak nadchodząca i nieunikniona ciemność, zamieniająca w nicość wszystko czego dotknie jej krawędź. Pogniecione prześcieradło zaczęła przykrywać śmierć.

Najgorsze to było zabrać nóż. Samo zabójstwo wydarzyło się pod wpływem amoku – ślepej pewności i gniewu, który napędzany adrenaliną doprowadził całe wydarzenie do perfekcji. Jednakże teraz, po afekcie, konieczne było działanie pod wpływem własnej osobowości. Pierwsza paniczna myśl podpowiadała, żeby uciekać. Druga i trzecia też. Zupełnie jakby ugodzenie nożem włączyło jakiś alarm, a mnie zostało niewiele czasu aby się ulotnić. Panika przerastała mnie na tyle, że przez dłuższą chwilę obserwowałem rozrastającą się plamę na prześcieradle. Czekałem, aż mnie dotknie i zabierze ze sobą, w krainę śmierci.

To jednak musiało poczekać.

Zmusiłem się, by chwycić rękojeść i wyciągnąłem z ciała nóż. Junior poruszył się nieznacznie, jak lalka. Jego grymas na twarzy wyrażał zdziwienie i wdzięczny spokój. Ruszyłem w kierunku drzwi, tym razem nie zważając na to, czy wydaje jakiekolwiek dźwięki. Chciałem jak najszybciej uciec z tego domu, tak jak chce się uciec z najgorszego koszmaru. Myśli wypełniałem nadzieją, że gdy dobiegnę do tylnych drzwi, wszystko wróci do stanu poprzedniego. Minie, jak za naciśnięciem magicznego przycisku.

Tak się jednak nie stało.

Jedyne, co później pamiętam, to że zbiegłem stąpając na co drugim stopniu i na ślepo bez latarki rzuciłem się w kierunku kuchni, za którą było upragnione wyjście. Wybiegłem na ulicę i niemalże sprintem zacząłem biec drogą, którą przybyłem. Dopiero po kilkunastu metrach spostrzegłem, że wciąż trzymam w ręku zakrwawiony nóż. Obrzydzenie kazało mi go wyrzucić, jak obślizgłego robaka, ale logika doprowadziła mnie do wytarcia go i schowania z powrotem za pas. Bez chwili pomyślunku przejechałem obiema stronami ostrza o koszulę, zostawiając na niej dwa maźnięcia.

Chwilę później wymiotowałem.

Nie wiem dlaczego, ale dokładnie w tym momencie doznałem chwili spokoju. Wspomniałem moją kochaną Alice i stałem oparty o jedno z drzew, łapiąc oddech, ale zarazem nie czując ani odrobiny zmęczenia. Moja wyobraźnia znów zawędrowała do czasów, gdy Alice śmiała się do rozpuku z rozdzieranej kartki papieru.