Mówi się, że mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, tylko jak kończy. Do wielkich aktorów to określenie pasuje całkiem dobrze, zważając na fakt, że mało który grał od razu same główne role, a na filmy z ich udziałem publiczność niekoniecznie waliła do kin drzwiami i oknami. Bardzo skromnie zaczynał np. Louis de Funès, którego setna rocznica urodzin przypada właśnie dziś.
Niespełna 32-letniego wówczas aktora po raz pierwszy na ekranie można było zobaczyć w filmie „La tentation de Barbizon” z 1946 roku. I chociaż ten występ trwał około pół minuty, zaś na głowie de Funèsa kłębiło się znacznie więcej włosów niż w późniejszych filmach, to trudno go nie poznać – już wtedy na jego twarzy gościł charakterystyczny, nieco złośliwy uśmiech, a w oku pojawił się szelmowski błysk.