Każde pokolenie ma swoje charakterystyczne subkultury, które zostaną ostatecznie zastąpione kolejnymi. Niegdyś przynależność do subkultury była oznaką buntu, obecnie jednak bycie emo lub hipsterem oznacza zazwyczaj zakompleksionego przygłupa, który zakotwicza swoją osobowość na tym, co akurat jest modne. Na szczęście nie zawsze tak było, dlatego też przedstawimy wam pierwsze zbuntowane pokolenie powojennej Polski.
Subkultura bikiniarzy była nasza własna, polska. Powstała, gdy po raz pierwszy spojrzeliśmy z uwielbieniem na Zachód w poszukiwaniu inspiracji do zmiany stylu życia. Po II Wojnie Światowej zakończył się pewien rozdział historii, który można nazwać „starym ładem”. Wiele elementów polskiej kultury zaczęło rozkwitać praktycznie od zera, podobnie też było z naszą gospodarką i koniunkturą. Pokolenie, które wówczas dojrzewało, zdecydowało się zignorować panujące sztywne trendy i dostosowało swój styl życia do prezentacji własnej osobowości.
Mają w dupie dyscyplinę pracy…*
Intensywna manifestacja swoich poglądów była ostro krytykowana przez władze obawiające się zbuntowanej młodzieży, jak i przez szarych ludzi przyzwyczajonych do własnych sztywnych norm. Bikiniarze ubierali się wyzywająco w szerokie i długie kraciaste marynarki, wąskie przykrótkie spodnie, buty na grubej gumowej podeszwie, kolorowe krawaty noszone na gumce, krzykliwe skarpetki oraz wzorzyste koszule. Co ciekawe, na krawacie często widniała własnoręcznie malowana naga lub skąpo odziana kobieta wygrzewająca się pod palmą, a co poniektórzy posiadali również wizerunek grzyba atomowego. Miało to przede wszystkim prowokować oraz wyrażać jedną z głównych idei bikiniarstwa, czyli „patrzcie jaki jestem nonkonformistyczny”. Na czerepie bikiniarza spoczywał naleśnikowaty kapelusz, skrywający zaczesane do tyłu długie włosy, których układanie było hipsters… tfu… bikiniarskim rytuałem. W kieszeni natomiast dobrze było nosić butelkę wódki i paczkę fajek.
Charakterystyczne było również ich zamiłowanie do jazzu, co było w zasadzie oczywiste, jako że w Ameryce ten rodzaj muzyki wówczas rządził. Obowiązkiem bikiniarza było obeznanie w kulturze zachodu oraz zangielszczanie wielu słów w codziennej konwersacji, z imionami włącznie. Pomimo że kreowali się na inteligentów, grupy bikiniarzy często szukały guza. Do starć jednak dochodziło zazwyczaj pomiędzy członkami tej subkultury, zostawiali więc postronnych ludzi w spokoju, w przeciwieństwie do dzisiejszych awanturników, dymiących do każdego.
A ludowa władza do mamra ich wsadza…
Władze PRL propagandowo demonizowały bikiniarzy jako zaślepionych Zachodem chuliganów, usilnie starających się zaburzyć idealny komunistyczny ład społeczny. Z początku subkultura ta wywodziła się ze środowiska akademickiego, później jednak rozszerzyła się na wszystkie klasy społeczne, łącznie z tymi najbiedniejszymi, przez co bikiniarze często byli kojarzeni z idiotami i przestępcami. Komuniści nie omieszkali wykorzystywać tego faktu i umiejętnie podsycali fale krytyki poprzez wyśmiewanie i wyszydzanie ślepego zapatrzenia w Amerykę oraz ekstrawaganckiego „kawiarnianego” stylu życia. Zachęcali do pisania anonimowych donosów, a obywatelskim obowiązkiem było gnojenie bikiniarzy, co wielu przykładnych Polaków czynnie praktykowało.
Można powiedzieć, że subkultura ta rozeszła się po kościach. Śmierć Stalina oznaczała zmniejszenie nacisku na walkę z bikiniarską odmiennością, a muzyka jazzowa wyszła z podziemia i zagościła na festiwalach oraz potańcówkach. Wszyscy ludzie zaczęli nabierać kolorów nieśmiało przypatrując się trendom Ameryki, przez co bikiniarze przestali rzucać się w oczy i po części zlali się z resztą społeczeństwa.
Sama etymologia słowa „bikiniarz” nie jest jednoznacznie ustalona. Najprawdopodobniej wywodzi się od Atolu Bikini, gdzie Amerykanie przeprowadzali testy atomowe, co było uwiecznione na krawatach wraz z paniami w bikini.
*śródtytuły pochodzą z tekstu S. Manturzewskiego, W zaklętym kręgu drętwej mowy. Idzie figus Targową ulicą…, tygodnik „Po prostu”, 30 października 1955.