Obecnie sporo tytułów z gatunku indie celuje w rozgrywkę w stylu retro ze względu na prostotę zaprogramowania i chęć wciągnięcia gracza z powrotem w świat komputerów kilku(nastu)bitowych, gdzie liczyło się piękne dzieciństwo oraz bogata wyobraźnia. Niestety, nie wszystkim developerom taka podróż wychodzi.

Z oczywistych powodów znaczna część tych gier trafia jedynie do małej garstki fanatyków, którzy gardzą współczesnymi grami, lubią podły poziom trudności i przyjmują bez marudzenia beznadziejną rozgrywkę serwowaną pod przykrywką nostalgicznego powrotu do przeszłości. Na całe szczęście w chmarze takiego gówna znajdą się perełki, które nie pozwalają oderwać się od grania i dają piękne złudzenie, że zamiast znudzonego kolesia przed trzydziestką z laptopem na kolanach, na dywanie siedzi dzieciak z wypiekami, trzymający archaicznego pada ze wzrokiem wlepionym w stary telewizor CRT. I właśnie to oferuje VVVVVV.

Może i tytuł ma beznadziejny, wyglądający jak szlaczek, a będący w rzeczywistości zlepkiem sześciu liter V, ale wszystko pozostałe jest arcydziełem, które powinno widnieć w każdej encyklopedii pod hasłem „wehikuł czasu”. A twórcą tego cuda jest Terry Cavanagh i stworzył grę przypominającą te, z którymi sam dorastał. Tyle, że lepszą i wartą przejścia w obecnych czasach.

Początkowo gra powstała na początku 2010 roku we Flashu, ale rok później jej odświeżona wersja 2.0 została przepisana na język C++. Obecnie dorwać ją można na Steamie. Jest też wersja na Linuxa, Nintendo 3DS oraz szykuje się także na PlayStation Vita.

Miłość od pierwszego poziomu

VVVVVV jest grą platformową opowiadającą historię kapitana statku kosmicznego, który za sprawą jakieś dziwnej anomalii (nazwanej interferencją międzywymiarową) trafia do innego wymiaru – tytułowego VVVVVV. Celem jest znalezienie wszystkich członków załogi i powrót do normalnego świata. Ot, standardowy fabularny banał uzasadniający rozgrywkę. Witamy w latach osiemdziesiątych.

A dlaczego taki tytuł? Ano dlatego, że w grze możemy zmieniać kierunek grawitacji. Obowiązuje przyciągnie w dół ekranu, oraz w górę. Dół, góra. Up, down. \ /. VVVVVV. I tak samo jak tytuł wygląda trajektoria naszej postaci i zarazem cała nasza gra. I szczerze nie wiem, czy poza mną i twórcą ktoś tę aluzję rozkminił. ;)

Oprócz zmiany kierunku przyciągania i chodzenia na boki nie ma żadnych innych dodatkowych klawiszy. Ot śmigamy przez poziomy zmieniając kierunek spadania naszej postaci. Wydawałoby się więc, że gra jest banalnie łatwa, ale klimat 8-bitów zobowiązuje  i tak też VVVVVV jest cholernie trudna. Na całe szczęście punkty zapisu są tak częste, że zamiast szarpania nerwów zalewamy się dziecięcymi wypiekami i przepełniamy dumą po każdej ukończonej planszy. Ogromny poziom trudności sprawia, że gra bardziej wciąga niż frustruje, co jest osiągnięciem godnym postawienia pomnika. Nie spotkałem się jeszcze z żadną inną grą retro, która byłaby pod tym względem tak perfekcyjnie zaprojektowana.

Bursztyn dla uszu

Muzyka w VVVVVV jest stylizowana na pobrzękiwanie Commodore 64 i jest to jak najbardziej komplement. Kolejnym komplementem będzie stwierdzenie, że zamiast więdnięcia uszu wywołuje błogi uśmiech spowodowany lawiną wspomnień. Skomponował ją Magnus Pålsson i podobnie jak nazwisko twórcy, trzeba je wytłuścić, bowiem ścieżka dźwiękowa VVVVVV jest piękna, klimatyczna i aż chce się jej słuchać w nieskończoność, nawet poza grą. I nie jestem odosobniony w ocenie, ponieważ większość opinii w Internecie dotyczących tego soundtracku można w skrócie określić jako „najlepszą 8-bitową muzykę ever”. Jeżeli ktoś ma odmienną opinię to jestem w stanie się z nim bić na gołe klaty.

Kocham tę grę. Największą wadą VVVVVV jest  to, że po jej ukończeniu dostajesz z liścia w twarz, gdy wita cię znów XXI wiek. Ale mimo wszystko przez długi, długi czas w sercu utrzymuje się niesamowite ciepło wywołane faktem, że przed chwilą byłeś beztroskim dzieciakiem z rumieńcami na twarzy.

Najchętniej porwałbym twórcę, zamknął w piwnicy i kazał mu robić kolejną część. A może się zdarzy, że Terry Cavanagh przypadkiem trafi na Wykrzykn!k, tak więc na koniec małe info do niego: Terry, please make a sequel! I love you!