Czaił się na dobry moment, nie wiedział jednak czy tylko się nie wygłupi. Myślotok w tej sprawie drażnił go od paru dni. W końcu jednak zebrał morale i podszedł do Wilnera tuż po obiedzie, gdy wszyscy zdychali od niestrawności i nikt nie mógł wejść im w drogę.

– Doktorze, musimy porozmawiać – powiedział stanowczo Łukasz, zaciskając z determinacją dłonie.

– Oczywiście, nie ma sprawy. Co ci chodzi po głowie? – Janusz Wilner otarł czoło jakby zmiatał dotychczasowe myśli, by móc skupić się na Łukaszu.

– Chodzi o to… – dobierał słowa, mimo że wszystko miał już wcześniej ułożone w głowie. – Czy jest pan doktorem chemii?

– Tak – Wilner zmarszczył czoło. – Czy coś się stało?

– Długo zwlekałem z tym pytaniem, chociaż podejrzenia miałem już wcześniej. Wie pan, taki dziwny traf nie zdarza się zbyt często…

– Jaki dziwny traf? – przerwał mu. Łukasz czuł wytężony wzrok Wilnera na sobie.

– Już, już mówię. Chwileczkę. Mówi coś panu nazwa Can-D? – dokładnie wyartykułował, by uniknąć jakichkolwiek pomyłek.

– Matko boska! – krzyknął Wilner i złapał się za głowę. – Brałeś? Trafiłeś tu przez to?

– Tak… chyba tak. Widzi pan, to jest ten dziwny traf. Dzwoniłem do znajomego, od którego miałem Can-D, by spróbować dociec co mi jest. Powiedział, że dostał ten towar od chemika zwanego Anonimem. To zapewne pan…

Janusz Wilner przetarł oczy z niedowierzenia. Na jego pomarszczonym czole wyskoczyły wszystkie możliwe żyły, a twarz przybrała groteskowy wyraz.

– I zapewne pan przez Can-D tu także trafił – kontynuował Łukasz. – To właśnie ten dziwny traf.

– Mówiłeś coś komuś o tym? To bardzo ważne, powiedz mi prawdę! – doktor chwycił go za ramiona i mocno ścisnął.

– Nie. Ale zacznijmy od nowa. Na spokojnie.

– To chodź.

Wilner rozejrzał się podejrzliwie czy nikt ich nie obserwuje, obrócił na pięcie i poszedł w sobie znanym kierunku. Łukasz podreptał tuż za nim i po chwili siedzieli już w kąciku książkowym, w którym poznał Martę. Było to jedyne miejsce, gdzie mogli być chwilę sami, tak by żaden świrus nie mógłby przypadkiem podsłuchać ich rozmowy. Janusz Wilner usiadł na krzesełku ustawionym przodem do wyjścia i bacznie obserwował, czy nikt nie wchodzi. Łukasz usadowił tyłek naprzeciwko i otarł o kolana spocone od stresu ręce.

Oboje przez chwilę zbierali myśli.

– Wybacz, nie wiedziałem, że do tego dojdzie. Can-D poszło w eter zanim zdążyłem je do końca przetestować – zaczął doktor i rozpostarł przepraszająco ręce. – Nie było możliwości, żeby je potem wycofać gdy trafiło na rynek.

– Czyli możemy się spodziewać, że więcej osób trafi tutaj z tego powodu?

– Mam nadzieję, że nie. Jedyne partie leciały tylko do twojego znajomego. Trzeba mu powiedzieć, żeby nikomu nie sprzedawał. Chciałem to zrobić. Naprawdę, próbowałem. Ale trafiłem tutaj, nie miałem żadnego telefonu, żadnego kontaktu. To on zawsze do mnie dzwonił po towar. Pamiętasz jego numer?

– Nie. Ale mogę go zdobyć. Nie powinno być z tym większego problemu.

– Dzięki bogu. – Janusz Wilner odetchnął z ulgą i uniósł wzrok w górę tak, jakby naprawdę w niego wierzył. Ale równie dobrze mógł to być przypadkowy odruch.

– Panie doktorze, co to jest? Czym to jest? Z czego? I co robi ludziom w głowach?

– To łagodny psychodelik na bazie dietyloamidu kwasu lizergowego. Bardzo niewielka dawka LSD, jednak wzmocniłem ją paroma dodatkami. – Doktor otarł czoło, próbując sobie przypomnieć nazwy. – Głównie dimetylotryptamina, w sensie DMT z Ayahuascy, troszeczkę atomoksetyny, kilka innych enteogenów, których składu nawet już nie pamiętam. Wywaliłem przepis w cholerę. Jakaś pochodna fenetylaminy też była.

– Brzmi jak zabójcza dawka – odpowiedział Łukasz z wytrzeszczonymi oczami. – A nie jak łagodny psychodelik.

– No, szyszynka ma kupę roboty – rzekł Wilner rozkładając ręce.

– No tak, szyszynka… – Łukasz pochwycił myśl o szyszynce i zapisał ją głęboko w pamięci, na późniejsze przemyślenie.

– Uwierz mi, tworzyłem gorsze. Eksperymentowałem, próbowałem, poszło z Can-D dobrze. Całkiem fajne tripy, odczucia. Gorzej potem… – Wilner zawiesił wzrok na blacie stołu. – Czy ja wspominałem, że w tym była także odrobina Jazgrza Williamsa?

– Pejotl?

– Tak, tak. Meskalina – jego wzrok robił się coraz bardziej rozbiegany. Łukasz poczuł, że napięta atmosfera i powracające wspomnienia o Can-D mogą obudzić u Wilnera coś, czego efektów wolał się nawet nie domyślać. Nadeszła pora, by rozluźnić rozmowę.

– To już wiem dlaczego to świństwo było takie drogie – zażartował.

– I tak leciałem po kosztach, mój drogi. Reklamacji bez paragonu nie uwzględnia się.

Spojrzenie Janusza Wilnera powróciło do normalnego stanu, a źrenice znów skupiły się na wejściu do kącika.

– Z taką cukierkową nazwą ciężko się było nie skusić. – Łukasz wymusił uśmiech. – Ale wracając…

– Ile tego wziąłeś?

Rozmowa zastygła. W wejściu pojawiła się rozczochrana siwa kobieta. Zatrzymała się u progu i spojrzała w dwa przeciwległe rogi pomieszczenia, jakby czegoś szukając. Wymamrotała kilka niewyraźnych sylab, złożyła ręce jak do modlitwy i odeszła szurając kapciami, w zapewne nawet sobie niewiadomym kierunku. Łukasz spojrzał w oczy Wilnerowi, a ten kiwną głową na znak kontynuowania rozmowy.

– Około czterech dawek. Wziąłem już ze dwie wcześniej, zanim mi diler powiedział, że to coś nowego.

– Cholera, teraz i ciebie mam na sumieniu – westchnął boleśnie. – Nawroty?

– Przez nie tu trafiłem. Jak to „i mnie na sumieniu”? To był ktoś jeszcze?

– Nie chce o tym rozmawiać.

– Mam chyba prawo wiedzieć! – wywrzeszczał szeptem Łukasz.

Janusz Wilner opuścił głowę i ścisnął dwoma palcami nasadę nosa.

– Nie pamiętam nawet jego nazwiska. Wziął za dużo za jednym zamachem. Skończył jako katatonik…

– Co się dokładnie z nim stało?

– Nie wrócił z podróży. Podobno zastygł w wykręconej pozie i stracił całkowicie kontakt ze światem. Leżał całymi tygodniami z otwartymi oczami, jak martwy. Karmili go przez kroplówkę i zakrapiali oczy, by nie dostał zwyrodnienia rogówki. Nie wydawał żadnych dźwięków, cały sztywny. Trup z zewnątrz. Kłoda. – Wilner zastygł, przytłoczony wspomnieniami. – Nie wiem co się później z nim stało.

Zamiast wściekłości i strachu Łukasz poczuł smutek i żal. W jego głowie krążyło tyle myśli, że nie był w stanie zinterpretować swoich emocji. Uznał, że teraz niech sobie będą, a później się nimi osobiście zajmie.

– Jak miał na imię? – Łukasz poczuł uczucie więzi. Wszak i jego taki los mógł spotkać.

– Chyba Łukasz, tak jak ty.

Rejewicz zacisnął mocno oczy, tak jakby zabolała go jakaś myśl.

– Wolałem jednak nie wiedzieć – odparł ze zrezygnowaniem.

– Dlaczego? Nie sądzisz chyba, że–

– Po prostu nie chcę niepotrzebnie komplikować sobie myśli – przerwał mu.

– Wierzysz w boga? Reinkarnację? Alternatywne światy, czy coś w tym stylu? – zapytał doktor Wilner.

Rejewicz drgnął. Zastanawiał się co odpowiedzieć.

– Inaczej się zapytam. Czy przez Can-D zacząłeś podejrzewać, że obecna obserwowalna rzeczywistość to nie wszystko?

– Kurwa, ja pierdolę. Czy to nie były tylko zwykłe halucynacje? Ma pan na to jakieś naukowe dowody? Co to niby, jakiś portal, klucz do czegoś? Panie doktorze, bez przesady. Trzeba spojrzeć na to wszystko logicznie, racjonalnie. Nie dajmy się jeszcze bardziej zwariować.

Łukasz poczuł, że odniesienie się do zdrowego umysłu, i to na głos, jest jedynym ratunkiem przed pogrążeniem się w jeszcze większym chaosie. Bał się paranormalnego wytłumaczenia tak bardzo, że sam musiał je z siebie siłą wypierać. Mimo że umysł podrzucał mu taką możliwość, był w stanie zrobić i uwierzyć we wszystko pod warunkiem, że trzymało się aktualnej rzeczywistości, obecnego świata i nie wtrącało do tego wszystkiego koncepcji boga. To było zbyt wiele jak na jego wystraszoną świadomość. Jego mózg robiący mu na złość, poprzez podrzucanie takiej możliwości, był jeszcze do przyjęcia, jednakże fizyczna osoba z zewnątrz wychodząca z taką sugestią wywoływała panikę. Zwłaszcza, że doktor Janusz Wilner był pewnego rodzaju autorytetem.

– Słuchaj, Łukasz. Coś ci pokażę. – Zaczął gmerać w kieszeni. – Wiem, że zabrzmi to niedorzecznie, ale… – Położył na stole lekko przybrudzonego ziemią małego, zielonego żołnierzyka, chłopięcą zabawkę. Postać, zlana z plastikową podstawką przedstawiała, wojaka z karabinem, który oparty na jednym kolanie przymierzał się do oddania strzału. Lufa broni była lekko wygięta od trzymania w kieszeni, jednakże Wilner zauważając defekt, szybko ją naprostował, by żołnierz prezentował się jak najlepiej. – To najprawdopodobniej pochodzi z innego miejsca.

– Jakiego innego miejsca? – Łukasz patrzył z niedowierzaniem i od razu przypomniał sobie swoją szklaną kulkę, którą również traktował jak amulet.

– Innej rzeczywistości może. Nie z tego świata. No nie wiem jak to nazwać. Po prostu dostałem to od chłopca, którego poznałem po Can-D. Był całkowicie fikcyjny, był halucynacją, jednak to… – postukał zielonym żołnierzykiem o blat. –…jednak to się zachowało.

– Skąd pan wie, że był fikcyjny? Przecież równie dobrze mógł pan uznać prawdziwego chłopaka za halucynację.

– Miał hełm żołnierza i nie miał połowy twarzy.

Nastała krępująca cisza. Rejewicz nie miał żadnych wątpliwości, co oznaczała. Coś musiało być na rzeczy.

– I co o tym sądzisz? – wznowił rozmowę doktor Wilner.

Na stole zastukała szklana kulka i potoczyła się nieśmiało w zagłębienie na blacie.

– A ja takie coś mam.

– Szklane oko? – doktor chwycił kulkę między dwa palce i przybliżył do twarzy, by uważniej się przyjrzeć.

– Raczej szklana kuleczka do zabawy.

– Mnie to wygląda na szklane oko. Zobacz. – Przejechał palcem po czarno-zielonym fragmencie wtopionego szkła. – To chyba źrenica, a tu tęczówka. Od kogo dostałeś?

– To by sporo wyjaśniało. – Łukasz schował kulkę, a raczej szklane oko, z powrotem do kieszeni. Z nieukrywanym grymasem obrzydzenia. – Od małej niewidomej dziewczynki.

– Coś niesamowitego. Coś jeszcze masz? – powiedział Wilner z nadzieją.

– Nie.

Janusz Wilner pokazał dodatkowo przemycony kapsel, który dostał od kościstego menela zajeżdżającego trupem. Łukasz natomiast opowiedział całą swoją przygodę ze staruszką na przystanku, pobiciu, śmierci ojca i wszystkich innych przykrych wydarzeniach, jakie go spotkały w ostatnim czasie. Po wyrzuceniu z siebie wszystkiego wypełniła go błoga ulga.

– Mam jeszcze jedno pytanie.

– Wal śmiało, mój drogi – odparł pewnie doktor Wilner.

– To przez Can-D się pan ukrywa? – Łukasz mówił prawie szeptem.

– Tak.