Po 77 dniach (niezamierzona symbolika) wracamy do listy siedmiu najbardziej denerwujących ludzkich zachowań, na które możesz natrafić podczas mszy. Jeśli nie zraziły cię poprzednie przygody na tyłach kościoła, dziś możesz sprawdzić, czy w ławkach bywa równie niespokojnie.

Okazuje się, że kościół jest miejscem, w którym można robić wiele. Od plotkowania po przytulanie się do nieznajomych (niekoniecznie za ich zgodą). Taki godzinny pobyt w świątyni powinien być raczej związany z chęcią wyciszenia się i modlitwy w jakiejś intencji, jednak wielu tzw. „wierzących” wykorzystuje go na zaspokojenie zupełnie innych potrzeb. W poprzedniej części przedstawione były pierwsze trzy, dziś czas na kolejne cztery.

tłum

Potrzeba przestrzeni

A więc siadasz wygodnie w ławce. Msza za chwilę się zacznie, tymczasem ty czujesz na sobie czyjś wzrok. Jeśli popełnisz błąd i odwrócisz się by zobaczyć kto niemal wypala ci dziurę pełnymi nienawiści oczami, to już po tobie. Zostałeś namierzony przez paniusię – kobitę w wieku około pięćdziesięciu lat (a nie starowinkę, bo one zazwyczaj dobijają się do kościoła zanim jeszcze kościelny otworzy drzwi), która przychodzi zawsze na ostatnią chwilę i jest święcie przekonana, że miejsce siedzące się jej należy. Są to z reguły panie, których ciężka praca nigdy nie skalała, więc 45-60 minut stania krzywdy im nie zrobi. Do tego na mszę przychodzą wyłącznie na pokaz (wejście niemal równo z księdzem i sterczenie jak kołek przy ławkach bardzo temu pomagają) i generalnie w dupie mają, czy ich „celem” jest młody szczyl czy też staruszka, która ledwo chodzi – paniusia ma siedzieć i tyle.

Potrzeba ekspresji

W większości kościołów można zobaczyć rzutnik. Mniej lub bardziej zawansowany technicznie, ale spełniający swoją rolę – organista gra, rzutnik prezentuje tekst pieśni. Na tym jego rola się kończy. Nie jest jego winą, że na mszy najgłośniej śpiewa banda niedowidzących analfabetów. Wróć, „śpiewa” to spore nadużycie. Banda owa wyje tak, że kiedyś Jezus zejdzie z krzyża, weźmie go pod pachę i ucieknie z kościoła. Cholera wie, czy oni tak ekstatycznie podchodzą do kościelnych śpiewów, że nie słyszą jak fałszują, czy też uważają, że trzeba kłapać dziobem, bo bez tego udział we mszy się nie liczy. Jakby tego było mało, czasem tworzą własne misheard lyrics i za nic w świecie nie można odgadnąć o czym tak naprawdę jest pieśń.

mleczko

Jeszcze powszechniejsze jest wolne tempo owych „śpiewów”. Choćby organista był po trzech wylewach i niemal zasypiał nad nutami, to i tak tłum nie nadążałby za melodią. Zwrotka się kończy, a tu jeszcze spora część ma do odśpiewania połowę słów. Wygląda to trochę jak kanon, brzmi jednak jak nieudana podróba jednej z gier w programie „Whose Line Is It Anyway?”. Cóż, jeśli praktycznie co chwilę słychać pauzę na wdech, to nie ma co się dziwić. Astmatyk z rozedmą po przebiegnięciu 10 kilometrów nie musiałby tak często łapać oddechu. W samej modlitwie „Ojcze nasz” (która w dodatku jest mówiona, a nie śpiewana) ludzie robią to 9 razy. Liczyłem.

Potrzeba nawracania (w kółko o tym samym)

Tutaj przechodzimy na drugą stronę mównicy. Ile to już razy zdarzyło się, że ksiądz mówił o czymś, o czym zupełnie nie miał pojęcia? Nie chodzi tu już nawet o zakładanie rodziny, ale o przeróżne rzeczy, których nazwa jest dla proboszcza przedziwną zbitką liter, ot choćby płyta „cede”. W sumie dla starszego człowieka, który z komputerem ma niewiele do czynienia nie jest to rażący błąd, jednak jeśli ksiądz podczas kazania niedbale czyta to co sam sobie napisał, to nawet siedemdziesięciolatkowie zaczynają się wnerwiać. A niestety często takie podejście wśród naszych „pasterzy” się zdarza – przyjść, odklepać, pomęczyć się z komunią, pobłogosławić i wracać na plebanię.

ksiądz

Nie jest to może godne pochwały, jednak takiego osobnika przy ołtarzu jeszcze można zdzierżyć. Co innego, gdy zaczyna robić ludziom wyrzuty o sumy, jakie lądują na tacy albo nawijać o tym, jak to pewien bardzo biedny zakonnik z miasta słynącego z pierników jest szykanowany. Okazuje się, że pranie mózgu jakie sprytny redemptorysta robi emerytom ślącym na niego resztę swoich pieniędzy, działa też na księży. Przede wszystkim – zarówno jego radio, jak i telewizja nadają i nadawać będą, i nikt nie zabiera mu tej cholernej koncesji. Inną kwestią jest obecność w DVB-T, ale to już materiał na osobny tekst. Tak czy siak, jeśli słyszysz, że twój ksiądz zaczyna gadkę o mediach Rydzyka, to wiedz, że coś się dzieje. Mianowicie to, że nie chciało mu się przygotować kazania i po raz kolejny odgrzewa mocno już nieświeży kotlet.

Potrzeba świeżego powietrza

Przetrwałeś świdrujący wzrok, zawodzący śpiew i niezrozumiałe kazanie. Przed tobą ostatnia próba – nie dać się zadeptać przy wyjściu ze świątyni. Nieważne, czy wychodzisz jako jeden z pierwszych, czy kulasz się gdzieś pod koniec tłumu – zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie musiał przepchnąć cię na bok lub przed siebie, zupełnie jakby w środku zaraz miało skończyć się powietrze, a ostatnich wychodzących miała czekać niechybna śmierć. Skrobie cię taki po stopach, wtyka łokieć pod żebra i nie reaguje na jakikolwiek opór. Zupełnie jakby napędzany był siłownikiem hydraulicznym. Nieistotne czy masz do czynienia z kabanem szerszym niż wyższym, czy z chuderlakiem, którego normalnie wiatr łamie wpół. W tłumie wylewającym się z kościoła w pierwszego lepszego gamonia wstępuje jakaś magiczna moc, dzięki której prze do przodu i przepycha nawet kogoś dwa razy większego od siebie. Może faktycznie coś go natchnęło?