Istnieje tysiąc powodów, dla których w tym zestawieniu pierwsze trzy pozycje powinna zająć trylogia „Powrotu do przyszłości” w reżyserii Roberta Zemeckisa. Kolejny tysiąc powodów na czwarte miejsce dla „Matrixa” braci Wachowskich i jakaś mała walka superbohaterów o piątą pozycję, jako że większość filmów z ich udziałem dzieje się w przyszłości.

I cały ranking w dupę strzelił. Dlatego też pomińmy te oczywistości i skupmy się na produkcjach nietuzinkowych, oryginalnych i poruszających, o których mało kto słyszał. Zapomnij o statkach kosmicznych, teleportach, laserach i kosmosie. Tutaj liczy się rachunek prawdopodobieństwa, a ten bezczelnie wskazuje na to, że prędzej pozabijamy się nawzajem, niż podbijemy (skolonizujemy?) kolejne planety. Stawiamy przede wszystkim na realizm!

„Trzynaste piętro” (1999)

Po obejrzeniu „Trzynastego piętra” uznasz, że sporo popularnych filmów nakręconych w późniejszym okresie jest bezczelną kalką pomysłu lub chociaż niewinnym zapożyczeniem. I tak też odnajdziemy tu fundamenty „Matrixa” czy „Incepcji”. A wraz z nimi obecnie oklepany motyw w scenariuszu [spoiler!] pt. „wszystko to iluzja”, który przewinął się w setkach późniejszych filmów. Ten jednak jest kolebką i pierwowzorem. Obejrzysz, uznasz. [/spoiler!]

Mimo wszystko jakiekolwiek wspomnienie o fabule byłoby spoilerem, dlatego też najbezpieczniej będzie napisać, że film jest o komputerowym generowaniu rzeczywistości, w której żyją ziemskie odpowiedniki realnego świata. Gdyby nie premiera „Matrixa” przypadająca na ten sam rok, to być może właśnie „Trzynaste Piętro” byłoby teraz filmem kultowym.

„Droga” (2009)

Filmy, które wywołują tego rodzaju uczucia można policzyć na palcach jednej ręki doświadczonego drwala. Emocje, jakich nie da się opisać. Ekranizacja książki Cormaca McCarthy’ego w wykonaniu Johna Hillcoata jest zdecydowanie jednym z najbardziej dołujących filmów, który każdy koneser głębokich przeżyć powinien obejrzeć.

Fabuła jest prosta – przedstawia tułaczkę ojca i syna w poszukiwaniu pożywienia i schronienia. Świat został zniszczony przez nieokreśloną apokalipsę i wszystko, co do tej pory było znane ludzkości, przestało istnieć. Nie ma już roślinności, nie ma słońca, nie ma cywilizacji. Ludzie nie mają co jeść i stają się kanibalami. W oczach wszystkich widać głód.

Cały obraz jest przepełniony bolącym smutkiem, spośród którego gdzieś wyłania się niewielka iskra nadziei, która utrzymuje w człowieczeństwie dwójkę bohaterów oraz daje im siły na podróż. Realizm postapokaliptycznego świata długo nie daje o sobie zapomnieć.

„Equilibrium” (2002)

Powstało sporo wariacji na temat Orwellowskiej wizji przyszłości, w której nie ma wojen, mieszkańcy są względnie bezpieczni, a dookoła wszyscy są spowici tymi samymi odcieniami szarości. W świecie „Equilibrium”, po trzeciej wojnie światowej, zostało zabronione wszystko, co mogłoby wywołać najmniejsze emocje. I tak też zakazano filmów, sztuki, książek, muzyki, a mieszkańcy zobowiązani są łykać lek, który tłumi wszelkie uczucia. Każde odstępstwo od narzuconych reguł wiąże się z likwidacją.

Główny bohater, zajmujący się „usuwaniem” nie chcących się podporządkować obywateli, pewnego dnia nie zażywa magicznej tabletki i zaczyna dostrzegać świat, który do tej pory był w nim zdławiony.

Reżyser i scenarzysta filmu, Kurt Wimmer, stworzył dobrze zarysowaną wizję jutra, która trzyma się kupy, jednakże niektórzy mogą narzekać na prostotę, brak klimatu oraz zakończenie.

Można uznać, że filmowi zabrakło nieco mroczności i przygnębienia, ale z drugiej strony „Equlibrium” można pochwalić właśnie za brak sztuczek budujących klimat i przedstawienie wszystkiego wprost, pozostawiając obraz do własnej interpretacji.

„Moon” (2009)

Film jednego aktora, genialnego Sama Rockwella, który przebywa na księżycowej bazie wydobywczej helu-3 i odlicza dni do swojego powrotu do domu. Z niewiadomego powodu zaczyna doznawać halucynacji i ulega wypadkowi, w którym tak naprawdę powinien był zginąć.

„Moon” powala klimatem, napięciem i fabułą. Muzyka geniusza Clinta Mansella wzmacnia atmosferę odosobnienia i związanej z tym melancholii. Debiutującemu reżyserowi, Duncanowi Jonesowi, udało się nakręcić powalający film niskim (jak na obecne filmowe standardy) kosztem. Postawił przede wszystkim na klimat i fabułę, za co powinniśmy mu na kolanach dziękować.

Nazwanie tego filmu arcydziełem jest pierwszym słowem, które przychodzi na myśl zaraz po seansie. A potem następuje długa, długa i milcząca chwila zachwytu i smutnej refleksji, której echo rozbrzmiewa w głowie jeszcze przez kilka kolejnych dni.

„Ludzkie dzieci” (2006)

Rok 2027. Wizja świata opętanego wojnami domowymi i zamachami, w którym ludzie stracili zdolność do rozmnażania się. Od wielu lat kobiety nie mogą zachodzić w ciążę i wydawałoby się, że gatunek ludzki zasłużenie zmierza do wymarcia. Jednak główny bohater spotyka na swojej drodze pierwszą ciężarną kobietę i ma za zadanie ją ochraniać.

Scenariusz powstał na podstawie książki angielskiej pisarki P. D. James i łatwo go „kupić”. Reżyser Alfonso Cuarón postarał się by zachować idealne proporcje pomiędzy krótkimi, ale intensywnymi scenami akcji, a powolnym i wciągającym pchaniem fabuły do przodu. Film można pochwalić za realizm przedstawionego świata oraz świetnie nakręcone, długie sceny bez żadnych cięć.

BONUS

„Idiokracja” (2006)

Rozejrzyj się dookoła. Sami idioci, prawda? To wyobraź sobie teraz, że całkiem przeciętny, rozgarnięty obywatel planety planuje dzieci, stara się mu zapewnić jak najlepszy byt i stawia na jakość.  Po drugiej stronie barykady jest ćwok, który napędzany chucią i patologią rozprzestrzenia swoje geny we wszystkich możliwych otworach, spośród których część wydaje mu potomstwo. W najlepszym przypadku idiota wygrywa 3:1 z przeciętniakiem. Dodaj teraz kilka pokoleń w przód, wykonaj matematykę i spójrz na świat przepełniony hordą idiotów oglądających bezmózgie programy telewizyjne i śpiący na własnych śmieciach. A nie, przepraszam, już teraz tak jest.

„Idiokracja”, w reżyserii Mike’a Judge’a, przedstawia świat przyszłości (rok 2505), do którego trafia zahibernowany przeciętniak (by nie powiedzieć przygłup) oraz prostytutka. Okazują się być najinteligentniejszymi istotami na planecie. Pomimo że wykonanie jest kiepskie, to dla samego pomysłu warto obejrzeć tę produkcję.

Film jest oczywistą satyrą z przerysowaną wersją przyszłości, jednakże pod prześmiewczą powłoczką kryje się smutna myśl, że… to wszystko się już zaczęło, a przedstawiony świat może okazać się proroctwem.

I nie, nie było tu nic o filmie „2001: Odyseja Kosmiczna”.