Świetlica przypominała nieco przedszkole. Na dużym dywanie, odseparowanym od stolików i krzeseł, siedziało kilku pacjentów, których stan wskazywał na dalekie wyizolowanie od teraźniejszości. Wszyscy niezwykle wychudzeni, jakby sprowadzeni prosto z obozu koncentracyjnego. Zapewne karmieni przez panie oddziałowe czymś co przypomina skrzyżowanie szlamu, błota, kleiku i kaszki. I smakuje jak stare osrane gacie. Nie ma się co dziwić, że na takiej diecie wzbogacanej garścią tabletek ludzie wyglądają jak worek kości. Smutnego wyglądu dodawały im ogromne sine wory pod oczami i puste, pozbawione wyrazu spojrzenia. Zupełnie jakby byli ciągle zagapieni w przestrzeń. Pod oknem stał stary kineskopowy telewizor, a przed nim siedziało grzecznie na krzesełkach kilkoro pacjentów. Chłonęli przekaz.

Na widok pielęgniarki chodzącej z łyżeczką i talerzykiem za pacjentem Łukasz poczuł jedynie przygnębiającą gorycz. Jego wyobrażenie o psychiatrykach niewiele różniło się od stanu faktycznego. A tego uczucia nie lubił najbardziej, zwłaszcza że był urodzonym pesymistą.

Jeden z pacjentów rysował, inny układał drewniane klocki, jakaś starsza kobieta z rozwichrzonymi siwymi włosami siedziała przy ścianie i rytmicznie bujała się do przodu i do tyłu. A ten cały cyrk odbywał się pod bacznym nadzorem pielęgniarzy, którzy najprawdopodobniej spełniali funkcję ochrony.

Na wszelki wypadek, gdyby komuś jeszcze bardziej odbiło.

Łukasz dopiero po chwili zauważył, że jedno duże pomieszczenie, w którym się znajdował, jest przedzielone ścianą działową. Zapewne to z dywanikiem to „świetlica”, a to drugie to „biblioteczka”. Przeszedł przez futrynę bez drzwi, zostawiając za sobą przykry widok ludzkich umysłowych dramatów, i zaczął przeczesywać półki z książkami w poszukiwaniu jedynej godziwej rozrywki w tym miejscu. Pod bacznym wzrokiem jednego z opiekunów stanął na krześle, by sięgnąć na najwyższą półkę, i wyciągnął jedyne co mogło nie być miałkim bełkotem bezpiecznym dla pacjentów. Tomiki poezji gościły na najwyższym regale. Zamyślając się przez chwilę uznał, że najlepszym miejscem dla wierszy jest właśnie dom wariatów. Wszak poezja jest formą dogadania się z życiem.

Wyciągnął losowo jeden wolumin i już miał zasiadać do lektury, gdy kątem oka spostrzegł młodą dziewczynę siedzącą przy stoliku obok. Czarne proste włosy zasłaniały jej twarz, a uniform wariata uniemożliwiał ocenienie figury. Pomimo tego czuł, a może nawet wiedział, że jest co najmniej ładna. Być może było to wywołane zbyt długim oglądaniem anorektycznych wariatów obok i teraz każdy prosiak wygrywałby konkursy piękności, jednak wiedziony przeczuciem rozsiadł się i kątem oka obserwował żeńskie czytające zjawisko. Wszak mało kto w tych czasach czyta książki w normalnym świecie, a co dopiero w psychiatryku. A szczególnie mało kto czyta książki w psychiatryku i okazuje się być potencjalnie ładną dziewczyną w zbliżonym do Łukasza wieku. To wystarczyło by skupiał uwagę bardziej na niej, niż na literkach przed oczami. Czuł azyl normalności otaczający ten mały książkowy kącik, do którego zaglądają zapewne nieliczni.

Jego dotychczasowe podboje miłosne ograniczały się do coraz większych zawodów i rozczarowań. Jedyna dziewczyna, z którą był razem, musiała się wyprowadzić w ostatniej klasie liceum, a pozostałe otaczające go damy były zbitkiem ignorancji i głupoty. Z żalem i zazdrością przyglądał się na uboczu kolejnym udanym podrywom w wykonaniu bardziej pewnych siebie i przystojniejszych kolegów. Żaden zbyt długo w jednym związku miejsca nie zagrzał, ale niewątpliwie każdy z nich mógł pochwalić się całą gamą chorób wenerycznych. A przynajmniej tak się Łukasz pocieszał. Tak kazała mu podnosić się na duchu jego zazdrość, która tłumaczyła wszystko na swój specyficzny sposób. Okres dojrzewania i kiepskie relacje z innymi wywoływały u niego szczególne poczucie skrzywdzenia przez los. Poczucie zapewne odczuwalne przez sporo depresyjnie dorastających nastolatków, jednak dla każdego wywołane osobnym czynnikiem, który nawet będąc wytworem młodej wyobraźni, potrafi zniszczyć i zdołować psychicznie. Dopiero później, gdy burza hormonów powoli opadała zdał sobie sprawę, że jest po prostu wybrednym idealistą czekającym na perfekcję.

Delikatne ukłucie na sercu spowodowane dużą dawką niesprawiedliwości życia i niezrozumienia ludzkiej obojętności. Ała. I tak codziennie, za każdym razem, tylko często z innego powodu. Niczym nieuzasadniona tortura wyższych uczuć wywołana przez ewolucję, która usilnie wpaja miliardom ludzi, że uczucia są niepotrzebne, bo będą boleć. I chociaż radość i pełnia życia drugiej osoby powinna automatycznie uruchamiać procesy altruistyczne, tym samym powodując poprawę naszego samopoczucia, to jednak czasami zazdrość i poczucie pokrzywdzenia nie pozwala na szczere odwzajemnienie zadowolenia z cudzego powodzenia lub sukcesu.

Bo to właśnie poczucie pokrzywdzenia wbija szpilki w ludzkie serca. Spotykając znajomego od razu przychodzi myśl jaki to z niego szczęśliwy człowiek. Ma wszystko czego o n tak bardzo pragnie. Ale natura ludzka nigdy nie miała odwagi wydusić z siebie wprost powiadomienia o swoich najgłębszych uczuciach, powodujących ukłucia w sercu, z powodu strachu przed jeszcze większym odrzuceniem i odseparowaniem. I nawet pocieszenia o ludziach którzy co dzień żyją na granicy śmierci i ubóstwa nic nie pomagają. Nasza piramida potrzeb tego nie rozumie i nie akceptuje jako dobrego powodu do radości.

I mimo że warto pomyśleć czasami o cierpieniu, którego ludzie wolą nie widzieć, to jednak egoizm charakterystyczny dla każdego organizmu i ciągłe ukłucia na sercu powodują skupienie się jedynie na tym co człowieka boli i dotyczy…

Łukasz Rejewicz, społeczna oferma, życiowy nieudacznik. Twierdził, że tymi cechami powinien się przedstawiać, prócz imienia i nazwiska, ponieważ były mu równie bliskie.

„Mnie los nie skrzywdził. To ja go skrzywdziłem.”

Dawał mu szanse, których nie potrafił wykorzystać. Podkładał pod nos możliwości o jakich wielu marzy, a on je miał w dupie. Miał w dupie, tylko po to, by pluć sobie potem w brodę, gdy czekał aż podstawi mu pod nos bliżej. A wymarzone rzeczy były w zasięgu ręki, i mimo to, nie chciało mu się jej wyciągać. Wędrowały do kogoś innego, kto nie marudził i nie wybrzydzał… i chociaż próbował. Do kogoś, kto próbował żyć lepiej zamiast czekać na samoistną zmianę. Bo tak naprawdę trzeba samemu pchać życie do przodu i urobić się po łokcie, by ujrzeć jakikolwiek rezultat. Czekanie będąc roztopionym w otoczeniu całkowicie nic nie daje, a wręcz nawet przynosi negatywne efekty – żal, zazdrość, niemoc.

Żal pokroju: „czemu oni, a nie ja?”. I wtem, spośród chmur powinien wyłonić się wielki grożący paluch i z nieukrywaną wyższością powiedzieć „bo mnie się tak podoba, żałosny egoisto!”. I chociaż wiadomo, że darmo nikt nic nie da, a los nierówno rozdaje, to i tak bezczynność człowieka wypala. Większość nie robi nic, ale nadal myśli sobie co by było, gdyby wszystko ułożyło się inaczej.

A to nie przez siłę wyższą ludzie cierpią, tylko z powodu własnej głupoty. Poprzez robienie sobie na złość i znęcanie się nad sobą psychicznie. Snując wyidealizowane marzenia, na drodze do których dają dupy z powodu ich niezliczonych wad. Wad, z którymi nie są w stanie sobie poradzić. Nadrabiają to egoizmem z lekką domieszką schizofrenii, by pozbyć się brudów tego świata, zasłaniając się pokrzywdzeniem i depresją.

Łukasz pogubiony we własnych myślach powrócił szybko na ziemię.

– Nowy jesteś? – zapytała z wyraźnym, niemal dziecięcym zaciekawieniem.

– Tak, świeżynka.

– Tak myślałam. Ja już tutaj trochę siedzę. Jestem byłą narkomanką. Obecnie mianowana schizofreniczką rezydualną, mam również różne manie, natręctwa, nerwice i częste histerie.

– Czyli?

– Czyli radzę uważać na mnie.

– Mówisz jakbyś się tym szczyciła.

– Słuchaj, im dłużej z tymi pajacami tu siedzę, tym bardziej kurwica mnie bierze. Błąkam się po szpitalach od czternastego roku życia i, uwierz mi, tyle lat przebywania z psycholami sprawia, że odpierdala mi jeszcze bardziej. A ta czytelnia to jedynie miejsce gdzie zjawi się od czasu do czasu ktoś, z kim można normalnie pogadać. Ty wydajesz się jednym z nich, więc możesz być spokojny.

– O co?

– Że mi nie odjebie tak nagle. Ale wystarczy, że zobaczę jakiegoś starego uślinionego, skomlącego, opóźnionego w rozwoju świra… to nie na moje nerwy.

– Powinien być podział. Na tych komunikatywnych i na tych, ekhm, bardziej zagubionych w przestrzeni. Mnie też przerażają te widoki, a dopiero widziałem kilka osób. Przeraża mnie to, że skoro jestem w tym miejscu, to bliżej mi do nich niż do normalnych ludzi.

– No to myślimy podobnie. Mnie na początku też przerażało. Teraz mnie to po prostu wkurwia. Wkurwia mnie to, że nie mogę nic na to poradzić, wkurwia mnie to, że mój łeb robi zupełnie niechciane przeze mnie rzeczy… I takie tam sranie w banie. Wybacz, że tak trejkoczę, ale kobieta musi się czasem wygadać, a jak przez długi czas nie ma komu, to wiesz jak jest. A co do podziału, to podobno jakiś tu jest, ale nikt się go nie trzyma. Jeden korytarz jest dla tych łagodniejszych, drugi dla stałych bywalców. Jeżeli masz klamkę to jesteś w tym lepszym. Kiedyś to nawet podobno był męski i żeński, ale to chyba za czasów gdy ktoś się przejmował tym kurwidołkiem. A tobie co jest tak w ogóle?

Salę przeszył głośny skowyt. W połączeniu z przeciągłym echem przypominał zawodzenie zarzynanego zwierzęcia w ogromnej rzeźni. Łukasz odruchowo napiął wszystkie mięśnie, czemu towarzyszył delikatny podskok na krześle. Po chwili ciszy, tuż zza ściany, usłyszał wyciszone wycie połączone z płaczem, tak jak gdyby ktoś krzyczał i ręką zasłaniał usta. Dziewczyna przy stoliku pochyliła bezradnie głowę i zakryła rękoma uszy.

– Ja tego nie wytrzymam w końcu… Znowu ta stara suka Baśka drze ryja, bo sobie przypomniała jak zarżnęła własne dziecko. Podobno miało w sobie szatana. Głośna sprawa. A zaraz będzie wydzierać się jeszcze głośniej jak uświadomi sobie, że trafi do 112-stki.

– Co? Co to jest 112-stka?

– Pomieszczenie, w którym nie chciałbyś się znaleźć.

– I co tam takiego jest?

– Może kiedyś się przekonasz… – rzuciła na Łukasza złowrogie spojrzenie i przez chwile zastygła w bezruchu. Jedynie kąciki jej ust zaczęły subtelnie unosić się w górę. Wybuchła jazgotycznym śmiechem. – Żartuję, kurwa! To nie żaden zasrany film, w którym bohater sam musi się przekonać, by się czegokolwiek dowiedzieć! Nazwijmy to pieszczotliwie izolatką, w której jest cała masa przyrządów, ponoć specjalistycznych, które mają na celu uspokojenie pacjenta. Ale definicję zapodałam!

Rejewicz analitycznie obserwował swoją współtowarzyszkę i raz po raz wykrywał w jej zachowaniu, mowie i odruchach mocne objawy psychicznego odchyłu. Ze słodkiej istotki którą wcześniej ukradkiem podglądał, przemieniła się w rozczochraną jędzę, która w każdej chwili może się rzucić na niego i wydrapać oczy. Coraz bardziej niespokojny ton jej wypowiedzi i zdezorientowane oczy zasugerowały mu, że warto usunąć się z jej pierwszego planu.

– Dobra. – Błądził oczami po pomieszczeniu w poszukiwaniu wymówki. – Zobaczę, co ciekawego jest tu do poczytania. – Nie czekając na odezw wbił wzrok w litery i próbował się skupić.

– Boisz się mnie? Czemu, do cholery, wszyscy faceci się mnie boją? Przecież nie wyglądam jakoś szkaradnie, nie jestem gruba, da się ze mną pogadać, kuźwa. Może i nie mam jak się umalować i wypachnić w tym pierdolonym szambie, ale to nie powód żeby się mnie bać albo ignorować! – Czuł jej wzrok wbity w swoją postać. Wydawało mu się, że cały blaknie z każdym kolejnym fotonem odbijanym od ciała i wpadającym do jej źrenic.

Przez chwilę oboje siedzieli cicho, jednak Łukasz czuł, że każdy niepotrzebny ruch lub szmer mógł być prowokacją do niechcianej rozmowy, lub co gorsza monologu. Był na to przygotowany, w końcu przechodził to setki razy, gdy któreś z jego rodziców było pijane i szukało pretekstu do awantury. Był na to przygotowany również, gdyż każdy niewłaściwy gest lub ruch mógł być przyczyną dostania po ryju od bandy małp na osiedlu. Sztukę kamuflażu miał opanowaną do perfekcji tak bardzo, że mógłby wykładać taki przedmiot na uniwersytecie.

Momentalnie wtopił się w otoczenie. Każda istota nieznająca rasy ludzkiej mogłaby przysiąc, że Łukasz jest zwykłym meblem, gdyby nie okrągła głowa niepasująca do reszty. Jedynie powiewająca firanka od otwartego okna i mucha walcząca o życie gdzieś na odległym parapecie sygnalizowały, że czas nie stanął w miejscu. Rejewicz dotarł do końca pierwszej strony świeżo zdobytej poezji i wtedy zadziałał jego bezwarunkowy odruch. Odruch, który działa u każdego myślącego człowieka mającego umysł w pełnym skupieniu – przewrócił kartkę.

Szelest jaki wydały pożółkłe strony przypominał przesuwanie papieru ściernego po starym drewnie.

– Nawet, kurwa, nie zapytałeś jak mam na imię!!!

Litery przysłoniła mu kobieca pięść, cała pokryta małymi rankami i zadrapaniami, która była właśnie w połowie drogi by złapać go za ubranie. Dziewczyna, a raczej wariatka w skórze ładnej dziewczyny, szarpnęła do siebie jego koszulę w okolicy mostka, tak że ciało mimowolnie przybliżyło się do jej twarzy. Poczuł smród apteki i starego szpitala, który mógłby również przypominać wytwórnię leków. Gdy jego oczy złapały rzeczywistość po wyrwaniu z wyobraźni, ujrzał pełne wściekłości wory pod oczami.

– Co ja ci zrobiłam, co?!

– Nic! Po prostu czytam książkę. Czego ty ode mnie chcesz?

– Widziałam jak się podśmiewujesz ze mnie. Widziałam ten twój kretyński uśmieszek. Pewno sobie myślisz, że jestem jakąś zwykłą jebaną wariatką. Zwykłym śmieciem – cedziła przez mocno zaciśnięte zęby. – Wcale nie czytałeś tej zasranej książki, tylko miałeś niezły ubaw.

– Czy ty zdajesz sobie sprawę, co ty właśnie mówisz? Powiem ci coś, siedzisz tutaj bo masz zasranie skrzywione postrzeganie rzeczywistości. Masz pieprzone urojenia, a to jest jedno z nich. Nie potrafisz z tym walczyć? Nie potrafisz zauważyć, że zachowujesz się dziwnie?! Ogarnij się trochę! – starał się mówić spokojnie, jednak jego zdenerwowanie ujawniało walące serce znajdujące się zdradziecko blisko jej chwytu.

– Jesteś bezczelny!

– Jeżeli mówienie prawdy jest bezczelnością, to ja całe życie chciałbym spędzić z takimi ludźmi!

W jej oczach widział zawziętą walkę. Próbowała odnaleźć się we własnym świecie interpretując fakty, które przez wściekłość docierały z opóźnieniem. Rozluźniła zaciśniętą pięść i jego sylwetka delikatnie opadła z powrotem na oparcie.

– Marta… – wyartykułowała bardzo wyraźnie i spokojnie, spuszczając wzrok w dół.

Twarz Marty złagodniała, a napięte mięśnie policzkowe i zmarszczone czoło zastąpił otępiony i obojętny wyraz twarzy lekko wskazujący na zdziwienie.

– A teraz siadaj na swoje miejsce i przestań się drzeć, bo trafisz razem z tamtą babą do 112-stki.

Łukasz poczuł się pewnie, dzięki wzorowo opanowanej sytuacji. Nie wiedział jednak, czy była to zasługa szczęścia, czy jego osoby. Spojrzał oceniająco na kurczącą się z niewiedzy współtowarzyszkę i strach przed jej psychozą zastąpił żal. Taki sam jaki można czuć do dziecka zagubionego w wielkim centrum handlowym. Niejednokrotnie czuł się tak jak ona – niepewny tego, czy dobrze interpretuje otaczającą go anomalię w postaci cywilizacji. Czy to, co wydaje się na pierwszy rzut oka pewniakiem, nie okaże się być ostatecznie czymś zupełnie innym, a w najgorszym przypadku odwrotnym. Właściwego odbierania bodźców musiał nauczyć się sam. Zaniedbany pod względem emocjonalnym przez rodziców, sam próbował dopasowywać odpowiednie uczucia do zachowania, a na obserwacji innych uczył się odpowiednich reakcji oraz emocji. Wychował się sam wśród niewłaściwych ludzi i teraz mogło to się na nim mścić. Niestety, żaden człowiek nie ma tej możliwości by wniknąć w umysł innego i porównać, czy odpowiednio dostrzega i analizuje otaczającą go rzeczywistość. Dobrze przynajmniej, że jako jedna z niewielu istot na ziemi, nie bierze za oczywiste tego, co widzi i odczuwa. Wyposażył się w możliwość alternatywnego punktu widzenia, co chętnie by rozdał wszystkim zjadaczom chleba na ziemi.

– Skąd mam w takim razie wiedzieć o co chodzi innym ludziom? – odezwała się nagle siedząc potulnie i grzecznie jak skruszona wzorowa uczennica, która właśnie dostała najniższą ocenę.

– Nikt tego nie jest pewien. Zawsze trzeba się domyślać. Coś, co dla ciebie wydaje się oczywiste, wcale nie musi dla kogoś takie być. Odczytywanie intencji innych, to chyba coś z czym się boryka każde małe dziecko. Uczy się, zapamiętuje, a następnie przenosi podświadomie do przyszłego życia.

– Czyli jeżeli źle się nauczy…

– To ma pecha.

– Myślę, że większość moich problemów wynika z tego złego odczytywania.

– Może być i nawet, że większość problemów na świecie jest przez to wywołane.

– Ja… Ja nie potrafię tego zmienić. Nawet jak się staram i zmuszam myśleć inaczej to i tak potem nie wiem, czy to odmienne myślenie nadal nie jest krzywe. Albo jeszcze bardziej krzywsze od poprzedniego. To, co dla innych jest odruchowe, dla mnie stanowi wyzwanie intelektualne. A jeżeli dam się ponieść własnemu odruchowi, to się kończy tragicznie. Powiedz mi, co ja mam z tym zrobić?!

– Po pierwsze, nie postrzegać wszystkich jako wrogów.

– Tak, słyszałam to na terapii.

– I ja pewnie też usłyszę, bo sam pewnie cierpię na tę przypadłość. Ale chyba nie ma aż takiej ekstremalnej postaci jak twoja. A jeżeli ma, to jej nie uzewnętrzniam. Może o to chodzi? O trzymanie wszystkiego w sobie. O tłumienie własnych odczuć i emocji dla dopasowania się do przyjętych standardów i szarej masy.

Oboje zastygli w rozmyśleniach, każde we własnym świecie, połączeni jedynie miejscem, w którym przebywają ich ciała.

Do głowy Łukasza napływała kolejna projekcja słowna.

Szósty zmysł, zwany przez niektórych empatią pozwala na subtelne wniknięcie w sposób myślenia i postrzegania świata drugiej osoby. Dzięki niemu ludzie mogą doznawać całego spektrum uczuć niezwiązanego z własnym ego. Dzięki niemu istnieje cywilizacja, dzięki niemu trzymamy w ryzach wszelkie destruktywne pokusy mogące zniszczyć społeczeństwo.

Być może to właśnie ten zmysł, dziś jeszcze nieokrzesany i nie do końca rozumiany, wyrośnie w przyszłości na drodze ewolucji w pożądaną już teraz telepatię. Ta zdolność do pośredniego zdobywania cudzych myśli już teraz kwitnie dzięki podświadomej umiejętności odczytywania znaków niewerbalnych i współczucia pozwalającego doświadczyć na własnej skórze cudzej psychiki. Co prawda w stopniu bardzo powierzchownym, jednak często wpływającym na głębszą analizę.

Jakkolwiek bieg świata nie wskazuje na ten fakt, to jednak zagorzali autruiści stoją na wyższym stopniu rozwoju od tych pozbawionych tej bezinteresowności i czystej dobroci wynikającej z posiadania duszy. Jest to kolejny krok w kierunku doskonałości i stworzenia świata pozbawionego zła, które jest tylko i wyłącznie wytworem ludzkiego egoizmu. Możliwe jest, że kiedyś, w dalekiej przyszłości, ludzkość perfekcyjnie odczytująca potrzeby i sposób myślenia bliźniego stworzy całkowicie odmienny gatunek. Pojęcie jednostki zostanie wyparte przez absolut, którego będziemy jedynie częściami składowymi. Powstanie byt perfekcyjny, operujący całą paletą możliwych zachowań, z których każde było do tej pory zarezerwowane dla różnych od siebie ludzi. To, co widział i czuł jeden, nie było dostępne i możliwe w postrzeganiu drugiego ze względu na ograniczenia płynące z ludzkiej psychiki. Jednak, gdy ta będzie połączona splotem telepatycznym gdzieś w eterze, dla bytu będzie możliwe pełne zrozumienie i zjednoczenie. Każda istota, wraz ze swoim wyjątkowym i zarazem spaczonym postrzeganiem, będzie fragmentem większego istnienia, którego może nawet nie być nigdy świadoma. Dusza stanie się prawdziwą duszą. A wraz z nią powstaną zdolności i perspektywy o jakich się nikomu nie śniło. Można będzie zrozumieć podstawy istnienia, doświadczyć na własnej percepcji innych wymiarów, w jednym z których może istnieć już teraz zarodek ludzkiego przyszłego wspólnego tworu. Altruizm będący namiastką telepatii jest jedynie pierwszym krokiem do ostatecznej i perfekcyjnej istoty, która doświadczy nieśmiertelności.