„Całe szczęście, że podawane leki umożliwiają odróżnienie gości od pensjonariuszy”.

Jednak nawet jego główna życiowa rozrywka – dostrzeganie zabawnych absurdów rzeczywistości nie poprawiało mu tak humoru jak dawniej. Być może był to efekt prochów, które miały na celu upodobnić go do zombie. I chyba częściowo się im udało. Jedyne chwile wzmożonej aktywności emocjonalnej przeżywał podczas poniekąd intymnych rozmów i zwierzeń z Martą oraz inteligentnych wymian refleksji z doktorem Wilnerem. Mariusz niestety zniknął po kilku dniach, a pielęgniarka zapytana o przyczynę odpowiedziała, że z dnia na dzień całkowicie wydobrzał i wszystkie objawy zniknęły. Ordynator będzie się zarzekał, że terapia odniosła sukces, Łukasz jednak wolał myśleć, że kosmici po prostu uznali Ziemię za gówniane miejsce. I słusznie.

Odpłynięcia zdarzały się coraz rzadziej, i jak Marta zauważyła, mogły zostać łatwo rozwiane klaśnięciem dłoni tuż przed nosem. Niezbyt przyjemny i wyrafinowany sposób, lecz skuteczny.

– Pobudeczka! – wykrzyczała. – Gdzie żeś był? – wcześniejsze zatroskanie teraz zastępował uśmiech. Jego deficyty w kontakcie z rzeczywistością musiały być dla niej całkiem zabawne.

– Znowu te kolory, szepty. Jakieś dziwne osoby. Trzymałaś mnie za rękę?

– Nie. Dlaczego pytasz?

– Czułem tak jakby delikatny uścisk na dłoni. – Chwycił ją za rękę i delikatnie ścisnął. – O, coś takiego.

– Jeżeli to jest twoja bajera, to się kiepsko postarałeś, mój drogi – stwierdziła ironicznie.

– Mówię poważnie. Wcześniej też to mi mogło się zdarzać, ale teraz jestem pewien – zawahał się i dodał. – Cholera, może mi po prostu ścierpła…

– Nie analizuj swojej szajby tyle, bo jeszcze bardziej ci odwali. Chodź, wyjdziemy na podwórko, bo salowa otworzyła wyjście.

– Ale…

– No chyba nie masz zamiaru znowu grać sam ze sobą w szachy?

– Jak to…

Marta nie wypuszczając uścisku dłoni podniosła się i szarpnęła Łukasza w kierunku dworu. Położyli się oboje pod dębem i obserwowali w milczeniu błękitne niebo. Patrząc w chmury podziwiali ich nieregularne, wspaniałe kształty i pewnego rodzaju obcość, która odróżnia je od tego padołu ziemskiego. Łukasz był pewien, że chmury byłyby główną atrakcją turystyczną przybyszów z innej planety. Marta mu zawtórowała głaszcząc pobłażliwie po marzycielskiej głowie.

– A kilka kilometrów niżej trwał wyścig szczurów.

– Masz rację. A my mamy tutaj taki mały azyl – uśmiechnęła się.

– Wszyscy w pogoni za sławą i kasą, z zawężonym polem widzenia, stawiając sobie przed oczami tylko upragniony cel. Nawet nie zdają sobie sprawy ile piękna i miłości przechodzi im pod nosem. Krzywdzą tym sposobem innych ludzi, siebie i na pewno sami zostali już w podobny sposób skrzywdzeni. A gdy już rozpychając się łokciami łapczywie dorwą swój wymarzony cel, pora się rozejrzeć. Zostają sami. Kolejni przegrani zwycięzcy na drodze do samospełnienia. Podstawą życia jest nauczyć się czerpać szczęście z rzeczy szarych i codziennych, a kolejne egoistyczne zachcianki z wyścigu szczurów oddalają tylko od tego. Zostawiają za sobą to, co jest tak naprawdę ważne.

Może i na szczycie jest niewiele miejsca, ale Łukasz na pewno nie chciałby reszty życia spędzić w bezwzględności i ciasnocie narażając się na upadek z bardzo wysoka. I nie złapałby się niczego po drodze, bo nikt nie wyciągnie do niego pomocnej dłoni.

Spadłby na sam dół.

– A tak w ogóle, to co się dzieje w twojej łepetynie jak odlatujesz? – zapytała Marta przechylając z ciekawości głowę jak kot.

– Masz na myśli zamroczenia?

– Jak zwał, tak zwał.

– Ciężko to jednoznacznie określić – zawiesił głos. – Za każdym razem dzieje się coś innego. Powtórzyły mi się w zasadzie tylko dziwne spotkania z jakąś babcią na przystanku. No i czasem pomieszczenia zmieniają kształty w podobny sposób, ale raz negatywnie, raz pozytywnie. Nie mam pojęcia od czego to zależy.

– Dobrze, że jeszcze potrafisz odróżnić halucynację od rzeczywistości.

– No właśnie nie potrafię. Mogę jedynie się domyślać. Skoro na co dzień pokoje nie pulsują i nie wirują, ściany im się nie odginają, a ich struktura nie staje się płynna, to wtedy wiem, że to złudzenie. Ale skąd mam mieć pewność, że osoby które spotykam nie są tylko projekcją mojej głowy?

Marta zamyśliła się i delikatnie uśmiechnęła, jakby podjęła jakieś ciekawe filozoficzne wyzwanie. W jej oczach było widać układające się teorie. Otworzyła usta, by wypowiedzieć najciekawszą z nich, jednak po chwili ze zrezygnowaniem je zacisnęła.

– Nie wiem – odparła zrezygnowana. – A ty masz jakieś pomysły?

– Nie. Niestety nie mogę tego w żaden sposób przetestować. Przystanek widziałem, siedziałem na nim, chociaż go nigdy tam nie było. To jedyne co mogłem sprawdzić. Ale inne osobliwości, które spotykam mogą istnieć w rzeczywistości, a ja mieszam sobie w głowie myśląc, że to zwidy. Cholera, nawet ty możesz być wyimaginowana. I jak to mogę sprawdzić? Wcale!

– Zapytać kogoś innego! – ledwo powstrzymała się od śmiechu na myśl, że może być wymyślona.

– Ten ktoś też może być wyimaginowany. Stworzony przez mój umysł!

– No teraz to wariujesz.

– Celowo przesadzam, byś mogła zrozumieć moje rozumowanie. Chodzi o to… – Łukasz zniżył głos. – Chodzi o to, że mam wrażenie jakby na ten świat nakładała się jakaś inna rzeczywistość, którą tylko ja jestem w stanie odczuć i zobaczyć. Czasem próbuje się przedostać, jednak nie zawsze jej to wychodzi. Skoro znalazłem się na tamtym przystanku, czy w innych nieistniejących miejscach, to może oznaczać, że jakoś przeskoczyłem w ten inny…

– Jak dla mnie to jesteś po prostu pierdolnięty – zachichotała. – Nie martw się, każdy świr próbuje swoje jazdy jakoś pokrętnie uzasadnić.

– Dzięki – odparł z ironią w głosie.

– Nie ma co owijać w bawełnę. Masz zbyt poetyckie podejście w tym całym bajzlu. Masz jakieś marzenia?

– To podchwytliwe pytanie? Nie wiem czy mam… a ty?

– Nie. Gdy trafiłam pierwszy raz do szpitala, musiałam wypierdolić wszystkie marzenia do śmieci.

– Ja chyba także to zrobiłem, ale jeszcze tam. – Machnął ręką próbując coś pokazać. – W prawdziwym świecie.

Rozmowę przerwała pora obiadowa.

– Dokończymy – rzucił Łukasz próbując przekrzyczeć powstały zgiełk ludzi pchających się w stronę mdłego zapachu żarcia ze stołówki.

Marta była jedną z tych osób, których poza murami szpitala wolałby unikać. Niezrównoważona, histeryczna i nieobliczalna osóbka wpisująca się w kanon osoby aspołecznej, mogąca, jakby się wydawało, w każdej chwili wbić widelec w plecy i wykrzyczeć mantrę po łacinie. Jednakże do tej pory żaden demon władający jej ciałem, ani żadna siła wyższa wrzucająca jej do głowy nieproszone myśli, nie sprowokowała jej do czegoś gorszego niż rzucenia żarciem w sanitariusza za stanie zbyt blisko. Łukasz często przyglądał jej się na uboczu i uważnie wychwytywał wszelkie anomalie w zachowaniu, które odbiegały od normalności. Była chyba najbardziej specyficzną osobą na całym oddziale i miała zarazem największą moc przyciągania. Oprócz tego, że była całkiem atrakcyjna to jeszcze wydawała się wybijać poza szarą masę anonimowych czubków, którzy snuli się między nogami i jedynie od czasu do czasu kontaktowali z szarością, w której się znajdowali. Marta natomiast swoimi stanami chorobowymi potrafiła zwrócić na siebie uwagę całego personelu, którzy tylko czekali by dać jej kolejną nauczkę za bycie chorym i nafaszerować ogromną ilością leków.

Definicji piękna można by ułożyć tysiące. Dla każdego z osobna piękno jest czym innym, jednak uczucie i związki chemiczne jemu towarzyszące pozostają te same. Również dla każdej epoki, a nawet każdego dziesięciolecia, ideały mężczyzny i kobiety były diametralnie różne. Nikt nie był do tej pory w stanie przewidzieć, co będzie wyznacznikiem piękna za dwadzieścia lat. Łatwo jednak stwierdzić, że im dalej w przyszłość, tym bardziej w kanonie piękna góruje sztuczność, szczególnie wśród kobiet. Sztuczne paznokcie, sztuczne rzęsy, makijaż, sztuczna opalenizna, laserowa depilacja, farbowanie włosów, czy wreszcie operacje plastyczne. Da się tym sposobem ukryć swoje prawdziwe oblicze, a facet zakochuje się tym sposobem w umiejętnościach kosmetyczki i chirurga.

Kiedyś nie było żadnych upiększaczy i programów graficznych. Piękno było prawdziwym pięknem. Ludzie naturalni się bardziej kochali. Teraz mamy sztuczne gęby, a co za tym idzie – sztuczną miłość. Łukasz twierdził, że urodę kobiety należy oceniać tuż po jej wyjściu spod prysznica. Tylko i wyłącznie. W przypadku Marty nie było z tym problemu, ponieważ najbliższe kosmetyki, które faktycznie mogły coś zmienić w wyglądzie, były daleko za murami szpitala. Zdawała się być cholernie ładna jak na panujące warunki, które nie pozwalają się prezentować w całej kobiecej okazałości. Być może na jego ocenę rzutowało towarzystwo wątpliwej jakości estetycznej, jednakże od samego początku podejrzewał się o potajemne miłosne zadurzenie. Nie była jego ideałem z najskrytszych marzeń, ale właśnie pewnie dlatego tak bardzo wpadła mu w oko. No i całkiem przyjemnie się z nią rozmawiało. Z czasem czuł, że coraz bardziej mu ufa i wręcz normalnieje w oczach.

– Jedyne, co ci może przynieść szczęście w życiu to twoje własne myśli – powiedziała przeciągając się manierycznie, jakby sama ta czynność była ważniejsza od tego co mówi.

– To dlaczego tak nie postępujesz?

– Aaa, bo to się tak nie da.

– Dlaczego? – ciągnął Łukasz.

– Bo głowa często sama podrzuca niechciane rzeczy. U mnie dzieje się tak praktycznie cały czas.

– Uwierz mi, że podobnie ma większość ludzi.

– A skąd wiesz? Siedzisz w ich głowie? Przecież nie wiesz co myślą – riposta wywołała kilkusekundową pauzę.

– Nie wiem, ale to widać. Łatwo się domyślić.

– A czy domysły nie są właśnie podrzucane przez twój umysł? Wbrew twojej woli?

– Może i masz rację. Domysł wszak nie jest nawet zalążkiem prawdy. Jest tylko interpretacją rzeczywistości.

– No właśnie, więc może my siedzimy w psychiatryku, bo nasze głowy podsuwają nam myśli, które nie zależą od nas.

– Mówił ci ktoś już, że jesteś bardzo inteligentną kobietą?

– Mówili mi już praktycznie wszystko, byleby się tylko ze mną przespać.

– Skąd ta myśl? Może właśnie twoja głowa ci to podrzuciła bez twojej zgody?

– Sprawdziłam kilka razy. Wierzysz w miłość?

– Wierzę, że prawdziwa miłość zdarza się tylko raz na całe życie. To tak, jakby twoje serce miało tylko jedno miejsce na ukochaną osobę, a gdy ona się tam pojawi, to będzie już tam do końca życia.

– Nawet po rozstaniu albo śmierci?

– Nawet. Potem się jedynie skacze w poszukiwaniu tego utraconego, co się czuło z miłością. Kolejne związki są tylko i wyłącznie partnerskie. Pozbawione tej burzy i namiętności.

– Chyba jesteś bardzo doświadczony, skoro mówisz o tych sprawach.

– Niekoniecznie. Po prostu mam takie wyidealizowane filmowe i romantyczne wyobrażenie. No i cały czas tęsknię myślami za tą jedyną, która kiedyś napadła moje serce.

Marta zaśmiała się szczerze. Ze świecącymi z radości oczami kontynuowała rozmowę.

– Romeo z ciebie. Ja nie wierzę w miłość. A jeżeli bym wierzyła, to głowa podpowiada mi, że każda następna byłaby lepsza od poprzedniej, ponieważ nie popełnialibyśmy tych samych błędów i dopasowywali się lepiej. Ale to tylko domysły, podrzucane przez umysł – jej szeroki uśmiech wpadł wprost do źrenic Łukasza.

– Takie podejście przyniesie ci na pewno więcej szczęścia niż mnie. Bo u mnie już wszystko przepadło.

– Tak to już jest z tym moim szczęściem. Zawsze wydaje się być na wyciągnięcie ręki, jednak po nie nigdy nie sięgam.

– Dlaczego?

– Bo gdy sięgam, to okazuje się, że to była iluzja i to prawdziwe szczęście jest trochę dalej. I też znowu na wyciągnięcie ręki. Tak w nieskończoność. Czyli twoja definicja jest lepsza… – zamyśliła się zastygając jak manekin. – A tak w ogóle to psychiatra cię pyta o sny? Bo mnie tak. Moje są takie popierdolone, że czasami boje się o nich opowiadać. Jeszcze uznają, że stanowię poważne zagrożenie dla innych pacjentów i trafię pod klucz. Wczoraj mi się śniło, że cała rzeczywistość to tylko tekturowa dekoracja. Zwykła iluzja, na odbiór której zaprogramowane są nasze zmysły. Ja jednak widziałam ponad to wszystko. Różnokolorowe migoczące barwy, które niosły jakieś przesłanie, ja jednak nie wiedziałam jakie. Starałam się to zinterpretować, jednak czułam się ograniczona przez moje człowieczeństwo. Ale wiedziałam, że to jest prawda absolutna. Te światła, błyski i barwy transmitują nam rzeczywistość, którą widzimy… słuchasz mnie w ogóle?

Jeden z największych kobiecych talentów – możliwość skakania po tematach z ogromnym wdziękiem, wrażeniem synchroniczności, celowości i płynności – był u Marty opanowany do perfekcji. Łukasz czuł się zaangażowany w te szybkie i krótkie wymiany myśli, które w ostatecznym rozrachunku okazywały się mieć niesamowitą głębię i przesłanie. Nigdy by jednak nie przypuszczał, że zrozumienie przychodzi tak nagle i bez konieczności tłumaczenia, podczas gdy w realnym życiu potrzebował mozolnych starań, by choćby w małym ułamku przekazać swoje myśli. A i tak ostatecznie lądowały mocno zniekształcone w percepcji rozmówcy.

– Tak, oczywiście, że słucham – nie skłamał, pomimo że jest to najczęstszy blef padający z męskich ust. – Nie sądzisz, że to wszystko jest wytworem twojego umysłu, nad którym nie do końca panujesz, a co za tym idzie, nie jesteś w stanie poprawnie zinterpretować tego, co ci podrzuca? Tym bardziej jeżeli chodzi o sny.

– A widzisz, uwziąłeś się jednego wytłumaczenia na wszystko. Przestań. To nie jest tak – wzięła głęboki oddech jak gdyby natłok jej myśli był męczący. A może tylko miała upierdliwego polemistę. – Popatrz. Postacie we śnie… ich osobowości, pomysły i idee dochodzą do nas jakby z zewnątrz. Osoba śniąca ma wrażenie, że ich nie wymyśla.

– Zgadza się – przerwał. – Ale nie wydaje ci się to zbyt abstrakcyjne? Co to niby by miało oznaczać? Że dostajemy sygnały z zewnątrz od kogoś lub, nie wiem, czegoś?

– Sama nie wiem. Może faktycznie to brzmi ładnie, ale zbyt poetycko. Albo to trzeba po prostu dopracować!

Marta zerwała się na równe nogi i odeszła bez słowa. Łukasz został sam, zagubiony i zdezorientowany. Kobiety nigdy nie przestaną go zadziwiać. Chorzy psychicznie też.

Popołudniowe rozmowy z doktorem Wilnerem, często przy partyjce szachów wyglądały jak prywatne uniwersyteckie wykłady. Doktor zachwycał go elokwencją, erudycją i przede wszystkim trzeźwym spojrzeniem na otaczającą rzeczywistość, której większości ludzi brakowało. Szczególnie tutaj. Pomiędzy posunięciami pionków opowiadał z pasją i błyskiem w oku o tematach, które szybowały gdzieś pomiędzy psychologią, a filozofią.

– Wiesz… – Łukasz zaczął przesuwając pierwszy pionek. – Od dłuższego czasu odnoszę wrażenie, że starsi ludzie nie są w stanie wnieść nic nowego do mojego życia. I wydaje mi się, że w większości przypadków młodzi ludzie przewyższają ich wiedzą i doświadczeniem. Taki urok życia w dwudziestym pierwszym wieku. A pan jest chyba jedyną osobą, która mówi mądrze i z sensem, bez prawienia frazesów i komunałów z ubiegłego stulecia, które wtedy może i się spisywały, ale teraz skazane są na wyśmianie.

– Hmm. To prawda. – Doktor zmarszczył czoło w zastanowieniu nad odpowiedzią. – Niestety, większość z nich zatrzymała się technologicznie i mentalnie na swojej młodości i z uporem wykazuje zaledwie minimalne możliwości nauczenia się nowych rzeczy. Ale czyż ciebie nie czeka to samo? Czy nie będziesz rzucał następnym generacjom przedpotopowe rady, które nikomu się nie przydadzą? Czy nie będziesz wykazywać się kompletną ignorancją w stosunku do rzeczy nowych? Myślisz, że będziesz potrafił obsłużyć odpowiednik dzisiejszego komputera za kilkadziesiąt lat? I pomimo że większość młodych stwierdzi, iż takie zagubienie w życiu ich nie dotyczy, to jednak już teraz wystarczy pół roku odcięcia od świata, by powrócić do niego całkowicie zdezorientowanym i zagubionym. Myślisz, że nigdy nie dasz sobie takiego urlopu dla umysłu, by zregenerować siły i obudzić się nie pasując do pędzącej reszty? Choćby w tym miejscu. A może już teraz słuchasz wyłącznie starych nagrań swoich ulubionych zespołów, bo stwierdzasz, że staczają się lub idą na komercję? Że poprzednie płyty były lepsze, a te nowe zespoły do pięt tamtym nie dorastają?

Łukasz nieśmiało przytaknął.

– No widzisz, zaczęło się. – Doktor Wilner przesunął gońca i ustawił go w pozycji atakującej króla. – Już zapewne niedługo dojdziesz do wniosku, że gry komputerowe kiedyś były lepsze, a teraz wydają jedynie taśmowy kicz. W radiu techno-syf, w telewizji pierdoły dla ludzi rozgarniętych jak liście w parku na jesień. Tak to jest. Narzekasz na młodych? Ty byłeś grzeczniejszy, mniej rozpieszczony, nie piłeś, nie ćpałeś w tak młodym wieku. Przestajesz rozumieć świat, świat przestaje rozumieć ciebie. Powoli się odłączasz, zaczynasz orientować się jedynie w swojej profesji i małym wąskim hobby. Narzekasz, marudzisz, nie jesteś w stanie się dostosować. Ignorujesz powoli niektóre newsy z kręgu twoich zainteresowań. Za dużo tego, cała masa odmian się porobiła, producenci mydlą oczy, przebajerowywują. Po co ci wszystko w jednym? Jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Jeszcze bardziej nie rozumiesz, dokąd to wszystko zmierza. Kiedyś to było łatwiejsze do ogarnięcia. Koniec ciekawości – to już jest starość.

– Od zarania dziejów ten sam schemat.

– Dokładnie. – Dama ruszyła przez szachownicę blokując ucieczkę królowi. – Szach mat. Wygrałem.

– Jak zwykle – Łukasz uśmiechnął się z szacunkiem.

– Lepiej z lepszym przegrać, niż z głupszym wygrać. Swojego czasu byłem jednym z najlepszych. Jeździłem do Rosji na turnieje!