Mimo tego, że przyciąga wzrok swoją urodą, na ekranie przechodzi niemal niezauważona. Cóż, przyczyny są dwie – po pierwsze, do tej pory grała role mocno drugoplanowe, po drugie zaś, produkcje, w których pozwolono jej pograć nieco więcej, z reguły były dość marnej jakości. Jedynym powodem, dla których można na nie rzucić okiem, jest właśnie Jessica Lucas.

Kanadyjska aktorka urodziła się 24 września 1985 roku w Vancouver, w którym spędziła wczesne lata swojego życia. Gry aktorskiej uczyła się już od siódmego roku życia, ale telewizyjny debiut zaliczyła dopiero osiem lat później w jednym z odcinków serialu „Misja w czasie” (pamięta to ktoś jeszcze?). Rok później dostała pierwszą większą rolę i wydawało się, że jej kariera nabierze rozpędu.

Serial „Edgemont” co prawda doczekał się pięciu sezonów, a Lucas zagrała w ponad połowie odcinków, jednak był to typowy serial młodzieżowy pierwszej dekady XXI wieku, czyli takie trochę „pierdu, pierdu” bez wyrazu. W 2006 roku Kanadyjkę można było po raz pierwszy zobaczyć na dużym ekranie, w filmie „Ona to on”. Główną rolę grała tam jednak Amanda Bynes, która wówczas jeszcze nie przypominała skrzyżowania Lindsay Lohan z czymś bliżej nieokreślonym, przez co to na niej skupiała się uwaga.

Rok później Jessica Lucas miała na dłużej dołączyć do obsady „Kryminalnych zagadek Las Vegas”, jednak po czterech odcinkach jej postać wykreślono ze scenariusza. Gdyby tak się nie stało, pewnie nie oglądalibyśmy jej w filmie „Projekt: Monster”. Na dobrą sprawę, to dwie najlepsze produkcje, w których zagrała. Później nie miała już takiego szczęścia. Pod koniec ubiegłej dekady dostała angaż w serialu „Melrose Place” (rzecz jasna nie w pamiętnym oryginale, tylko w kiepskiej kontynuacji), który zdjęto z anteny po osiemnastu odcinkach. Ten sam los spotkał kolejny serial z udziałem uroczej Kanadyjki. „To tylko seks” (żadnego związku z filmem pod tym samym tytułem) liczył nawet o pięć epizodów mniej. Ostatnie pozycje w filmografii Lucas również nie robią wrażenia – sequel „Agenta XXL”, remake „Martwego zła”, tragiczne „Pompeje” i jakiś kom-rom z Efronem. Wszystko to można sobie odpuścić, ale galerię nigdy w życiu.