Grając w Dark Souls II masz wiecznie przesrane. Nikt ci nie pokaże gdzie iść, nikt nie wskaże co masz naciskać, ani jak masz grać. Jesteś tylko ty i pierdyliard potworów, spośród których każdy może cię zgnoić za najmniejszą chwilę nieuwagi. I wtedy padniesz trupem, pozbywając się najczęściej cennych, zebranych w pocie czoła dusz, mając tylko jedną szansę na udanie się w miejsce swojej śmierci i ich odzyskanie. Oj tak, będziesz ginąć często. Tak często, że w pewnym momencie zdasz sobie sprawę, że nigdy tyle nie przeklinałeś.

A jednak, gdzieś pomiędzy frustracją i nerwami, poczujesz satysfakcję i potrzebę brnięcia dalej, w coraz większe gówno. I znów zginiesz. Będziesz siedział wściekły z padem w ręku, spróbujesz przejść któregoś przeciwnika na szybko. I padniesz trupem. Będziesz wredny dla innych, będziesz myślał o tym, jak zajebać tego durnego bossa. A potem zginiesz, a przeciwnicy się odrodzą w tym samym miejscu. Witaj w Dark Souls II – grze, która wywoła u ciebie napady szału. Ale będziesz dobrze wiedział, że powinieneś być wściekły wyłącznie na siebie.

Dark Souls II to gra, w której każde możliwe starcie jest wyzwaniem. To nie wesołe siekanie leszczy i zbieranie skarbów.  Jeśli przegrasz – to nie jest wina gry, tylko twoja. Poczujesz to.

Pierwszą część gry dorwałem przypadkiem. Nie zainteresowało mnie praktycznie nic – szary świat średniowiecznych demonów, w którym mozolnie levelujemy by przejść do kolejnego etapu szarego świata. Niemal każda gra wydawała się być bardziej fajna. Po pierwszym odpaleniu i kilkudziesięciu minutach gry stwierdziłem, że chyba kogoś pojebało. Czy męczenie się z pierwszym napotkanym szkieletem i dziesiątki zgonów to jakiś żart? Gdy spróbowałem innej drogi dostałem w mordę młotem od trzy razy większego czarta. I śmierć na miejscu. Oj tak, byłem zły. Byłem tak zły, że polazłem z powrotem do tego kościotrupa i ze skupieniem obserwowałem jego ruchy i sposób walki, wytaczając kontry w odpowiednim momencie. A wtedy – udało się! Ubiłem gnoja. I kilku następnych.

Po parunastu porażkach wiedziałem już o co biega i jak grać. Zapomnij o nawykach z innych gier, porzuć przyzwyczajenie napieprzania w klawisz ciosu i (od czasu do czasu) bloku. Dark Souls to całkowicie nowa forma rozgrywki, usiana twoimi łzami i dziką satysfakcją, gdy w końcu się coś uda.

W drugiej części gry zmiany są raczej kosmetyczne. Po parunastu godzinach grania jedyną większą różnicą, jaką zauważyłem, było stopniowe zmniejszanie wskaźnika zdrowia po każdej śmierci (maksymalnie do połowy), automatyczne naprawianie się przedmiotów po powrocie do ogniska – będącego punktem respawnu oraz znikanie wrogów po kilkunastokrotnym ubiciu. Reszta to czyste, nieskazitelne Dark Souls w lepszej, większej i bardziej dopracowanej odsłonie.

Jedynym mankamentem Dark Souls II może być grafika. Gra została stworzona z myślą o poprzedniej generacji konsol (Xbox 360, PlayStation 3) przez co wypada blado porównaniu z współczesnymi premierami. Niektórzy mogą również narzekać na prawie zerową fabułę, brak mapy czy lakoniczne, niejasne opisy przedmiotów. Sam przyłapałem się kilka razy na poszukiwaniu szerszego wyjaśnienia na forach w necie. Pomoc można również uzyskać w samej grze od innych graczy – albo poprzez czytanie zostawionych krótkich wiadomości na ziemi, albo przez wezwanie kompana do wspólnego siekania przeciwników (ewentualnie siebie nawzajem). Aby nie było za łatwo, wezwać pomoc można tylko na krótki czas, tylko w określonym na podłożu miejscu i tylko będąc człowiekiem. A człowieczeństwo traci się po śmierci i przywrócić je można tylko za pomocą dość rzadkiego przedmiotu (Human Effigy).

Japończycy z From Software po raz kolejny odwalili kawał dobrej roboty. Jeżeli nie wierzysz – przyjrzyj się ocenom w necie, które nie schodzą poniżej 9/10. I ja bym wystawił tyle samo.

9/10