Kiedy pod koniec XIX w. powstawało radio, jego twórca (nie ważne czy uznać za niego należy Marconiego, Teslę czy może Popowa) nie mógł przypuszczać, że ponad sto lat później jego wynalazek będzie służył między innymi do promowania syfu zwanego muzyką popularną. Oczywiście nie mam na myśli całej muzyki pop, a jedynie wymiociny, którymi najpopularniejsze stacje obrzucają słuchaczy kilka razy dziennie. Jednak nie sama (wątpliwa) jakość muzyki jest tu problemem.

Nawet jeśli założymy, że największe stacje radiowe nagle zaczną grać ambitniejszą muzykę, to i tak zostają jeszcze inne debilizmy, które skutecznie utrudnią obcowanie z jakby nie było, kulturą.

Kretyńskie reklamy

Reklamy telewizyjne są głupie, wtórne, irytujące itd., itp. Ale spoty emitowane w radiu przebijają je pod każdym względem – najmądrzejsza (raczej „najmniej idiotyczna”) reklama w Zetce, RMF-ie czy innym mordercy szarych komórek jest i tak głupsza od reklamy na Polsacie, TVP czy TVN-ie. Poza tym, zawsze można chwycić za pilota i zmienić kanał, natomiast kręcenie gałką od radia i późniejszy powrót na tę samą częstotliwość jest stratą czasu. Dlatego człowiek woli przecierpieć te 30 sekund i słuchać głupot, często w formie pojebanej przyśpiewki z kretyńskim wokalem. Owszem, radio oczywiście nie ma tak dużych możliwości jak telewizja i musi uciekać się do takich środków, ale dlaczego od razu powoduje chęć uduszenia gołymi rękami Bogu ducha winnych aktorów?

Radio Edit

Czyli kastrowanie piosenek. Jeśli jakaś ma ponad 4 minuty, to musi mieć radio edit albo wypad z eteru. Nie dość, że skraca się piosenkę, pozbywając się np. interesującego wstępu i przyciszając końcówkę, to jeszcze wycina się z niej niektóre słowa. Ok, „kurwa” czy „fuck” wrzucone losowo przez artystę (tfu, „artystę”) rzeczywiście nic do tekstu nie wnoszą i mogą wylecieć, ale jeśli stanowią one ważny element utworu (np. tytuł, jak u Cee-Lo Greena albo zapomnianego Eamona) to lepiej, żeby stacja w ogóle dała sobie spokój z puszczaniem takich piosenek. Głupotą jest też usuwanie słów, które już dawno swoją wulgarność utraciły – jak np. „bullshit” zamienione na „bullfish/bullish” u Black Eyed Peas w „Shut Up”.

SMS-y i konkursy

Od rana do wieczora. I tak codziennie, aż do usranej śmierci. Z tego stacje radiowe na pewno nie zrezygnują, bo ludzie ślący pierdyliardy SMS-ów zgłoszeniowych są takim zastrzykiem finansowym, że nawet absurdalnie brzmiące 100 tys. złotych jako nagroda główna to nic w porównaniu z wpływami z SMS-ów. Gdzie kiedyś tyle kasy do wygrania, i to nie w radiu, siedząc na kiblu i jedynie odbierając telefon ustaloną formułką, ale w TV, raz na miesiąc albo i rzadziej? Do tego prezenter co chwilę napierdalający o konkursie, wysokości nagrody i numerze telefonu na który trzeba wysłać eskę. Żenujący jest też fakt, że kiedyś trzeba było odpowiedzieć na jakieś pytania, jak nie na antenie to w SMS-ie właśnie, dziś wystarczy odebrać telefon, nawet i bez formułki. Jak tak dalej pójdzie to nie trzeba będzie nic wysyłać – sami zadzwonią. Albo kiedyś zaczną wysyłać paczki z dzwoniącym telefonem w środku.

Żenujące audycje z wkręcaniem ludzi

Chyba każdemu w dzieciństwie zdarzyło się robić sobie z kogoś jaja przez telefon. Właśnie, „w dzieciństwie”. O ile w telewizji można wkręcać kogoś z rozmachem (np. w nawet całkiem niezłym „Mamy Cię!”), to radiowe wesołki musza polegać jedynie na swojej kreatywności i głosie. Tyle tylko, że tej kreatywności jest coraz mniej a wszystkie tego typu audycje robione są na jedno kopyto – ktoś dzwoni do radia i prosi o wkręcenie znajomego lub rodziny, a prezenter zaciesza japę i bierze się do dzieła. Czasem jednak taki numer wymyka się spod kontroli, a wkręcana osoba zostaje skompromitowana.

Czasem wkręcani są tzw. celebryci. Wydaje się, że można sobie wtedy pozwolić na więcej, np. jeśli ofiarą jest znany niegdyś aktor komediowy, a dzwonią do niego, było nie było, dwaj popularni komicy. Jednak telefoniczny „żart” na Andrew Sachsie (Manuel z „Hotelu Zacisze”) okazał się szczytem chamstwa i dnem dna w wykonaniu Russella Branda i Jonathana Rossa. Ci dwaj idioci zostawili na automatycznej sekretarce 78-letniego wówczas aktora kilka wiadomości, w których w żałośnie wulgarny sposób wyrażali się o jego wnuczce. A później wszystko to można było usłyszeć na antenie BBC. W Polsce również próbuje się stroić żarty ze znanych postaci, ale jeśli tego typu numery nawet Doda jest w stanie przejrzeć i próbować obrócić kota ogonem, to może lepiej gdyby prowadzący takie programy dali sobie spokój?

Niby nic wielkiego, jeśli ktoś zostanie skompromitowany. Wszak po celebrytach spłynie to jak woda po kaczce, a o wkrętach na zwykłych ludziach nikt na drugi dzień nie pamięta. Jednak ostatnio mieliśmy przykład tego, że czasem takie wygłupy kończą się tragicznie. Chociaż nie wierzę w to, że samobójstwo 46-letniej pielęgniarki ze szpitala w którym leczona była księżna Katarzyna coś zmieni. Każdy radiowy trep który myśli że jest zabawny dalej będzie robił swoje idiotyczne wkręty. W przypadku pielęgniarki uderza jeszcze jedno – opiekę psychologa otrzymała nie rodzina kobiety, a dwoje błaznów, których „żart” przyczynił się do jej śmierci. Cytując klasyka: „Wie pan co, i to jest, kurwa, skandal!”.